Wojna trwa od ponad roku i daleka wydaje się perspektywa jej zakończenia, zorganizowania rozmów pokojowych, przywrócenia integralności terytorialnej Ukrainy i w końcu odbudowy zniszczonej infrastruktury. Skutki wojny są zatrważające. Niedawna rocznica pozwala spojrzeć z odpowiedniej perspektywy na bilans państw w jakiś sposób zaangażowanych w konflikt. Ukraina: Bohaterstwo to nie wszystko Najtrudniejsza wydaje się sytuacja Ukrainy. Świat podziwia bohaterstwo ukraińskich żołnierzy, ale nie przekłada się ono na skuteczne wyparcie Rosjan oraz odzyskania Krymu. Na pewien paradoks zwraca uwagę prof. Andrzej Szeptycki z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW oraz Instytutu Strategie 2050. - Paradoksalnie obecna faza trwającej od 2014 r. wojny otworzyła na nowo kwestię odzyskania przez Ukrainę integralności. Za prezydenta Petra Poroszenki zwłaszcza kwestia Krymu była zaniedbana. I oczywiście nie twierdzę, że Kijów z pewnością odzyska w najbliższym czasie okupowany Donbas czy Krym, ale obie te kwestie są ponownie częścią agendy politycznej - przede wszystkim w Ukrainie, ale również coraz bardziej w krajach zachodnich - podkreśla rozmówca Interii. Nasz rozmówca dodaje, że ostatni rok od rozpoczęcia pełnoskalowej agresji Rosji dowiódł znaczenia Ukrainy z perspektywy państw zachodnich. A jak dotąd, być może poza sprawą katastrofy w elektrowni w Czarnobylu, problemy Kijowa nie były w centrum zainteresowania Zachodu. Obecnie europejscy liderzy stoją przed dylematem, w jaki sposób zrobić miejsce dla Ukrainy w zachodnich strukturach. U progu wojny Kijów deklarował dążenie do przystąpienia do zachodnich instytucji - UE i NATO. Oba te cele wydają się być jak na razie odległe. Ukraina zyskała wprawdzie status kandydata do UE, ale proces akcesji może potrwać latami, ze względu na niechęć niektórych państw UE. Podobnie jest w przypadku wejścia do NATO czy uzyskania gwarancji bezpieczeństwa. Rosja: Kolejne upadłe mocarstwo? Wydaje się, że Władimir Putin wydał rozkaz najazdu na Ukrainę w najgorszym dla Rosji momencie. Zaufał ślepo własnej wizji słabego i niezdolnego do porozumienia Zachodu. Obecnie zaś stanął przed wyzwaniem, z którymi zmagały się w historii podupadłe imperia. Jest wiele oznak, że Rosja może dołączyć do grona m.in. mocarstwowej Hiszpanii z XVII w., której imperialne zakusy zostały zatrzymane przez Francę i Niderlandy w wojnie 30-letniej czy Austro-Węgier, które zniknęły z mapy Europy po klęsce w rozpętanej przez siebie I wojny światowej. Rosja jasno wyraziła swoje pretensje do Zachodu przed rozpoczęciem wojny: Kreml domagał się uwzględnienia jego zdania w sprawie sytuacji w Europie, "ograniczenia ekspansji NATO", tj. uznania Ukrainy jako swojej wyłącznej strefy wpływów. Porażki na froncie podają w wątpliwość realizację tego scenariusza. A przecież Rosja wcale nie musiała się uciekać do takich działań. Na fali polityki resetu za pierwszej kadencji Baracka Obamy Kreml mógł modernizować kraj oraz zostać na długie lata dostarczycielem surowców dla Europy zachodniej, a przy okazji pomóc USA w rywalizacji z Chinami. W tych ramach mieściła się cicha zgoda Zachodu na uczynienie z Ukrainy (i Białorusi) strefy wpływów Rosji. I było to aktualne do przedednia wojny. Powrót do tego punktu wydaje się niemożliwy z dzisiejszej perspektywy. Europa: Jeszcze nie tak silna jak USA Nie brakuje głosów, że najbardziej zdestabilizowana wojną jest Unia Europejska, która w ostatnich miesiącach musiała głęboko przemyśleć kilka z fundamentów leżących u jej podstaw. Europejski projekt zakładał, że rozwój więzi ekonomicznych oraz infrastrukturalnych wystarczy do pokojowego współistnienia narodów. Zostało to brutalnie zweryfikowane przez rosyjską agresję. W Europie runęło przekonanie, że Kreml może być trwałym partnerem politycznym Unii. Najbardziej dramatycznie przebiega to w Niemczech, które stawiały na rozwój stosunków gospodarczych z Rosją, w ramach logiki: surowce energetyczne za dostarczanie technologii oraz wyrobów konsumpcyjnych. Czy wojna obnażyła bezsilność zachodnioeuropejskiego establishmentu? Z taką opinią