Pani Karina jest Ukrainką. Od dziewięciu lat mieszka i pracuje w Polsce. Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, całym sercem zaangażowała się w pomoc swoim rodakom. Kilkanaście godzin temu wrzuca do sieci post: "Trzy osoby poszukują pracy, będę wdzięczna za wszelkie informacje czy polecenia: mężczyzna 37 lat, Ukrainiec, na Ukrainie pracował jako policjant. Kobieta 32 lata, Ukrainka, na Ukrainie pracowała jako ekonomistka. Kobieta 55 lat, Ukrainka, z zawodu jest pielęgniarką, na Ukrainie, pracowała w żłobku. Wszystkie osoby mówią w języku ukraińskim, niestety nie mają znajomości innych języków, ale rozumieją język polski". Dziś opowiada nam o reakcji społeczeństwa na zamieszczone ogłoszenie. - W przeciągu pięciu minut odezwało się do mnie kilka osób. Nie chodziło jednak o prace z wysokimi kwalifikacjami, były to raczej oferty dotyczące pracy na budowie czy w magazynie - wylicza pani Karina. Pracy szuka też pani Natalia. Nim wybuchła wojna kobieta pracowała w ośrodku socjalizacji dzieci w Kijowie. Jest psychologiem. Od dwóch tygodni mieszka w okolicach Warszawy. Chociaż wydawać by się mogło, że psycholog z językiem ukraińskim jest obecnie na wagę złota, kobieta nadal pozostaje bez pracy. Pomaga jej pan Marcin. - Na razie drepczemy w miejscu. Naczelna Izba Lekarska ma procedurę dla lekarzy, jest im wiec łatwiej. W przypadku Polskiego Towarzystwa Psychologicznego nie otrzymaliśmy informacji o podobnym podejściu. Dla Natalii, na ten moment, nie znaleźliśmy systemowej ścieżki poszukiwania pracy - tłumaczy pan Marcin. Uchodźcy w Poddębicach. "Nie chcą niczego za darmo. Sami ruszyli do pracy" Są branże i miejsca, które czekają na Ukraińców z otwartymi ramionami. W gminie Poddębice w województwie łódzkim trzy lata temu powstała duża polsko-hiszpańska firma prowadząca plantację owoców. - Szefową na tej plantacji jest Ukrainka. Jak rozpoczęły się działanie wojenne, natychmiast zainicjowała pomoc dla swoich przyjaciół i ich rodzin. Ściągnęła do nas około 80 osób - opowiada Piotr Sęczkowski, burmistrz Poddębic. Czytaj także: Ruch w agencjach pośrednictwa pracy. Ukrainki szukają zatrudnienia Na przybyłych do Polski Ukraińców czekały holenderskie domki. Gmina zapewniła koce, kurtki, leki. Po tygodniowej klimatyzacji, uchodźcy z własnej woli ruszyli do prac polowych. - Podchodzą do sprawy bardzo honorowo. Chcą pracować, nie siedzą, nie załamują rąk. Nie chcą niczego za darmo. No i praca pozwala im zająć głowę, nie myśleć o sytuacji, w której się znaleźli - podkreśla w rozmowie z Interią burmistrz Poddębic. Tyle że wielu uchodźców chce w Polsce robić to, czym przed wojną zajmowało się w Ukrainie. Wszystko rozbija się o język. "To kwestia do nadrobienia" Julia ma 30 lat i tytuł magistra ekonomii, specjalność: rachunkowość i audyt. W Ukrainie pracowała jako kierowniczka kawiarni. - Oprócz tego Julia ma doświadczenie w pracy w banku w obsłudze klienta, jako rzeczoznawca złota, rzeczoznawca majątkowy, menedżer zamówień i dostaw jedzenia online - opisuje znajomą pani Weronika. To ona zamieszcza w imieniu Julii ogłoszenie. Bo Julia, póki co, nie mówi ani po polsku, ani po angielsku. - Oczywiście brak znajomości polskiego i angielskiego jest problemem, ale propozycje, które do nas trafiły, obejmują stanowiska, na których brak języka nie jest aż tak wielką przeszkodą, na przykład pomoc kelnerska w restauracji. Julia dostała też propozycję wzięcia udziału w rekrutacji do amerykańskiej korporacji działającej w Polsce. Kwestia języka w tej pracy właśnie się waży. Ale Julia od przyszłego tygodnia zaczyna kurs polskiego - dodaje pani Weronika. - W tej chwili kluczowy z punktu widzenia sprawnego wdrożenia osób z Ukrainy jest centralnie koordynowany plan. Plan, którego w tej chwili bardzo brakuje, a który mógłby w sposób systemowy, np. sprawnie nadrobić lukę językową, bo ta naturalnie jest barierą - mówi Mariusz Zielonka, ekspert ekonomiczny Konfederacji Lewiatan. Odruch serca kontra rzeczywiste potrzeby. "Ile osób wchłonie polski rynek?" O sytuację uciekających przed wojną Ukraińców pytamy ekspertów rynku pracy. - Polska gospodarka cierpi na poważny niedobór rąk do pracy, w związku z czym