Łukasz Rogojsz, Interia: Szwecja w NATO to sytuacja win-win dla obu stron czy któraś z nich zyskuje na tym bardziej? dr Marcin Terlikowski: - Zyskują obie strony. Szwecja, w ramach art. 5. Traktatu Północnoatlantyckiego, po raz pierwszy w historii otrzymuje sformalizowane gwarancje bezpieczeństwa. Zyskuje też jednak NATO. "Domknięcie" Morza Bałtyckiego - wszystkie państwa regionu poza Rosją, czyli głównym adwersarzem NATO, są w Sojuszu - bardzo ułatwia planowanie wojskowe, ale też wyklucza polityczne scenariusze, w których Rosja rozgrywałaby Finlandię i Szwecję jako państwa nie-natowskie. Bałtyk jako wewnętrzne "jezioro" NATO ma większe znaczenie polityczne czy militarne? - W kontekście Rosji i NATO nie można tego rozdzielać. Po 2014 roku w NATO dyskutowano o scenariuszu, w którym "zielone ludzki" Kremla pojawiają się na Gotlandii albo Wyspach Alandzkich. Uważano to za jedną z możliwych alternatyw dla rosyjskich prowokacji chociażby w tzw. przemysku suwalskim czy innych metod eskalacji napięcia w basenie Morza Bałtyckiego. Do jakich wniosków doszedł wówczas Sojusz? - Do takich, że w 2014 roku Finlandia i Szwecja mogłyby podzielić los Ukrainy. Politycznie sytuacja wyglądałaby podobnie, bo mówimy o krajach, które współpracowały wtedy z NATO, ale nie były objęte gwarancjami z tytułu art. 5. Traktatu Północnoatlantyckiego. Dzisiaj ten artykuł chroni Finlandię i Szwecję, więc jakakolwiek rosyjska operacja na ich terytorium oznaczałaby konflikt pomiędzy NATO i Rosją. Kreml nie ma tu już czego rozgrywać jak w 2014 roku na Krymie z Ukrainą. "Domknięcie" Bałtyku przez NATO zupełnie eliminuje zagrożenie rosyjskimi prowokacjami wobec członków Sojuszu w tym regionie? - Jeśli chodzi o polityczne rozgrywanie neutralnego statusu Finlandii i Szwecji, to akcesja Szwecji ostatecznie eliminuje to zagrożenie. Niestety nadal nie eliminuje to zagrożeń hybrydowych - instrumentalizacji migracji, sabotażu infrastruktury podwodnej, działań dywersyjnych. Kreml będzie ryzykować? - Oczywiście. Ich celem strategicznym jest rozbicie albo przynajmniej osłabienie NATO i będą robić wszystko, żeby ten cel osiągnąć. W jakim stopniu będzie to możliwe, zależy od tego, na ile osłabiona wojskowo Rosja wyjdzie z Ukrainy. Im będzie słabsza, tym chętniej będzie sięgać po instrumentarium hybrydowe. Co nam grozi? - Zaawansowane działania hybrydowe, czyli nie same cyberataki, ale również akcje sabotażowe czy dywersyjne na terytorium NATO. Mam tutaj na myśli zwłaszcza infrastrukturę morską Finlandii i Szwecji. Wschodnia flanka Sojuszu musi liczyć się z tym zagrożeniem. Od strony taktyki wojskowej w naszym regionie zmienia się równie dużo, co od strony politycznej i geopolitycznej? - Bez dwóch zdań. Wojskowo jest to bardzo znacząca zmiana. Na szczycie Sojuszu w Wilnie przyjęto plany obrony wschodniej flanki NATO. Finlandia i Szwecja pozostawały w tych planach swego rodzaju białą plamą na mapie, co mocno utrudniało działania obronne. Dzisiaj ta słabość NATO znika. Umiejscowienie Szwecji to z jednej strony zwiększone możliwości obronne NATO na wschodniej flance, z drugiej "domknięcie" Bałtyku, ale z trzeciej także znacznie większy wpływ Sojuszu w obszarze Arktyki. Strategicznie Szwecja jest bardzo cennym nabytkiem. - W kwestii aktywności NATO w Arktyce kluczowe znaczenie ma Półwysep Kolski. Rosja posiada tam bazy z okrętami - nosicielami strategicznych