Na filmie żołnierze mówią, że są pod dowództwem Brygady Słowiańskiej, tzw. DNR. - Jeżeli odmówimy pójścia do szturmu przy braku odpowiedniego rozpoznania, łączności i wsparcia artyleryjskiego, będą ścigać nas za dezercję - mówią zmobilizowani. Poborowi twierdzą, że dowództwo zabiera z pola walki tylko żołnierzy z niewielkimi obrażeniami. Ciężko rannych i zabitych pozostawia się na pozycjach, bo "boją się utraty ekwipunku". Martwych Rosjan wymienia się jako zaginionych, a rannych ewakuuje się raz dziennie na noszach. Zmobilizowani nie są w stanie wymienić nazwisk ani stopni swoich dowódców, bo ci się im nie przedstawiają. - Jedynym sposobem na powrót do domu jest kontuzja - mówią. Rosja: Dowództwo grozi żołnierzom śmiercią W niedzielę gubernator obwodu irkuckiego Igor Kobzew, do którego zmobilizowani również zwrócili się o pomoc, powiedział , że "sprawa została już wyjaśniona" i w najbliższym czasie wojsko zostanie przeniesione do nowego posterunku. Zmobilizowani twierdzą jednak, że to kłamstwo - następnej nocy, pod groźbą kary śmierci, rozkazano im poprowadzenie do szturmu. Na miejscu nie pojawił się nikt z prokuratury wojskowej, MON ani żadnego innego departamentu. - Dowództwo grozi strzałem w tył głowy, jeśli odmówią udziału w ofensywie - powiedziała Sibir.Realii żona jednej ze zmobilizowanych. W poniedziałek 1439 zmobilizowanych z obwodu irkuckiego zamierzano wysłać w okolice Awdijiwki pod Donieckiem. We wtorek okazało się, że atak został przełożony o jeden dzień. - Oni są tam "nadzy", bez wsparcia - ani z powietrza, ani z ziemi, bez łączności, a co najważniejsze - bez doświadczenia bojowego. Mąż został zmobilizowany niemal natychmiast po ogłoszeniu mobilizacji. 24 września przyszło wezwanie, 26 został już przewieziony do Jugry. Tam nie więcej niż pięć razy zostali zabrani na poligon, pozwolono im strzelać z karabinu maszynowego. Niektórzy czekali w kolejce - to znaczy nie było nawet wystarczającej ilości broni dla wszystkich - mówi żona jednego z poborowych. Z jej relacji wynika, że zmobilizowani, w oczekiwaniu na wysłanie ich na front, nie przechodzą kompleksowych szkoleń. Wielu z nich nie ma zajęcia lub pije. - Mój mąż jest budowniczym, to złota rączka, sam zbudował dom. Jest silny, ale jest już po czterdziestce i zerowym doświadczeniem bojowym - mówi. Wojna w Ukrainie. Rosjanie godzą się na śmierć Kobieta twierdzi, że jej mąż i inni z jego pułku pogodzili się już z tym, że zginą w Ukrainie "za nic" - czwartego apelu nie zamierzają nagrać, uważają go za bezużyteczny. W tym samym pułku służy mąż Swietłany. - Jednostka mojego męża był uzupełniana już pięć czy sześć razy. Sami już się pogodzili, mówią: "W takim razie umrzyjmy". Ale ja i inne żony się nie pogodziły. Wierzymy, że tylko rozgłos może ich uratować. Czy Putin pomoże? Nie wiem, po tym wszystkim i jego ostatnim występie jestem nim rozczarowana. Jestem zszokowana takim podejściem do żołnierzy - mówi.