- Była wielką patriotką, nie ukrywała tego. Nie chciała wyjeżdżać ze swojej wsi. Wiedziała, że jest szczególnie narażona, ale postanowiła zostać i pomagać mieszkańcom Motyżyna - wspomina Tanja, siostra sołtys Motyżyna. Do położonego w obwodzie kijowskim i liczącego niewiele ponad tysiąc mieszkańców Motyżyna Rosjanie weszli trzy dni po rozpoczęciu w lutym inwazji w Ukrainie. - Od razu wyłapali wszystkich ukraińskich patriotów. We wsi działali kolaboranci, którzy wydali każdego, kto nie krył swojego przywiązania do ojczyzny - tłumaczy Tanja. Zabójstwo sołtys Motyżyna. "Przed śmiercią brutalnie ich torturowano" Według mieszkańców wsi Rosjanie próbowali przekonać Suchenko do współpracy, jednak ta stanowczo im odmówiła. - 10 marca zorientowałam się, że ją przetrzymują. Od razu powiadomiłam dziennikarzy i służby - opowiada Tanja. - Czekałam na wymianę jeńców, bo byłam przekonana, że Olga w tej grupie się znajdzie. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że moja siostra już nie żyje - dodaje kobieta, ocierając łzy. O zabójstwie siostry, jej męża Ihora oraz ich syna Saszy Tanja dowiedziała się pod koniec marca. - Olgę i Saszę wrzucili do płytkiego grobu w lesie, niedbale przysypując ich ciała ziemią. Ihora, bez odzieży i z rękoma związanymi za plecami, znaleziono w pobliskiej studni - mówi, pokazując zdjęcia ciał swoich bliskich. Według zajmujących się sprawą śledczych przyczyną śmierci sołtys i jej rodziny był strzał oddany z bliskiej odległości. - Przed śmiercią brutalnie ich torturowano. Pod paznokcie mojej siostry orki (Rosjanie) powbijały śruby - zauważa Tanja. Kobieta zna twarze osób odpowiadających za śmierć siostry i jej rodziny. Podczas rozmowy pokazuje w telefonie zdjęcia rosyjskich żołnierzy zidentyfikowanych przez ukraińskich dziennikarzy śledczych. - To oni terroryzowali wieś i zabili członków mojej rodziny - mówi. Ucieczka Tanji. "Ze swoją śmiercią byłam już pogodzona" Zmierzająca w kierunku Kijowa ofensywa Rosjan zastała Tanję w położonej 7 km na wschód od Motyżyna Jasnohorodce. 5 marca do wsi zbliżyły się rosyjskie czołgi. Kobieta - pracująca wówczas w sklepie, który później został zbombardowany - podjęła decyzję o ucieczce. - W bagażniku samochodu schowałam siódemkę dzieci. Poza moimi znalazły się tam dzieci znajomych i rodziny. Szybko skierowałam się na wschód, ale po krótkiej jeździe zobaczyłam, że jadę w stronę Rosjan. Zrozumiałam, że to koniec. Myślałam tylko o tym, żeby zapłacić im za obietnicę wypuszczenia dzieci, ze swoją śmiercią byłam już pogodzona - wyznaje kobieta. - Gdy się zbliżyłam, zobaczyłam na ramionach żołnierzy ukraińskie odznaki, momentalnie wybuchłam, zalałam się łzami. Powiedziałam im, żeby nie jechali w tamtą stronę, że za moimi plecami wszystko znajduje się pod ostrzałem - mówi. - To było nierealne, czułam się jak w filmie. Pędziłam, słysząc za sobą nieustające eksplozje i głośny płacz dzieci wydostający się z bagażnika - dodaje Tanja. W jej domu w pobliskiej Liszni ukryło się dziesięć rodzin, z których części wcześniej nie znała. - Nie mieli się gdzie podziać, a ta okolica wydawała się bezpieczniejsza - wyjaśnia Tanja.