pocisków jądrowych. Te bazy to filar rosyjskiego odstraszania jądrowego. W ich sąsiedztwie dotychczas mieliśmy jako NATO jedynie Norwegię, która i tak na dalekiej północy, w prowincji Finnmark, nie utrzymywała jednostek wojskowych właśnie w ramach polityki deeskalacji napięcia z Rosją. Na ile ważne strategicznie dla Rosji są bazy na Półwyspie Kolskim? - Są fundamentem - jednym z trzech filarów, chyba najistotniejszym z nich - przetrwania Rosji w ewentualnej wojnie jądrowej. Wiarygodność rosyjskiego drugiego uderzenia jądrowego opiera się głównie o okręty podwodne z pociskami balistycznymi. Każde zagrożenie baz na Półwyspie Kolskim jest dla Rosji zagrożeniem egzystencjalnym. Tym można grać w sytuacji, gdyby Rosja zagroziła wojną przeciwko NATO. NATO będzie tym grać? - W tej chwili nie ma na to politycznego apetytu, ale wojskowo jest to już całkowicie możliwe. Dotyczy to jednak tylko hipotetycznego scenariusza, w którym Rosja byłaby gotowa i zdecydowana na rozpoczęcie wojny z NATO. Co z Arktyką? To nowa arena działań światowych mocarstw. Dzięki pozyskaniu Finlandii i Szwecji do NATO siedem z ośmiu obecnych tam państw to członkowie Sojuszu. - Na pewno jest to dobra karta do gry na przyszłość. Jeśli Rosja zacznie zwiększać swoją obecność wojskową w Arktyce - wspólnie z Chinami, bo sama raczej sobie na to nie pozwoli - i ograniczać wolność żeglugi przez tzw. przejście północne, to w tym momencie NATO ma lepszą pozycję, żeby na takie działania odpowiedzieć. Dzisiaj nie ma jeszcze jednak politycznej zgody i wypracowanej koncepcji, w jakim charakterze NATO miałoby być obecne w Arktyce. Pamiętajmy też, że wiele państw basenu arktycznego nie chce zaangażowania NATO w tym obszarze. Mamy pewne konflikty w zakresie delimitacji morza - nie tylko z Rosją, ale również pomiędzy samymi państwami NATO. Nas w Polsce najbardziej interesuje kwestia wschodniej flanki NATO i regionu północno-wschodniej Europy. Dotąd uważano to miejsce za newralgiczne na mapie NATO. Dołączenie do Sojuszu Finlandii i Szwecji sprawia, że to Rosja ma teraz problem? - Wszystko zależy od wojny na Ukrainie. Dopóki Rosja jest tam zaangażowana w obecnej skali, wschodnia flanka NATO jest relatywnie bezpieczna. Z prostego powodu: Rosja nie ma wystarczającej liczby żołnierzy i sprzętu, żeby jednocześnie walczyć w Ukrainie i poważnie zagrażać wschodniej flance NATO, jeśli wykluczamy ze scenariuszy broń jądrową, którą Rosja nadal ma do dyspozycji. To się może zmienić, jeśli Ukraina upadnie albo zawarty zostanie zgniły kompromis na kształt porozumień mińskich. - Gdyby Rosja zyskała chwilę oddechu i możliwość przegrupowania sił, sytuacja mocno by się zmieniła. Pamiętajmy, że Rosja na swoim zachodnim kierunku strategicznym jest spójnym państwem - ma przygotowaną logistykę, garnizony, bazy wojskowe. Znacznie szybciej i łatwiej mogłaby punktowo tworzyć zagrożenie dla państw wschodniej flanki NATO - czy to Polski, czy państw bałtyckich, czy Finlandii. Wydłużenie granicy z NATO o 1100 km nie zmienia układu sił, nie stanowi dodatkowego problemu dla Kremla? - Przede wszystkim Finowie mają liczną i aktywną rezerwę. Ich założenia obrony w razie inwazji rosyjskiej zakładają działania nieregularne. To bardzo dobry wzór do kopiowania dla wielu państw Sojuszu, zwłaszcza na wschodniej flance i ważny element odstraszania. Finlandia z tak przygotowanym systemem rezerwy i