Jeszcze kilka dni temu nie było jasności, czy ukraińską kontrofensywę na południu należy uznać za zakończoną. Ukraińcy atakowali rosyjskie pozycje w miejscu najbardziej obiecującego wyłomu - pod Robotyne - rzucając do walki dużą liczbę sprzętu ciężkiego, w tym zachodnie czołgi i transportery opancerzone. Rosjanie presję wytrzymali, po czym intensywność wymiany ognia znacząco spadła. Obecnie siły zbrojne Ukrainy (ZSU) nadal prowadzą na Zaporożu aktywne działania, ale w bardzo ograniczonym zakresie. Ich celem nie jest kontynuacja natarcia ku wybrzeżu Morza Azowskiego. Chodzi już "tylko" o nękanie przeciwnika, angażowanie jego potencjału i rezerw oraz drobne korekty w przebiegu linii frontu, tak, by mieć lepsze pozycje obronne i, ewentualnie, wyjściowe w perspektywie kolejnych operacji zaczepnych. Ostatecznie wątpliwości co do zakończenia działań ofensywnych rozwiał dowódca ukraińskiej armii. W środowym wywiadzie dla brytyjskiego "The Economist" gen. Walery Załużny przyznał, że "wojna znalazła się w impasie". Konflikt nabrał pozycyjnego charakteru i Ukraina nie ma teraz możliwości, by tę sytuację zmienić. Czy to oznacza, że ZSU poniosły porażkę? Co ów iście pierwszowojenny sposób zmagań oznacza dla armii i państwa ukraińskiego? Czy Rosjanie mogą już ostrzyć zęby na nieuchronne zwycięstwo? Wojna w Ukrainie. Broń, która cudów nie czyni Nie mamy dostępu do dokumentów planistycznych ukraińskiej armii, ale w oparciu o publiczne deklaracje (głównie polityków) i analizę podjętych działań zasadnym wydaje się wniosek, że zamiarem ofensywy na południu było rozcięcie rosyjskiego korytarza lądowego łączącego okupowany Donbas z Krymem. Razem z innymi operacjami - uderzeniami w infrastrukturę wojskową i flotę czarnomorską oraz przerwaniem krymskiej przeprawy - doprowadziłoby to do wyizolowania półwyspu, co w dalszym planie mogłoby zmusić Rosjan do jego porzucenia. Przy tak ambitnych celach pięciomiesięczne wysiłki zakończone przesunięciem linii frontu o 17 km, i to na niewielkim odcinku styku wojsk, każą oceniać kontrofensywę jako zdecydowanie nieudaną. Czytaj także: fiasko ukraińskiej kontrofensywy. Kto zawinił? Zwróćmy jednak uwagę na klimat, w jakim przychodzi nam formułować ów wniosek. Tworzy go kontekst w postaci błyskotliwej ukraińskiej ofensywy na charkowszczyźnie i wymęczonej, jednak relatywnie krótkiej i zwycięskiej kampanii na chersońszczyźnie. To z tamtego okresu - lata i jesieni zeszłego roku - pochodzi przekonanie, że w bojach o niepodległość i granice Ukrainy możliwe są szybkie i spektakularne rozstrzygnięcia. Tym bardziej możliwe, jeśli użyje się zachodniego sprzętu ciężkiego, fetyszyzowanego przez wielu obserwatorów konfliktu. Wojna w Ukrainie potwierdziła, że zachodnia technologia wojskowa jest lepsza od rosyjskiej (i sowieckiej), ale przecież i ona nie ma cech wunderwaffe. Ba, użyta w ograniczonym zakresie (kłania się ilość i asortyment dostaw, na jakie mogła i może liczyć Ukraina...), po pośpiesznym przeszkoleniu dla załóg i obsługi, traci część swoich atutów. Ukraińcy walczyli na Zaporożu bez przewagi w powietrzu, tymczasem to w kompletnym ekosystemie - obejmującym wszystkie niezbędne rodzaje broni - poszczególne typy uzbrojenia ujawniają pełnię możliwości. Decyzja o przekazaniu Ukrainie samolotów F-16 zapadała po rozpoczęciu ofensywy, a samo przekazanie to proces, który potrwa wiele miesięcy. Ukraina-Rosja. Stosy trupów to nie argument Może więc należało poczekać? Zwłaszcza że kierunek ukraińskiego natarcia był łatwy do przewidzenia i Rosjanie mieli czas się przygotować. Tyle że właśnie - ów dodatkowy czas wykorzystany przez Ukraińców na rozbudowę potencjału, działałby również na korzyść Moskali, którzy jeszcze bardziej zabetonowaliby się na Zaporożu (co ostatecznie i tak próbują robić, choć w zakresie mniejszym niż byłoby to możliwe, gdyby nie konieczność angażowania ludzi i zasobów do utrzymania pozycji obronnych). Trudno ocenić, czy rzeczywiście później byłoby łatwiej, za to warto zwrócić uwagę na sposób, w jaki Ukraińcy prowadzili walki na południu. Nie wiem, w którym momencie generałowie ZSU uznali, że nie ma szansy na szybkie dojście do morza. Prawdopodobnie było to dla nich klarowne po kilkunastu dniach zmagań. Wiele wskazuje na to, że wybrano wówczas opcję "mozolnej szarpaniny" bez konkretnych zdobyczy terytorialnych, prowadzonej