Zarazem na "froncie" polityczno-dyplomatycznym mieliśmy do czynienia z niepewnością co do dalszego finansowania ukraińskiego wysiłku wojennego przez Zachód. W efekcie główny lokator Kremla poczuł ożywczy wiatr. W serii buńczucznych wystąpień z ostatnich dni minionego roku podkreślał, że cele Rosji w Ukrainie się nie zmieniają i że "specjalna operacja wojskowa" zakończy się sukcesem. Propagandowe media i profile - także prorosyjskie trolle działające w Polsce - podjęły tę narrację z zachwytem. Nie zabrakło przy tym opinii o strategicznym i geopolitycznym geniuszu Władimira Putina, który nie tylko "dopnie swego", ale też "wszystko przewidział". Mit skuteczności Putina Rosyjska propaganda słynie z absurdalnych wyjaśnień i interpretacji, które nijak mają się do rzeczywistości. Ale faktem jest, że czasem sprawy układają się w taki sposób, że post factum można dokonać ich korzystnej racjonalizacji/reinterpretacji. Za przykład niech posłuży sytuacja Ukrainy z lat 2014-21. Opisując ją, kremlowscy propagandziści skupiali się na istnieniu dwóch separatystycznych republik oraz zamrożonym konflikcie, który osłabiał gospodarkę Ukrainy i perspektywy jej integracji z Zachodem. Słowem, sukces. Ba, mający potwierdzenie w faktach, wszak wojna w Donbasie ukraińskiej ekonomii nie służyła, podobnie jak otwarta kwestia granic. Tyle że nie taki był cel Moskwy w 2014 roku. Kreml zamierzał wówczas przejąć całe Zadnieprze i południe kraju. "Noworosyjski" miał być nie tylko Donieck i Ługańsk, ale również Charków, Dniepr i Odessa. Patrząc zatem z perspektywy pierwotnych założeń, prowadzona w warunkach wojny hybrydowej agresja się nie powiodła. W najlepszym razie odniosła mocno ograniczony sukces. No, ale korzystne dla Putina interpretacje i tak były w obiegu, budując mit zdeterminowanego i skutecznego dyktatora. Dokładnie tak samo jest i tym razem - trudna sytuacja Ukrainy ma być dowodem, że kremlowski zbrodniarz to "szachista 5G". Nie pomylił się i działa zgodnie z planem, którego szczegółów i rozmachu maluczcy po prostu nie ogarniają. Ta wtórna racjonalizacja dotychczasowych niepowodzeń Rosji ma dwie zasadnicze słabości. Po pierwsze, jest na "tu i teraz"; lada moment może się okazać, że Ukraina wcale nie jest taka słaba, a Zachód tak niezdecydowany w udzielaniu pomocy. Po drugie, wymaga odrzucenia wiedzy o pierwotnych rosyjskich zamiarach oraz gwałtu na logice w podejściu do oceny kosztów interwencji. Oczywiście, obie postawy są możliwe, wielu odbiorców rosyjskiej propagandy im ulegnie. Ale choćby i zakrzyczane fakty pozostaną faktami. Rosyjska strefa wpływów Przyjrzyjmy się im bliżej. Podstawowym celem rosyjskiej agresji - publicznie artykułowanym także przez kremlowskich notabli - było zajęcie wschodniej i południowej Ukrainy oraz zwasalizowanie reszty. Zamiar ów miano zrealizować poprzez kilkudniową, intensywną kampanię wojskową, po której nastąpiłaby kilkutygodniowa operacja policyjna (pacyfikacja). Wszystko to miało dziać się przy militarnej bezczynności Zachodu oraz nieznacznych ekonomicznych reperkusjach. Sukces putinowskiej armii miał jednocześnie wywrzeć mrożące wrażenie na zachodniej wspólnocie i zmusić ją do uznania wschodniej Europy za rosyjską strefę wpływów. Obejmowałaby ona także Polskę i kraje nadbałtyckie. Sprawy, jak wiemy, potoczyły się inaczej. NATO wsparło Ukrainę bronią, amunicją i danymi wywiadowczymi. Mogłoby to uczynić w dużo większym zakresie, ale i tak skalę pomocy należy uznać za ogromną. Czytaj więcej: A co jeśli Ukraina straci zachodnie wsparcie? Sojusz się skonsolidował i rozrósł. Wejście w struktury Finlandii (a lada moment i Szwecji) znacząco pogarsza sytuację strategiczną Rosji u jej północnych granic i w basenie Morza Bałtyckiego. Państwa Sojuszu, które przez dekady zmniejszały arsenały i cięły koszty na obronność, dziś nie mają już złudzeń, że była to zła polityka. Na zachód od Bugu zaczęła się intensywna remilitaryzacja i choć dynamika tego procesu wielu rozczarowuje, wektor zmian został wytyczony, a one same konsekwentnie następują. Geniusz nieudolności Wojna przyniosła Rosji sankcje, utratę zachodnich odbiorców kopalin (nie wszystkich, ale spadek wymiany jest olbrzymi), zmuszając Moskwę do ściślejszej kooperacji z Chinami. Na warunkach utraconej podmiotowości i rosnącego uzależnienia od Pekinu. Przestawienie gospodarki na wojenne tryby odbywa się kosztem drenowania oszczędności i mimo nominalnych przyrostów, nie oznacza realnego zwiększenia PKB i dobrobytu (w Rosji, niczym w III Rzeszy, produkuje się dziś "armaty zamiast masła"). Wojsko pochłania 30 proc. oficjalnego budżetu, wygaszając aktywność państwa w wielu obszarach związanych ze służbą zdrowia czy edukacją. Lecz przede wszystkim wojna kosztowała życie i zdrowie co najmniej 350 tys. żołnierzy. Do tej pory utracono kilkanaście tysięcy czołgów i wozów bojowych, kilkaset samolotów i śmigłowców. Odtwarzanie tych strat odbywa się głównie w oparciu o ogromne zapasy starego, radzieckiego sprzętu, co w praktyce oznacza degrengoladę armii oraz "wymazanie" efektu wieloletniej modernizacji wojsk lądowych. Oczko w głowie Putina, flota czarnomorska, straciła 20 jednostek i poniosła kompromitującą porażkę, nie będąc w stanie kontrolować nie tylko ukraińskiego wybrzeża, ale całego zachodniego akwenu Morza Czarnego. I można by tak wymieniać długo, ale już to wystarczy, by uznać, że cena za zdobycie kolejnych 10 proc. ukraińskiego terytorium (między 2014 a 2022 rokiem Moskwa kontrolowała nieco ponad 7 proc. powierzchni Ukrainy) jest ogromna. A efekt wciąż niepewny. Jeśli się utrzyma, czy nawet nieznacznie powiększy (scenariusze o całkowitym upadku Ukrainy można włożyć między bajki), będziemy mieli do czynienia z pyrrusowym i bardzo ograniczonym zwycięstwem Rosji. Jeśli rzeczywiście taki był plan Putina - zakładający te wszystkie ubytki, stracone możliwości i szacunek - to rzeczywiście jest on geniuszem. Nieudolności... Marcin Ogdowski