mobilizacji społecznej zapewnia NATO nowe, cenne opcje działania w wypadku konfliktu z Rosją. Tym samym przechyla szalę w regionie na stronę Sojuszu. - Co do samej granicy, to wydłużenie jest symboliczne. Przez tę granicę można przejść z ciężkim sprzętem tylko w kilku miejscach. To trudne tereny do prowadzenia działań wojskowych - rozlewiska, bagna, jeziora. Wątpliwe też, żeby Rosja wybrała eskalację przeciwko Finlandii, a nie znacznie mniejszym Estonii, Łotwie czy Litwie. Chociaż tutaj zawsze wszystko zależy od polityki. To znaczy? - Gdy Rosja zdecydowała się uderzyć na Ukrainę, zrobiła to ze względu na określoną sytuację polityczną na świecie. W Niemczech wybory wygrała lewicowa SPD, tradycyjnie przychylnie patrząca na Rosję, posiadająca w swoich szeregach i wokół siebie wielu rosyjskich lobbystów. Lada moment miał być uruchomiony gazociąg Nord Stream II, który przypieczętowałby zależność Niemiec od rosyjskiego gazu i relacji z Rosją. Stanami Zjednoczonymi wstrząsnęło chaotyczne wycofanie z Afganistanu, co mocno osłabiło Joe Bidena, który wcześniej nie potrafił wyznaczyć Putinowi "czerwonych linii" podczas spotkania w Genewie w 2021 roku. Dodatkowo mieliśmy jeszcze brexit osłabiający Unię Europejską. Wszystko to powodowało, że w kalkulacjach Kremla Ukrainy miał nie bronić zupełnie nikt. Dlatego jeżeli mówimy o ewentualnej przyszłej wojnie Rosji z NATO, to również tutaj kluczowe będą nie kwestie wojskowe, tylko polityczne. Czyli to, jak Rosja będzie odczytywać politykę określonych rządów państw wschodniej flanki oraz ich relacje z Amerykanami, zachodnimi sojusznikami i gotowość tych sojuszników do zaangażowania się w ewentualną operację obronną. Porozmawiajmy o kwestiach stricte wojskowych. Nowy członek NATO to też nowa armia. W przypadku Szwecji armia nieduża, ale nowoczesna, dobrze wyszkolona i kompatybilna z siłami NATO, jeśli chodzi o taktykę i dowodzenie. Szczególne atuty: lotnictwo i marynarka. - To prawda. Jeśli chodzi o siły lądowe, Szwedzi nie dysponują zbyt dużym potencjałem jak na realia, które ukazują walki w Ukrainie. Natomiast jeśli chodzi o kontrolę Bałtyku, lotnictwo, bronie precyzyjne czy zaplecze przemysłowo-obronne do produkcji amunicji i serwisowania sprzętu - tu wkład Szwecji jest bardzo duży i bardzo cenny. Czasami się o tym zapomina, ale Szwecja jest szóstym największym producentem uzbrojenia w Europie (bez uwzględnienia Turcji - red.). Może się też pochwalić mocno rozwiniętą branżą nowych technologii mających zastosowanie w armii. - Tak. Szwecja wnosi dużo cennych i unikalnych zdolności. Zwłaszcza marynarka wojenna na Bałtyku, bronie precyzyjne, bronie rakietowe. Szwedzi są też dobrze zintegrowani przemysłowo z Brytyjczykami, co w sytuacji, gdy Europa chce zwiększać zdolności swojego przemysłu obronnego jest bardzo ważne. Przyjęcie Szwecji do NATO to jednak nie wyłącznie pozytywy. Obnażyło też słabości i podziały w Sojuszu. Chociażby to, że nie wszyscy jego członkowie uważają Rosję za główne zagrożenie dla Zachodu. Albo że niektóre państwa wyżej stawiają rozgrywki w polityce krajowej niż rację stanu całej organizacji. Również mechanizm jednomyślności pokazał istotny paraliż decyzyjny NATO. - Wniosek z przedłużającej się akcesji Szwecji jest taki, że Turcja tradycyjnie rozgrywa interesy wielkiego mocarstwa i chce ugrać swoje przy okazji każdego procesu politycznego w Sojuszu. Z kolei