- Ruski czy nasz? - zastanawiał się ukraiński medyk, wskazując palcem niewielki obiekt na ciemniejącym niebie. Pytanie nie wymagało odpowiedzi - bo i skąd miałem ją znać? - ale i tak odparłem, że nie mam pojęcia. Tymczasem Ukrainiec uznał, że chyba jednak nie nasz - i uniósł dłoń z wystawionym środkowym palcem. Uśmiechnąłem się. Wtedy nie była to moja wojna (nie myślałem o niej w taki sposób), nie było we mnie tylu emocji, którymi napędzali się ukraińscy żołnierze. Mimo to przyłączyłem się do demonstracji i również poczęstowałem bezzałogowiec 'fakiem'. Dla większego efektu wytknąłem jeszcze język. Wkrótce zrobiło się już całkiem ciemno, a ja poszedłem za potrzebą. Gdy wracałem do budynku, gdzie miałem śpiwór i polowe łóżko, w jednej chwili usłyszałem świst i poczułem za plecami wybuch. Wbiegłem przez szerokie wejście do środka, śmiejąc się wariacko. Miał to być zuchwały śmiech - i tak pewnie brzmiał - lecz w istocie była to nerwowa reakcja przerażonego ciała. Artyleryjski pocisk upadł naprawdę blisko; kilka sekund różnicy i wystawiłbym się na podmuch z niezliczoną ilością odłamków. A potem zobaczyłem i poczułem, czym jest artyleryjska nawała - z perspektywy osoby, która znajduje się pod ogniem. Tamci walili przez kilka następnych godzin, zmieniając nasz kwadrat w jeszcze większe rumowisko. Budynek nad piwnicą, w której się schroniliśmy, drżał w posadach; chwilami miałem wrażenie, że zwali nam się na głowy. - To przez ten wytknięty język - zażartował medyk, a ja poczułem, że ściskający szyję strach zaczyna ustępować. Dwie godziny później, mimo trwającego ostrzału, byłem już na tyle spokojny, że wsunąłem się w śpiwór i zasnąłem. Było lato 2015 roku - w takich okolicznościach po raz pierwszy na ukraińskim froncie, w Szyrokinie, zetknąłem się z dronami. Ten, któremu "ubliżałem", był niewielkim urządzeniem obserwacyjnym. Zawisł nad nami, "wymacał" pluton ukraińskiego wojska - i stąd później takie skupienie ognia. Listopad 2021. Ostrzeżenie, które Moskwa zignorowała W listopadzie 2021 roku siły zbrojne Ukrainy po raz pierwszy wykorzystały bojowo bezzałogowce Bayraktar TB-2. Kupione w Turcji drony zlikwidowały stanowiska artyleryjskie donbaskich separatystów, co Moskwa odebrała jako policzek. Wymierzony tak przez Ukraińców, jak i Turków, których prezydent wcześniej zarzekał się, że Bayraktary nie polecą na front. Ich wysłanie w rejon walk wymagało zgody dostawcy systemu. Co ciekawe, akcja dronów zbiegła się z innym bojowym debiutem na wschodzie Ukrainy - amerykańskich wyrzutni przeciwpancernych Javelin (przez armię USA używanych od 2003 roku). One również - tym razem wedle zapewnień Amerykanów - miały nie trafić do Donbasu. Tymczasem zniszczono za ich pośrednictwem kilka pojazdów pancernych. Fakt, iż armia ukraińska zdecydowała się na wykorzystanie obu zagranicznych systemów wobec "separów", sugerował skoordynowaną akcję NATO (a przynajmniej Turków i Amerykanów). Najpewniej było to ostrzeżenie wysłane Rosji - że Ukraińcy dysponują wyjątkowo skutecznymi rodzajami broni, których mogą użyć także podczas pełnoskalowej rosyjskiej inwazji. Moskwa zignorowała ten sygnał. Mapy z kardynalnym błędem Pierwsza faza pełnoskalowej wojny w Ukrainie cechowała się wybitną manewrowością. Rosjanie uderzyli z wielu kierunków, dążąc do jak najszybszej i najgłębszej penetracji terytorium przeciwnika. Celem kolumn pancernych i zmechanizowanych były duże miasta - ze stolicą włącznie - których zdobycie miało wywrzeć na Ukraińcach niszczący efekt psychologiczny. Na osiach natarć dochodziło do punktowych bojów, których intensywność często przypominała potyczki z czasów wojen światowych. Ale kilka kilometrów dalej - patrząc na boki - panował spokój. Mapy, które wtedy kreślono - by dla informacji i propagandy ilustrować postępy rosyjskich wojsk - obciążone były kardynalnym błędem. Sugerowały bowiem, że pod okupacją znalazły się wszystkie tereny, przez które przeszły rosyjskie kolumny. Tymczasem na skutek szczupłości sił inwazyjnych