nie zgadza się dr Małgorzata Bonikowska, prezes Centrum Stosunków Międzynarodowych. - Wojna przyczyniła się do mobilizacji zachodnich elit, zmiany wielu polityk oraz percepcji Rosji jako takiej. Większość europejskich liderów stanęła na wysokości zadania. W ramach 27 państw UE udało się uzgodnić i przyjąć 10 pakietów sankcji przeciw Rosji, co nie jest tak proste, biorąc pod uwagę, że w sprawach polityki zagranicznej i bezpieczeństwa obowiązuje jednomyślność - podkreśla prezes CSM. Wojna jest problematyczna dla największych państw UE, które widziały w porozumieniu z Rosją szansę na wzmocnienie szans w rywalizacji z Chinami. Ponadto od kilku lat w Europie toczą się dyskusje dotyczące wzmocnienia autonomii strategicznej Wspólnoty w kontekście globalnej rywalizacji USA z Chinami. Jednak wojna na Starym Kontynencie pokazała, że UE jest zbyt słaba, by już teraz odgrywać równorzędną rolę. Europejska opinia publiczna zapamięta, jak przez ostatni rok kanclerz Olaf Scholz kluczył, byle tylko zostawić otwartą furtkę do porozumienia z Putinem, co silnie nadszarpnęło jego wizerunek. Podobnie jak prezydent Francji Emmanuel Macron, który nalegał, by nie upokarzać Rosji. Na drugim biegunie jest Joe Biden z jego wsparciem dla Ukrainy. USA, czyli duże ryzyko Joe Bidena Na tym tle najlepiej rysuje się sytuacja USA. W konsekwencji zaangażowania w pomoc Ukrainie Stany Zjednoczone zyskały szansę na powrót do sprawowania roli przywódczej w świecie i udowodnienia, że przyszłość kształtowana według proponowanych przez nie zasad - demokracji, poszanowania reguł prawa międzynarodowego - jest realna opcją. - Ta szansa urzeczywistni się jednak tylko w przypadku zwycięstwa Ukraińców. Pomimo niezwykłej skuteczności Stanów Zjednoczonych w budowaniu koalicji wsparcia dla Ukrainy, w forsowaniu sankcji i przekonywania świata, że w pojedynku Goliata i Dawida ten drugi może zwyciężyć, to wciąż perspektywa obarczona wysokim ryzykiem. Jeśli jednak się ziści, może rozpocząć nowy rozdział przywództwa amerykańskiego w świecie - podkreśla prof. Małgorzata Zachara-Szymańska, Instytut Amerykanistyki i Studiów Polonijnych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nie ma wątpliwości, że w rok po wybuchu wojny udało się wzmocnić przekonanie o sprawczości Stanów Zjednoczonych. - Potwierdzić zdolność tego państwa do aktywnego zaangażowania i skuteczność w forsowaniu jego wizji wypadków. Sojusz transatlantycki nabrał impetu, NATO zostało znacząco wzmocnione, zdolność USA do budowania sojuszy potwierdzona. Jednak trwałość tych zmian wciąż zależy od ostatecznego rozstrzygnięcia konfliktu - dodaje nasza rozmówczyni. Jednocześnie nie udało się zamknąć kryzysu wywołanego rosyjską inwazją na Ukrainę w ramach kilku tygodni, miesięcy czy nawet roku, a przecież na początku wojny prezydent Biden chciał rzucić na kolana rosyjską gospodarkę w krótkim czasie. Biden jednak sporo ryzykuje. Jego strategia od początku kadencji była nastawiona na kształtowanie relacji wewnętrznych. Chciał modernizować gospodarkę i podnosić kraj z niedostatków i porażek, które obnażyła pandemia. - Kampania wyborcza przed wyborami prezydenckimi w 2024 r. już się rozpoczęła, głosów zadających pytanie o zasadność tej orientacji strategicznej będzie coraz więcej. Brak postępu w ofensywie, każda pogróżka Moskwy w sprawie użycia broni nuklearnej, każda rysa na spójności sojuszu Zachodu wobec Ukrainy odbije się rykoszetem w Waszyngtonie. Amerykanie mogą wysyłać do Ukrainy pomoc, ale nigdy nie zyskają pełnej kontroli nad wypadkami. Tu zmiennych jest po prostu zbyt dużo - podkreśla prof. Zachara-Szymańska. Chiny potrzebują Rosji Dla największego rywala USA na globalnej scenie wojna nadal może przynieść wiele korzyści, jak i problemów. - Wszystko zależy od rozstrzygnięć na polu bitwy. Wydaje się, że przed rozpoczęciem inwazji Pekin dał Rosji zielone światło na operację. Xi Jinping dzięki ewentualnemu sukcesowi Kremla miał nadzieję na ogromne zyski na arenie międzynarodowej, jak m.in rozbicie jedności Zachodu, skonfliktowanie się USA z Europą czy państw z zachodu i wschodu Starego