z nadzieją, że w którymś momencie rosyjska obrona się posypie. W tym celu Ukraińcy w nieobserwowanym dotąd zakresie wykorzystywali swój atut - celniejszą i dalej bijącą artylerię. Na Zaporożu w spektakularny sposób "zmielono" w sumie (rzecz jasna, nie tylko ogniem artylerii) kilka rosyjskich dywizji, w tym istotne elementy elitarnych formacji WDW. Ale Ukraińcy się przeliczyli, zakładając, że dramatyczne straty skłonią rosyjskie władze do ustępstw. "To był mój błąd" - przyznaje w wywiadzie dla "The Economist" gen. Załużny. "Rosja ma co najmniej 150 tys. zabitych (w całej wojnie - dop. MO). W każdym innym kraju taka liczba ofiar zatrzymałaby działania zbrojne" - zauważył. I tu jest pies pogrzebany. Na Kremlu nie przejmują się stosami trupów. W ostatnich dniach widać to pod Awdijiwką, gdzie Rosjanie ponoszą horrendalne straty, a generałowie i tak nie odpuszczają, pchając kolejne masy do krwawych szturmów. Patrząc z perspektywy Ukraińców, nawet "przemysłowe" zabijanie rosyjskich żołnierzy to za mało. Wytrwać w postanowieniu pomocy Rosja podwoiła liczebność kontyngentu w Ukrainie - obecnie liczy on 400 tys. ludzi i do takiej wielkości jest na bieżąco odtwarzany. To za mało, by przeprowadzić duże operacje zaczepne - znów próbować zająć Kijów czy Charków, wyprowadzić potężne uderzenie, które załamałoby ukraiński front na wschodzie. Zarazem to dość wojska, by skoncentrować się na obronie dotychczasowych zdobyczy i ograniczonych operacjach zaczepnych. Taki przebieg wojny nie zaspakaja ambicji Kremla, który przed 24 lutego 2022 roku planował zdobyć całą Ukrainę. Ale, jak mówi popularne powiedzenie: "tak szewc kraje, jak mu materii staje". Teoretycznie Moskwa ma jeszcze zasoby, by przeprowadzić wielką mobilizację i z dwu-trzykrotnie większym niż obecnie wojskiem próbować zagrać o najwyższą stawkę. Tyle że jednorazowa mobilizacja ponad miliona mężczyzn mogłaby wywołać niepokoje społeczne, których Putin chce uniknąć. Trzy czwarte Rosjan akceptuje wojnę mimo rosnącej świadomości ponoszonych ofiar. W tej postawie nie ma jednak patriotycznego poświęcenia, jest zjawisko nierównomiernego obciążenia kosztami konfliktu. Ginie w nim nade wszystko prowincja, w znakomitej większości odmienna etnicznie, tradycyjnie pozbawiona posłuchu u władzy i społecznego szacunku. Takie straty "biali" Rosjanie gotowi są ponosić jeszcze długo. Eskalacja - rozumiana jako próba zajęcia większych obszarów Ukrainy - niechybnie oznaczałaby przetrzebienie europejskiego i wielkomiejskiego rezerwuaru ludzkiego. Jednocześnie wojny zakończyć nie sposób, bo źródłem legitymizacji Putina i spółki jest przekonanie obywateli o brutalnej skuteczności władzy. A jeśli ekipa wojnę przegrywa, nie jest skuteczna, więc nie ma prawa rządzić. Konflikt musi więc trwać i musi mieć ograniczony, społecznie akceptowalny wymiar. Wymaga też, by co pewien czas - dla zachowania pozoru, że sytuacja nie wymyka się spod kontroli - ogłosić jakieś zwycięstwo. Po to Rosjanie szturmowali Bachmut, do tego jest Kremlowi potrzebne zajęcie Awdijiwki. Czas może działać na korzyść Rosjan Lecz nie łudźmy się, że władze Rosji zrezygnowały z pierwotnych ambicji. W dłuższej perspektywie wojna pozycyjna bardziej premiuje Rosjan. Na ich korzyść działa demografia, a więc rezerwy mobilizacyjne (Moskali jest ponad 140 mln, Ukrainę zamieszkuje obecnie około 30 mln ludzi). Rosyjska gospodarka nie jest fizycznie zniszczona, Rosja nadal dysponuje pokaźnymi rezerwami walutowymi. Wciąż czerpie korzyści z renty po Związku Radzieckim i jego wielkiej armii. Co prawda magazyny pustoszeją w szybkim tempie, a jakość i wiek sprzętu pozostawiają coraz więcej do życzenia, ale masa robi swoje. By ją zniszczyć, Ukraińcy muszą poświęcać własne ograniczone zasoby. Gromadzone w ramach zewnętrznej pomocy, bez której Ukraina - z jej pokiereszowaną gospodarką - nie przetrwałaby długo. W czym Rosja upatruje swej największej szansy, licząc, że przedłużająca się wojna pozycyjna ostatecznie zniechęci Zachód do pomocy Kijowowi. A słaba Ukraina zgodzi się na daleko idące ustępstwa. Naiwne założenie? Tylko jeśli USA i reszta sojuszników wytrwają w postanowieniu wsparcia dla Kijowa. I zapewnią tego wsparcia tyle, i o takich parametrach, by armia ukraińska zyskała nad rosyjską wyraźną przewagę technologiczną. By jakością pokonała ilość. Marcin Ogdowski