Rosjanie często nie kontrolowali nawet dróg, po których wcześniej się poruszali. I którymi, co istotne, miało do wysuniętych oddziałów docierać zaopatrzenie. Nie było mowy o instalowaniu garnizonów okupacyjnych, rosyjski stan posiadania wyznaczały aktualne lokalizacje grup bojowych. Front, w odróżnieniu od pierwszo - czy drugowojennych zmagań, nie stanowił linii ciągłej - tworzyły go izolowane skupiska wojsk, będące niczym gorejące wrzody na ciele Ukrainy. W miejscach, gdzie obie armie się stykały, walczyły ukraińskie czołgi, artyleria, klasyczne lotnictwo. Obrońcy zwykle ustępowali, więc w medialnym przekazie Kijowa na plan pierwszy wybiła się lekka piechota wyposażona w przenośne wyrzutnie przeciwpancerne, hulająca na rosyjskich "tyłach". Zadawała ona agresorom - zwłaszcza ich logistyce - dotkliwe straty, stąd jej propagandowa atrakcyjność. Bohaterami mediów zostały także Bayraktary - i one dziesiątkowały wówczas zbite w kolumny rosyjskie oddziały. Pod koniec maja 2022 roku usłyszałem od jednego z ukraińskich generałów, że w pierwszym miesiącu wojny używane przez obrońców przenośne wyrzutnie przeciwpancerne odpowiadały za 50 proc. strat sprzętowych, zadanych rosyjskim wojskom pancernym. A niemal jedna piąta zniszczonych i uszkodzonych wozów została porażona z powietrza, głównie przy użyciu dronów i amunicji krążącej. W kolejnych miesiącach te proporcje uległy zmianom; gdy rozmawialiśmy, miały być następujące: za 30 proc. strat odpowiadały wyrzutnie przeciwpancerne, 30 proc. było efektem pojedynków pancernych (czołg-czołg - tu bez zmian w odniesieniu do pierwszego miesiąca inwazji), następne 30 proc. przypisywano działaniu artylerii. Pozostałe 10 proc. szło na konto lotnictwa, także bezzałogowego. Co się po drodze zmieniło? Zmiana strategii, zanik manewrowości Rosjanie nauczyli się zwalczać Bayraktary. Ocalałych egzemplarzy dowództwo ukraińskie nie wysyłało już do misji bojowych - wykorzystywano ich walory rozpoznawcze, głównie w miejscach, gdzie nie toczyły się intensywne walki. "Wyszły" też Ukraińcom zapasy amunicji krążącej, zeszczuplały ich klasyczne siły powietrzne. Nade wszystko jednak zmienił się charakter działań wojennych, który w znacznie większym stopniu umożliwiał wykorzystanie artylerii (co tyczyło się obu stron). Wyrzuceni z północy Ukrainy i zatrzymani na południu Rosjanie w połowie kwietnia 2022 roku skoncentrowali wysiłki na Donbasie. Wojna zatraciła cechy wybitnej manewrowości, front przestał być skupiskiem ognisk i przybrał klasyczną liniową postać. Presja wzdłuż tej linii była zróżnicowana, ponieważ jednak Rosjanie starali się "wymacać" słabe punkty obrony w wielu miejscach naraz, uznać można, że szli ławą. A po prawdzie to ślimaczo się toczyli. Tym niemniej uporządkowali tyły, lokując garnizony rosgwardii w miastach będących zapleczem frontu oraz siejąc terror wśród cywilów (w czym wiodącą rolę odegrała Federalna Służba Bezpieczeństwa). Gdy w pełni ujawniło się niepowodzenie strategii szybkich, głębokich rajdów, Moskale sięgnęli do radzieckich wzorców. Wychodzili z założenia, że stworzone wcześniej (w latach 2014-2021) i tworzące się na bieżąco ukraińskie linie obronne zmiażdży walec artyleryjski. Nieefektywność tej metody oraz niedostatki techniczne i technologiczne obu stron miały wiele konsekwencji. Jedną z nich był triumfalny powrót dronów na pole bitwy. Początkowo głównie jako aparatów obserwacyjnych, wspierających działania artylerii, później w coraz większym stopniu jako substytutu luf i miotanych przez nie pocisków. I o ile najpierw były to bezpilotowce stworzone na użytek wojska, o tyle w kolejnych miesiącach dominować zaczęły zaadaptowane na militarne potrzeby urządzenia cywilne. Na początku 2024 roku stanowiły one miażdżącą większość wykorzystywanych w wojnie bezzałogowców. Marcin Ogdowski Książka "Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji" Marcina Ogdowskiego ukazała się w lutym nakładem wydawnictwa Warbook. Śródtytuły i tytuł artykułu pochodzą od redakcji.