Krążownik rakietowy "Moskwa" zatonął w czwartek 14 kwietnia w drodze do Sewastopola. Informację taką podał wówczas rosyjski resort obrony po tym, jak wcześniej wskazywano, że na pokładzie doszło do pożaru i awarii. Rosjanie twierdzili, że po awarii statek płynął na naprawę do portu, jednak zastał go sztorm, co ostatecznie skutkowało zatonięciem. Ministerstwo przekonywało przy tym, że żołnierzy jednostki udało się ewakuować. Inną wersję wydarzeń przedstawiali jednak Ukraińcy. Od początku twierdzili oni, że zaatakowali krążownik rakietami Neptun, czym pokonali rosyjską dumę Morza Czarnego. Nie był to koniec sprzecznych informacji na temat "Moskwy". Rosjanie pokazali m.in. spotkanie z żołnierzami zatopionej jednostki, "udowadniając" w ten sposób, że załogi nie udało się pokonać. Internauci zwrócili jednak uwagę, że na rzekomym spotkaniu pojawiło się wyjątkowo niewielu mundurowych, choć doniesienia mówiły o ok. 500 stacjonujących na krążowniku. Krążownik "Moskwa". Zmowa milczenia W sieci zaroiło się także od apeli rodzin marynarzy. Rodzice żołnierzy szukali swoich synów, wskazując, że od chwili zatopienia nie mają z nimi kontaktu. Informacje na ten temat były jednak szczątkowe. Choć wciąż niewiele na ten temat wiadomo, Radio Swoboda odnotowuje, że w sieci pojawił się wpis marynarza, który opowiedział o śmierci swojego kolegi podczas zatopienia jednostki. Gleb Lemeszczenko miał napisać, że na krążowniku zginął jego przyjaciel Leonid Savin. Marynarz ten oficjalnie uważany jest za zaginionego. Kiedy jednak krewni Savina zauważyli post, skontaktowali się z marynarzem, by ustalić szczegóły. Lemeszczenko odmówił jednak rozmowy. Zaznaczył tylko, że jako żołnierz krążownika "musi milczeć" w tej sprawie, bo tego się od niego oczekuje. Dalsze próby kontaktu z mężczyzną zakończyły się całkowitym zablokowaniem.