We wtorek w sieci pojawiły się nagrania, na których widać gęsty dym unoszący się nad okupowanym przez Rosję Półwyspie Krymskim. Początkowo "Ukraińska Prawda" poinformowała, że chodzi o miejscowość Dżankoj, gdzie miał znajdować się rosyjski skład amunicji. Rosyjskie władze potwierdziły wybuch, twierdząc jednocześnie, że doszło do wybuchu amunicji. Takiej samej argumentacji użyto, kiedy doszło do eksplozji w bazie lotniczej na Krymie 9 sierpnia. Nie tylko amunicja Wybuchy na Krymie skomentował dziennikarz i ekspert wojskowy Alexander Kovalenko z grupy Information Resistance. Zwraca uwagę, że w pobliżu miejscowości Dżankoj znajduje się lotnisko wojskowe i linia kolejowa. Z jego informacji wynika, że w tamtejszej bazie lotniczej rozmieszczonych było osiem systemów obrony powietrznej S-400, co najmniej trzy systemy S-300 oraz pięć przeciwlotniczych zestawów Pancyr-S1. To jednak nie wszystko. Na stacji kolejowej wyładowano między innymi 17 opancerzonych wozów bojowych, 10 dział samobieżnych Goździk, 7 samobieżnych haubicoarmat Msta-S, 3 zestawy artyleryjskie BM-21 Grad oraz amunicję. Wymowny komentarz ukraińskiej administracji O sytuacji na Krymie w wymowny sposób napisał też szef biura prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. "Operacja 'demilitaryzacji' w jubilerskim stylu Sił Zbrojnych Ukrainy będzie trwała do czasu pełnej deokupacji ukraińskich terytoriów" - oświadczył Andrij Jermak. Wpis został opublikowany we wtorek po godzinie 10:00, po medialnych doniesieniach o wybuchach na Półwyspie Krymskim. "Krym to Ukraina" - dodał Jermak.