Wojna w Ukrainie po półtora roku na dobre zaczęła pukać do domów rosyjskiego społeczeństwa. Ostatnie dni to seria ataków dronowych ukraińskiej armii na Moskwę, jej przedmieścia, a także stolicę Krymu Sewastopol. Ofiar w ludziach, przynajmniej wedle oficjalnych informacji, nie stwierdzono, ale nie o stosy zabitych i rannych chodziło tutaj dowódcom ukraińskiej armii. - Działania dywersyjne ukraińskiej armii mają na celu przede wszystkim wzbudzenie niepokoju w rosyjskim społeczeństwie - mówi w rozmowie z Interią prof. Agnieszka Legucka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM). - Ukraińcy testują odporność rosyjskiego społeczeństwa, które ze swojej natury jest pasywne i niechętne, żeby interesować się sprawami międzynarodowymi czy nawet rodzimą polityką. Zwykłych Rosjan interesuje ich własne bezpieczeństwo i komfort życia - dodaje analityczka ds. Rosji. Moskwa i Krym na celowniku Do ataku na Moskwę doszło w nocy z 31 lipca na 1 sierpnia. Ukraińska armia wykorzystała kilka bezzałogowców, z czego wszystkie poza jednym zostały zestrzelone podczas próby przedostania się nad rosyjską stolicę. Jeden, którego rosyjskiej obronie przeciwpowietrznej zestrzelić się nie udało, trafił w centrum biznesowe, w którym znajdują się ministerstwo rozwoju gospodarczego, ministerstwo cyfryzacji oraz ministerstwo przemysłu i handlu. Ten sam obiekt ucierpiał kilka dni wcześniej podczas poprzedniego ataku ukraińskich dronów. W rosyjskich mediach pojawiły się nagrania z momentu uderzenia drona w wieżowiec. Dron trafił w 21. piętro i zniszczył szklaną fasadę budynku. Nie było jednak rannych. "Eksperci oceniają szkody i stan budynku pod kątem bezpieczeństwa osób przebywających w środku. To zajmie trochę czasu" - przekazała mediom Daria Lewczenko, doradczyni ministra gospodarki. Tej samej nocy jeden z ukraińskich dronów spadł na terenie podmoskiewskiego Odincowa. Tu również obyło się bez ofiar i rannych. Mimo tego, rosyjskie władze zdecydowały o czasowym zamknięciu ze względów bezpieczeństwa lotniska Wnukowo, które po pewnym czasie wznowiło pracę. "Ukraińskie drony próbowały zaatakować obiekty w Moskwie, dwa zostały zniszczone nad obwodem moskiewskim, kolejny został trafiony, spadł na terytorium Moskwy" - uspokajały opinię publiczną władze Moskwy. Z atakami ukraińskich dronów zmaga się jednak nie tylko rosyjska stolica. Ukraińcy wykorzystują je również do ataków na terytorium Krymu. Najświeższy przykład to stolica okupowanego przez Rosjan obwodu - Sewastopol. Tu również 1 sierpnia doszło do zestrzelenia ukraińskiego drona. "Według wstępnych informacji w okolicy Góry Kara-Koba zestrzelono drona. Na ziemi doszło do eksplozji, po czym zapaliła się trawa i krzewy" - poinformował na swoim profilu na Telegramie gubernator Sewastopola Michaił Razwożajew. Ukraińcy dopiero zaczynają We wcześniejszych miesiącach Ukraińcy próbowali już akcji dywersyjnych, ale koncentrowali się na uderzeniach w przygranicznym obwodzie biełgorodzkim. To tam na przełomie maja i czerwca doszło do serii rajdów grup partyzanckich, które wywołały konsternację wśród rosyjskich dowódców i miejscowej ludności. - Ukraińcy zauważyli, że akcje dywersyjne przy granicy z Rosją nie wywołują pożądanego efektu, rosyjskie media o nich milczą, a opinia publiczna nie dyskutuje. W przypadku ataków dronami jest inaczej, wszystkie cele są osiągnięte - mówi o tym całą Rosja, w społeczeństwie udało się wywołać panikę, presja na Kreml została wywarta - porównuje działania z późnej wiosny i z ostatnich dni prof. Agnieszka Legucka z PISM. I dodaje: - Dlatego te ataki będą się