- Jeżeli doszłoby na Ukrainie do wojny, to musimy się liczyć z napływem rzeczywistych uchodźców, którzy uciekają przed śmiercią, a może być nawet milion osób - tę wypowiedź wiceszefa MSWiA Macieja Wąsika od kilku dni szeroko cytują media w Polsce. W sobotę prezydent Ciechanowa Krzysztof Kosiński informował, że władze samorządowe mają przedstawić listę obiektów, które mogą służyć jako tymczasowe schronienie dla przyjezdnych. Jak z kolei przekazał wiceszef MSWiA Błażej Poboży w Polsat News, w resorcie od wielu tygodni spotyka się zespół, który na bieżąco analizuje wydarzenia związane z kryzysem na Ukrainie. - W związku z tym, widząc, że sytuacja eskaluje, musimy się przygotowywać także na warianty, które oznaczałyby konieczność przyjęcia do Polski uchodźców - mówił wiceminister. Wyjechać - nie wyjechać? Póki co na granicy polsko-ukraińskiej - jak słyszymy w Straży Granicznej - wzmożonego ruchu nie widać. A czy Ukraińcy szykują się wyjazdu? Zależy gdzie ucho przyłożyć. - Kto tylko może, to ucieka - mówi Interii jedna z mieszkających już w Polsce Ukrainek. Razem z rodziną wyjechała, gdy wybuchł konflikt w Donbasie. Inaczej sprawę widzi Eugene Riaboshtan z Kijowa. Opowiada: - Ludzie, z którymi rozmawiam, nie planują wyjazdu z kraju. Część z nich - mężczyźni, którzy mają rodziny, dzieci - mówi, że w przypadku inwazji na Kijów oni zostaną, a kobiety i dzieci przeniosą się bliżej granicy z Polską, na przykład do Lwowa. Eugene prowadzi swoją firmę zajmująca się oprogramowaniem komputerowym. Wcześniej pracował na Uniwersytecie w Kijowie, obronił doktorat w temacie stosunków międzynarodowych. Pytam go o widmo wojny. - Dla Ukraińców zagrożenie ze strony Rosji nie jest czymś nowym - zaznacza i przypomina o konflikcie w Donbasie, który trwa od 2014 roku. - Dzisiaj w Kijowie jest spokojnie. Nie ma paniki w sklepach ani na stacjach paliw, nikt nie zamyka biznesów - opowiada. - Wiele osób widzi groźbę eskalacji ze strony Rosji, ale jest przekonanych, że pozostanie to tylko groźbą - dodaje. "W szkołach wiszą tabliczki z nazwiskami uczniów, którzy zginęli" O walkach w Donbasie - gdy pytam o Ukrainę - przypomina także Krzysztof Stanowski, były dyrektor Fundacji Solidarności Międzynarodowej, dziś szef Centrum Współpracy Międzynarodowej Urzędu Miasta Lublin. ZOBACZ: Sienkiewicz: Plan przyjęcia uchodźców istnieje, ale PiS go nie znajdzie- To brutalna wojna, na której umierają ludzie. W ukraińskich szkołach wiszą tabliczki z nazwiskami uczniów, którzy zginęli. Na celowniku snajperów w czasie walk są nie tylko żołnierze, ale też lekarze i sanitariusze. Dlaczego? Bo jeden medyk ratuje wielu ludzi. W okupowanym Krymie ludzie są porywani, torturowani i przepadają. Taka jest rzeczywistość - mówi Interii. Jak wskazuje, "z Donbasu i Krymu uciekło przed wojną 2,5 mln ludzi, którzy nie są uchodźcami w rozumieniu prawa międzynarodowego". - Ale zostali zmuszeni, żeby wziąć dziecko pod pachę, parę dokumentów i uciekać - dodaje. Żyć u siebie na własnych warunkach Ale dziś sytuacja jest nowa - gdy telefony światowych przywódców rozgrzane są do czerwoności, bo raz za razem odbywają się rozmowy dyplomatyczne, by uspokoić nastroje, zdjęcia satelitarne pokazują coraz więcej wojsk, gromadzonych u granic z Ukrainą na terytorium Rosji i Białorusi. - Ukraińska armia jest dużo lepiej