w stosunkowo krótkim czasie możliwe byłoby zaabsorbowanie przez nasz rynek dodatkowych 300-400 tys. osób. Problem w tym, że pracy na wielu z tych wolnych stanowisk nie będą mogli w sposób automatyczny podejmować nowo przybyli uchodźcy, z uwagi na wymagane przygotowanie i barierę językową - mówi Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich. Podkreśla, że warto byłoby pochylić się nad tymi, którzy posiadają kwalifikacje i chcieliby pracować w Polsce w swoim zawodzie. - Musimy rozszerzyć możliwość uznawania w naszym kraju dyplomów i formalnych kwalifikacji uzyskanych w Ukrainie. Rząd słusznie podjął decyzję o umożliwieniu uchodźcom wykonywania zawodów lekarskich i pielęgniarskich w Polsce, teraz potrzebne jest rozszerzenie tych rozwiązań na inne sektory - dodaje Łukasz Kozłowski. Mariusz Zielonka, ekspert ekonomiczny Konfederacji Lewiatan przyznaje, że rynek jest dość chłonny, ale ma swoje ograniczenia: - W tej chwili mamy zadeklarowanych przez przedsiębiorców blisko 150 tys. miejsc pracy, na których mogą być zatrudnieni cudzoziemcy. I dodaje: - W tej chwili przedsiębiorcy stają na wysokości zadania, oferując, czy nawet kreując nowe miejsca pracy, aby pomóc osobom zza naszej wschodniej granicy. Skupiają się na bieżącej, najpilniejszej pomocy. Nie tylko oferują pracę, ale rezerwują przy granicy noclegi dla rodzin pracowników, załatwiają transport do różnych miejscowości w kraju, organizują opiekę nad dziećmi czy dopłacają do wynajmowanych mieszkań - opisuje sytuację Mariusz Zielonka. - Na ten moment działa odruch serca. Ale konkretnego planu, o kogo chcemy walczyć i kto jest nam na rynku pracy naprawdę potrzebny, chyba jeszcze nie ma. Zwróćmy uwagę, że przyjeżdżają do nas obecnie głównie kobiety, osoby starsze. A jak popatrzymy na oferty urzędów pracy, to wakaty niewątpliwie są, ale w budownictwie i branżach przemysłowych - mówi dr Liwiusz Laska, adwokat, ekspert prawa pracy. Wszystko rozbija się także o ostateczną liczbę uchodźców, którzy po dotarciu do Polski, będą chcieli podjąć u nas pracę. - Jeżeli to będzie kilkaset tysięcy osób, to jesteśmy w stanie znaleźć dla nich pracę niemal od ręki. Jeżeli ta liczba sięgnie kilku milionów, to nie ma chyba w Europie takiego rynku pracy, który dałby radę takiemu wyzwaniu - mówi Hanna Mojsiuk, prezes Północnej Izby Gospodarczej w Szczecinie. "Nie każdy dostosuje się do rynkowych warunków. Nie wszyscy także tu zostaną" Czasem przeszkody w znalezieniu pracy mogą leżeć jednak zupełnie gdzieś indziej. Pani Ewelina poszukuje zajęcia dla Ukrainki, która zatrzymała się u niej po przyjeździe z Kijowa. - Ta pani już kiedyś była we Wrocławiu i opiekowała się starszą osobą, to była praca wraz z zakwaterowaniem. I to by jej teraz najbardziej odpowiadało. Niestety nie udało się znaleźć czegokolwiek w pożądanym charakterze oraz w oczekiwaniach finansowych. Pani była zainteresowana tylko jednym charakterem pracy i żadnej innej nie brała pod uwagę - opowiada pani Ewelina. Pani Monika z Lublina przyjęła pod swój dach 40-letnią Olenę z Kijowa. Zaraz też zaczęła szukać jej pracy. Propozycja szybko się pojawiła. Ale w innym mieście. A Olena z Lublina wyjechać nie chce. - Bo ta wojna się skończy i my zaraz wrócimy do Kijowa. Tu blisko musimy być - mówi łamaną polszczyzną. Kilka lat temu przez chwilę pracowała na Lubelszczyźnie. Marzeniom o szybkim powrocie do Ukrainy nie dziwi się prezes Północnej Izby Gospodarczej Hanna Mojsiuk, ale zastrzega, że ważne jest, byśmy wszyscy wiedzieli, czego możemy się spodziewać. - Musimy być wyrozumiali i brać pod uwagę wszystkie scenariusze dotyczące perspektyw rynku pracy w kontekście tej wielkiej migracji. Ważne jest jednak, byśmy byli w stanie określić, czy te osoby chcą zostać w naszym kraju. Bo jeżeli przedsiębiorcy będą inwestować czas, pieniądze i dostosowywać system funkcjonowania pod osoby z Ukrainy, to będą oczekiwać, że te osoby zostaną z nimi na dużej - mówi Hanna Mojsiuk. - Nikt nie wie, jak to się skończy. Ale pamiętajmy, że to jest też w interesie państwa, nas wszystkich, żeby ci ludzie cokolwiek robili, pracowali legalnie, płacili podatki niż byli tylko naszymi gośćmi - mówi mec. Liwiusz Laska.