Urocze szopy, zapasy jedzenia gromadzone w przytulnej piwniczce, piękne jesienne kolory. "Opowieści z Księżycowego Młyna" powstały jeszcze w lepszych, spokojniejszych czasach, choć od początku miały trudną drogę. Ich autorka, pisarka i ilistratorka Alexandra Dikaia tworzyła książkę w czasie ciąży, potem z maleńkim dzieckiem na ramieniu. Wstawała przed wszystkimi około 5-6 rano i rysowała, gdy dziecko spało. Dziś dziecko, Melissa, ma 2,5 roku. Gdy Rosja rozpoczęła inwazję na Ukrainę, mieszkające w Czerkasach Alexandra i Melissa musiały schronić się przed nalotami. - Początek wojny był dla mnie absolutnym szokiem. Mój umysł był skupiony tylko na dziecku i jej bezpieczeństwie. Schron był dla niej początkowo tylko miejscem zabawy - opowiada Alexandra Dikaia. - Modliłam się, żeby to się jak najszybciej skończyło, ale im więcej syren słyszeliśmy, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że muszę jej powiedzieć prawdę, zrozumiałą dla jej wieku, z naciskiem na to, że byłam tam dla niej i że to przeżyjemy - dodaje. W schronie kobieta czytała córce bajki, między innymi swoją książkę "Opowieści z Księżycowego Młyna". Jak wyjaśnia, to cztery historie "o rodzinie, przyjaźni, sprawiedliwości i wierze w siebie". - Czytanie uspokajało nie tylko moją córkę, ale i mnie, jako przypomnienie dobrych czasów tworzenia książki i wiary, że taki czas będzie i że napiszę o wiele więcej dobrych książek - opowiada Dikaia. Alexandra Dikaia: To dało mi siłę, by wytrzymać te okropne, niepokojące dni Wtedy pisarka postanowiła, że nagra swoją opowieść i udostępni w sieci, by kolejne dzieci, ukrywające się w innych schronach, mogły choć na chwilę oderwać myśli od wojennej rzeczywistości. - Po wyłączeniu alarmów przeciwlotniczych nagrywałam swoje bajki. Ten proces dał mi motywację do przebudzenia się i uwierzenia w przyszłość. To dało mi siłę, by wytrzymać te okropne, niepokojące dni - mówi autorka. Pierwszą część bajki opublikowała na Telegramie 1 marca. Kolejną - 2 marca. "Sasza, twoja bajka uratowała nam sen!" - napisała jej pewna matka z Charkowa. "Uspokoiła się i zasnęła. 22-letnia dziewczyna... zasnęła przy magicznym głosie" - relacjonowała jej dziewczyna z Kijowa, która wysłała audiobooka swoje siostrze przebywającej w Odessie. W skrzynce Alexandry znajduje się wiele takich wiadomości. Prawie pięć dni w trasie z dwuletnią córką 10 marca Alexandrze i Melissie udało się uciec z Czerkas. "Prawie pięć dni w trasie. Z dwuletnią córką, która była chora i wymiotowała. Mam migrenę" - pisała na Instagramie. - Siedzieliśmy na podłodze autobusu na schodach, żeby złapać trochę zimnego powietrza z okna - relacjonuje kobieta. Słyszała krzyki rozpaczy córki: "Mamo, jedźmy do domu, do taty". Musiała tłumaczyć jej, że jadą, ale do nowego domu. - I modlisz się, aby rodzina była bezpieczna i zdrowa. A niesprawiedliwość odbiera siłę. Ruszasz w nieznane - dodaje Dikaia. Po 23 godzinach czekania na granicy, udało się im ją przekroczyć. - Zabraliśmy swoje rzeczy i udaliśmy się do hali na inspekcję. Trzeba zabrać zaspane, ciężkie dziecko i założyć plecak z resztkami dawnego życia na plecach. Potem kolejna noc w drodze - opowiada. We śnie słyszała syreny Jedną z nocy spędziły u znajomych w Budapeszcie. We śnie Alexandra Dikaia słyszała syreny. - Wylądowaliśmy. Nasi przyjaciele spotkali nas i przywieźli do nowego domu. Moja córka dostała gorączki - kończy opowieść o podróży. Teraz są w bezpiecznym miejscu. Dikaia nie chce ujawniać, gdzie dokładnie. - Potrzebujemy jeszcze czasu, żeby to przezwyciężyć - podsumowuje. Alexandra Dikaia nadal stara się pomagać tak, jak może. Uruchomiła sprzedaż swoich prac. Zebrane pieniądze chce przeznaczyć na wsparcie obrońców Ukrainy. I na schron przeciwbombowy, w którym razem z Melissą znalazły chwilowy spokój.