przygotowana niż to było osiem lat temu, a społeczeństwo jest zjednoczone i gotowe, by walczyć. Z moich obserwacji i rozmów z Ukraińcami wynika, że nie ma pędu do ucieczki. Oczywiście jest część, która wyjeżdża z kraju, ale widzę bardzo wielu ludzi, którzy chcą żyć u siebie, w Ukrainie - mówi Krzysztof Stanowski. Eugene Riaboshtan podkreśla: - Ukraińcy nie chcą współpracować z Rosją, może na wschodzie znajdą się tacy, którzy chcieliby dostosować się do polityki Putina, ale nie w Kijowie. Zobacz też: Krzysztof Nieczypor: Ukraińska armia nie ma doświadczenia walki zbrojnej z zawodową armią Federacji Rosyjskiej Tymczasem portal Ukraińska Prawda podał w niedzielę, że ukraińscy oligarchowie i biznesmeni opuszczają Ukrainę prywatnymi samolotami. W związku ze zwiększeniem napięcia w regionie do opuszczenia Ukrainy i niepodróżowania do tego państwa swoich obywateli wezwały rządy Włoch, Holandii, Belgii, Szwecji i Hiszpanii. Podobne komunikaty już wcześniej wydały m.in. rządy USA, Wielkiej Brytanii, Łotwy, Norwegii, Japonii, Kanady i Izraela. Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych apeluje o unikanie podróży na Ukrainę, jeśli nie są konieczne. Drogo jak w Warszawie, a pensji połowa Wojna to też niejedyny powód wyjazdów Ukraińców z ich kraju. Pani Halina, która od trzech lat pracuje w Warszawie, przyjechała tu ze Lwowa - z miasta nieogarniętego walkami zbrojnymi. - Wojny boimy się wszyscy. Ale ludzie wyjeżdżają nie tylko dlatego. Trudno związać koniec z końcem. W ostatnich latach jest lepiej, pensje poszły w górę. Ale i tak we Lwowie życie jest drogie jak w Warszawie, a wypłata połowę mniejsza. A z emerytury wyżyć się nie da, bez pomocy rodziny to po prostu nierealne - opowiada. Ukraińcy potrzebni polskiej gospodarce Jak słyszymy nieoficjalnie od wysokiej rangi dyplomaty zajmującego się bezpieczeństwem międzynarodowym, Ukraińcy są Polsce wręcz potrzebni, a dokładniej - polskiej gospodarce. Tezę tę potwierdza w rozmowie z Interią Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP. - Tendencje demograficzne w Polsce są wyraźnie negatywne. Od połowy poprzedniej dekady następuje spadek liczby osób w wieku produkcyjnym. Ten proces coraz bardziej przyspiesza i będzie przybierał na sile w ciągu najbliższych lat, bez względu na politykę prorodzinną, która może dać efekty w dużo dłuższej perspektywie - mówi. I zaznacza, że to wyzwanie dla gospodarki i poważna bariera rozwojowa. Jak wskazuje, odpowiedzią jest m.in. migracja - napływ pracowników zewnętrznych. - W 2014 roku konflikt w Donbasie zdestabilizował ukraińską gospodarkę i pogorszył warunki życia, co wywołało duży napływ pracowników zagranicznych - to dla naszej gospodarki zdecydowany plus. Z naszych szacunków z grudnia 2015 roku wynikało, że już wtedy było to 800-900 tys. pracowników. Dziś mówi się w sumie o dwóch milionach Ukraińców pracujących w Polsce - mówi w rozmowie z Interią. - Jeśli chcemy utrzymać tempo wzrostu jak w ostatnich kilku latach minionej dekady, czyli ponad 4 proc., nawet przy założeniu dalszego wzrostu wskaźnika aktywności zawodowej i dużych postępów w automatyzacji i robotyzacji procesów produkcyjnych, potrzebujemy co najmniej 200-300 tys. zagranicznych pracowników rocznie - komentuje. Czytaj też w INTERIA BIZNES Bank Światowy wycofuje personel z Ukrainy