Węgry mają określony kurs polityczny wobec Rosji obrany przez rząd Viktora Orbana i konfrontacyjną politykę wobec instytucji euroatlantyckich. Jakie przynosi to wnioski na przyszłość? - Główny wniosek jest dzisiaj jeden - rozszerzenie Sojuszu o Ukrainę będzie niezmiernie trudne i długotrwałe, jeśli sytuacja polityczna oraz wojskowa nie zmienią się radykalnie na korzyść Ukrainy. Zwłaszcza, że przeciwko członkostwu Ukrainy nie byłyby już wyłącznie Węgry i Turcja, ale znacznie szersza grupa państw, które już dzisiaj nie zgadzają się na ambitniejszy język wobec Kijowa i zaproszenie Ukrainy do Sojuszu. Gruzja i Mołdawia mają do Sojuszu równie daleko? - Niestety tak. W Gruzji mamy problem wewnętrzny, jeśli chodzi o orientacją polityczną, która jest dzisiaj bardziej prorosyjska niż prozachodnia. Mołdawia ma z kolei nierozwiązany problem Naddniestrza. Ten problem można byłoby potencjalnie rozwiązać najszybciej, ponieważ Rosja jest dzisiaj słaba i nie jest w stanie militarnie wesprzeć separatystów w Naddniestrzu. Natomiast Mołdawia sama, z oczywistych powodów, deklaruje, że do NATO się nie wybiera. Ma ambicje europejskie, a niekoniecznie euroatlantyckie. Akcesja Finlandii i Szwecji zmieni rolę NATO w skali makro? Sojusz przejdzie od gwaranta pokoju w Europie w stronę globalnego szeryfa stojącego na straży demokratycznego ładu? - To niemal wykluczone. NATO poszukiwało dla siebie nowej roli 15 lat temu, gdy wydawało się, że Rosja jest i będzie partnerem Zachodu. Dzisiaj wiadomo, że jest dla Zachodu wyłącznie zagrożeniem. Dlatego NATO skupia się obecnie na obszarze północnoatlantyckim. Celem numer jeden jest kwestia Ukrainy i uniemożliwienia Rosji w przyszłości ataku na któregoś z członków Sojuszu. Do tego potrzebujemy silnego i wiarygodnego odstraszania i obrony realizowanego w ramach Sojuszu i poprzez Sojusz, z amerykańskim zaangażowaniem politycznym w Europie. Taką rolę NATO przyjęło dla siebie w ramach strategii madryckiej z 2022 roku. Przywróciło wówczas odstraszaniu i kolektywnej obronie miejsce numer jeden wśród zadań Sojuszu. Teraz skręcanie z dyskusją i koncepcją NATO w kierunku zaangażowania na świecie czy wobec Chin nie pasuje do rzeczywistości politycznej, którą mamy. Dopiero co odnaleźliśmy się w nowej rzeczywistości po agresji Rosji na Ukrainę. Wywracanie tego teraz do góry nogami byłoby irracjonalne. *** Marcin Terlikowski - doktor nauk ekonomicznych (Szkoła Główna Handlowa, praca nt. polityki przemysłowo-obronnej głównych producentów uzbrojenia w UE), magister stosunków międzynarodowych (Uniwersytet Warszawski, praca nt. cyberzagrożeń); zastępca kierowniczki Biura Badań i Analiz Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM); w latach 2013-22 koordynator programu Bezpieczeństwo Międzynarodowe w PISM, a w latach 2007-13 analityk w tym programie; w swoich badaniach koncentruje się na militarnym wymiarze bezpieczeństwa europejskiego i transatlantyckiego, ze szczególnym uwzględnieniem NATO i UE (wspólna polityka bezpieczeństwa i obrony); naukowo zajmuje się polityką bezpieczeństwa międzynarodowego i polityką obronną głównych państw europejskich, współpracą obronną i przemysłowo-obronną w Europie i w wymiarze transatlantyckim, w tym także w formatach dwustronnych i regionalnych oraz z uwzględnieniem roli UE w dziedzinie obronności (PESCO, EDF). Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!