Kontynentu - podkreśla w rozmowie z Interią dr Michał Bogusz z Ośrodka Studiów Wschodnich. Sukces Moskwy pokazałby, że Zachód pozostaje podatny na rosyjską presję militarną, a Europa nie jest w stanie wypracować wspólnego stanowiska z USA w kluczowych sprawach. - To nadal są potencjalne zyski dla Chin i nie można wykluczać, że Pekin je w końcu osiągnie, jeżeli Rosji uda się wymusić na Kijowie odstąpienie od części okupowanych ziem. W przypadku porażki Ukrainy może dojść do rozliczeń na Zachodzie za niewystarczającą i zbyt późno podjętą pomoc - zwraca uwagę ekspert OSW. Nadal jednak potencjalne straty dla Chin są ogromne. Porażka armii Putina w wojnie może oznaczać dezintegrację Rosji. Na swoim zapleczu Chiny miałyby pogrążone mocarstwo, które pozwalało stabilizować sytuację w bardzo istotnej z punktu widzenia Chin Azji Centralnej. - Klęska rosyjska będzie klęską Pekinu. W ramach globalnego starcia USA z Chinami Pekin liczy na silniejszą Rosję, która jest potrzebna do wywierania presji na Zachód - podkreśla Michał Bogusz. Polska: Silna w UE i NATO Na początek oczywistość: jesteśmy krajem frontowym, a to ma wiele negatywnych skutków, by ograniczyć się tylko do galopujących cen oraz pogodzenia się z faktem, że to siła militarna, a nie dyplomacja decyduje o rozwoju wydarzeń w naszym bliskim sąsiedztwie. Jednocześnie po 300 latach pomiędzy Rosją a krajami niemieckimi (Austrią i kolejnymi wcieleniami Niemiec), Polska znajduje się w zupełnie nowym położeniu - między Niemcami, Ukrainą (wspieraną przez USA) oraz słabnącą Rosją. Na dodatek należąc do UE oraz NATO. Gdy Rosja ustawia się plecami do Zachodu, eksperci wśród konsekwencji wojny zauważają przesunięcie się środka ciężkości na Starym Kontynencie na wschód. Według analityków głos Polski i państw bałtyckich jest coraz bardziej słuchany, a kraje z tej części Europy nadają ton w sprawie zbrojeń i obronności. - Zachód był zaskoczony decyzją Rosji o inwazji, ale także postawą Ukrainy. Wojna trwa już rok, a Polska i inne kraje naszego regionu stały się wschodnią flanką UE i NATO. W sposób naturalny staliśmy się hubem logistycznym, przez który przepływa większość pomocy militarnej i humanitarnej dla Ukrainy. Europa Środkowo-Wschodnia jest więc w centrum uwagi, a współpraca bukaresztańskiej Dziewiątki na wschodniej flance stała się nowym filarem architektury bezpieczeństwa całego kontynentu - podkreśla prezes CSM. Nasz kraj dysponuje atutami, o których nasi przodkowie mogli pomarzyć. - Polska niewątpliwie ma swoje "pięć minut". Postawa polskiego społeczeństwa w pierwszych tygodniach wojny zadziwiła świat. Rola, jaką odgrywamy na wschodniej flance oraz zdecydowana postawa wobec Rosji uczyniła z Warszawy ważnego partnera Stanów Zjednoczonych w regionie. Polska stała się najaktywniejszym orędownikiem ukraińskiej sprawy wśród państw NATO i UE, mobilizując innych do nieustannego i zdecydowanego wspierania tego kraju - podkreśla dr Bonikowska. Nasza rozmówczyni podkreśla zarazem, że Niemcy, Francja i Włochy wciąż są w pierwszej dziesiątce światowych gospodarek, należą do G7 i G20, a Francja to jedyne państwo UE, które ma broń nuklearną i zasiada w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. - Polska powinna to brać pod uwagę, a nie ustawiać się do zachodnich partnerów bokiem. Pamiętajmy, jak wiele nas wiąże w ramach mechanizmów podejmowania decyzji w Unii Europejskiej, nie mamy tej współzależności w relacjach z USA czy Wielką Brytanią. Powinniśmy więc wzmacniać oba fundamenty naszej polisy ubezpieczeniowej - członkostwo w UE i NATO - i szukać porozumienia z zachodnimi partnerami, a nie iść na zwarcie - zwraca uwagę dr Bonikowska. Nasza rozmówczyni dodaje, że Polska straciłaby na osłabieniu międzynarodowej pozycji Europy i Unii Europejskiej. - W interesie Warszawy leży wzmacnianie Unii i jej potencjału we wszystkich wymiarach, przy jednoczesnym wchodzeniu coraz wyżej w hierarchii znaczenia politycznego i gospodarczego wewnątrz tego bloku. Unia Europejska jest nie mniej ważną kotwicą naszego strategicznego bezpieczeństwa niż NATO - konkluduje dr Bonikowska.