nasilać, bo ich celem jest podważenie pozycji Putina jako gwaranta bezpieczeństwa zarówno samych Rosjan, jak i interesów elity kremlowskiej. Jej słowa potwierdza wypowiedź doradcy prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Mychajło Podolak stwierdził w mediach społecznościowych, że "Moskwa szybko przyzwyczaja się do pełnoprawnej wojny". Zapewnił również, że Rosja powinna oczekiwać "więcej niezidentyfikowanych dronów, więcej ataków, więcej konfliktów społecznych i więcej wojny". Putin przyparty do muru Ataki na terytorium Rosji nie odbywają się w przypadkowym czasie. W Rosji coraz głośniej mówi się, że Putin lada dzień zarządzi kolejną turę mobilizacji do armii w celu wzmocnienia nadwątlonych ukraińską ofensywą sił rosyjskich na froncie. To natomiast wywołuje ogromne emocje społeczne w samej Rosji. Poprzednia tura mobilizacji wznieciła niepokoje społeczne, a miejscami nawet otwarte antyrządowe protesty. Od początku inwazji na Ukrainę wielu młodych Rosjan w obawie przed wcieleniem do armii i wysłaniem na front uciekło z kraju. Teraz Ukraińcy chcą wykorzystać wewnętrzne napięcia w samej Rosji i spotęgować efekt paniki oraz strachu. - To dla zwykłych Rosjan duży wstrząs psychologiczny, bo widzą, że ta wojna nie toczy się gdzieś daleko w sąsiednim państwie, tylko jest też obecna na ulicach ich miast, w pobliżu ich domów. Dotyka ich bezpośrednio - analizuje nastroje wewnątrz rosyjskiego społeczeństwa tłumaczy prof. Agnieszka Legucka. Paradoks sytuacji polega na tym, że odpowiedzią Putina na akcje dywersyjne Ukraińców najpewniej będzie to, na czym Ukraińcom zależy, a więc przyspieszenie decyzji o mobilizacji. Rosyjski dyktator musi pokazać rodakom, że jest silnym przywódcą, panuje nad sytuacją i przede wszystkim jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo państwu i narodowi. Rzecz w tym, że aby to udowodnić, zrobi coś, co jest szalenie niepopularne w samym rosyjskim społeczeństwie. Atomowe zagrożenie ze strony Putina Ukraińskie ataki i odpowiedź Putina mają też swoje oczywiste konsekwencje dla wydarzeń na froncie i losów wojny. Po pierwsze, działania Kijowa bardzo uważnie obserwuje amerykańska administracja. Prezydent Joe Biden chce bowiem mieć pewność, że Ukraińcy dotrzymują danego słowa i do ataków na cele w Rosji nie wykorzystują dostarczonego przez Stany Zjednoczone sprzętu. Gdyby do tego doszło, mogłoby to mieć poważne konsekwencje dla skali dalszej pomocy Amerykanów dla Ukrainy. Po drugie, ataki na terytorium Rosji oznaczają bezpośrednie zagrożenie dla państwa rosyjskiego, a to od razu przywołuje na myśl rosyjską doktrynę obronną, która w celu obrony przed zagrożeniem zewnętrznym zezwala na użycie arsenału nuklearnego. Arsenału, którego użyciem Kreml straszył w trakcie tej wojny już niejednokrotnie, nawet gdy ataków na terytorium Rosji nie było. Prof. Agnieszka Legucka uważa, że sięgnięcie przez Putina po "atomowy guzik" nam nie grozi. Gdyby miało do tego dojść, Putin wykonałby taki krok przy pierwszych ukraińskich atakach na Krym. Nie zrobił tego jednak, więc obecnie taki ruch byłby nielogiczny. To jednak niejedyna przeszkoda dla rosyjskiego dyktatora. - Rosja, a w szczególności sam Putin, doskonale zdaje sobie sprawę, że użycie nawet taktycznej broni jądrowej to otwarcie rozdziału, w którym nie tylko Stany Zjednoczone, ale również Chiny zrobią, co w ich mocy, żeby powstrzymać Kreml - analizuje ekspertka z PISM. - Również elita rosyjska nie zamierza pozwolić Putinowi na taki ruch, wiedząc, jakie pociągnęłoby to za sobą konsekwencje i jak mocno uderzyło w interesy tejże elity - konkluduje.