- To swego rodzaju presja na Zachód: dajcie nam to, czego potrzebujemy do skutecznej kontrofensywy, to nie będziemy atakować rosyjskich transportów z ropą na Morzu Czarnym - tłumaczy w rozmowie z Interią dr Daniel Szeligowski, koordynator programu Europa Wschodnia w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych (PISM). Chodzi o decyzję, którą 8 sierpnia w rozmowie z "Politico" zakomunikował doradca gospodarczy prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. - Wszystko, co Rosjanie przewożą przez Morze Czarne jest naszym istotnym celem wojskowym - stwierdził Ołeh Ustenko. Wyjaśnił też, że taki krok jest bezpośrednią odpowiedzią na zerwanie przez Rosję tzw. porozumienia zbożowego oraz serię ataków na ukraińskie magazyny ze zbożem i porty. - Ta historia ma swój początek w tym, że Rosja zablokowała korytarz zbożowy, grożąc atakami na nasze statki i zniszczeniem naszych portów. Nasza infrastruktura morska jest stale obiektem rosyjskich ataków - argumentował współpracownik ukraińskiej głowy państwa. Rosja uderzyła pierwsza Ustenko ma rację. To Rosjanie uderzyli jako pierwsi, kiedy w połowie lipca zdecydowali o zerwaniu tzw. porozumienia zbożowego, które umożliwiało transport morski ukraińskich produktów rolnych do zagranicznych partnerów. Wynegocjowana przy mediacji ONZ i Turcji umowa między Kijowem i Moskwą pozwoliła na eksport niemal 33 mln ton żywności przez ukraińskie porty. "Porozumienie zbożowe" było odnawiane trzykrotnie, ale ostatecznie Rosja odmówiła dalszego respektowania umowy. Kreml argumentował to tym, że Rosji rzekomo utrudniano eksport jej własnych produktów rolnych. Oprócz tego główny cel porozumienia, czyli dostarczanie zboża krajom najbardziej potrzebującym, w ocenie Kremla nie został zrealizowany. Ukraina nie chciała rezygnować z eksportu swoich produktów rolnych drogą morską, bo to jeden z głównych silników mocno nadszarpniętej wojną ukraińskiej gospodarki. Kijów poinformował agencję żeglugową ONZ oraz Międzynarodową Organizację Morską (IMO), że "zdecydowała o tymczasowym ustanowieniu zalecanej trasy morskiej". W odpowiedzi na to rosyjskie Ministerstwo Obrony zakomunikowało, że począwszy od 20 lipca uzna wszelkie statki płynące do ukraińskich portów za jednostki transportujące ładunek wojskowy, a "państwa, pod których banderami płyną, będą uważane za strony ukraińskiego konfliktu". Chociaż Rosjanie nie doprecyzowali, jakie działania podejmą wobec takich statków, amerykańska administracja przyznała, że jest w posiadaniu informacji potwierdzających, że rosyjska marynarka zaminowała wejścia do ukraińskich portów na Morzu Czarnym. "Uważamy, że jest to skoordynowana operacja, mająca na celu usprawiedliwienie wszelkich ataków na statki cywilne na Morzu Czarnym i zrzucenie winy za te ataki na Ukrainę" - przekazali amerykańscy urzędnicy. Wojna na wyniszczenie Cel Rosjan jest oczywisty - odciąć Ukrainę od środków płynących z eksportu produktów rolnych i jeszcze mocniej utrudnić prowadzenie wojny. Teraz Ukraińcy chcą odpłacić Putinowi dokładnie tym samym i biorą na cel rosyjskie statki transportujące ropę oraz produkty ropopochodne. - Ukraina sięga po symetryczną odpowiedź i uderza w jedno z najważniejszych źródeł finansowych Rosji, czyli dostawy surowców energetycznych. To jak najbardziej zrozumiałe - analizuje dr Daniel Szeligowski z PISM. I dodaje: - Zresztą to dopiero początek i można spodziewać się nasilenia tego typu działań ukraińskich. Nie tylko, jeśli chodzi o statki transportowe, ale również rosyjską infrastrukturę portową na Morzu Czarnym. Pierwsze ataki miały już zresztą miejsce - m.in na rosyjski tankowiec The Sig. Ukraina nie łudzi się, że zniszczy całą flotę transportową Rosji albo wszystkie jej kluczowe porty na Morzu Czarnym. Cel jest inny - podbić maksymalnie wysoko koszty transportu surowców energetycznych przez wspólny akwen oraz ich ubezpieczenia, dzięki czemu główne źródło dochodów rosyjskiego budżetu zostanie mocno ograniczone. Jeszcze przed wojną eksport surowców energetycznych odpowiadał za dwie trzecie całego rosyjskiego eksportu. Po inwazji na Ukrainę ten wskaźnik jeszcze wzrósł. - Każdy tego rodzaju atak sprawia, że zagraniczni przewoźnicy i ubezpieczyciele dwa razy zastanowią się, czy kontynuować współpracę z Rosją. Po pierwszy atakach widzimy, że część ubezpieczycieli już z tej współpracy zrezygnowała, więc strategia Kijowa przynosi efekty - mówi Interii dr Szeligowski. Zaiskrzy na linii Zachód - Kijów Plan Ukrainy może jednak napotkać na poważną i spodziewaną przeszkodę. Jest nią... Unia Europejska i postawa europejskich partnerów Kijowa. Powód jest banalny: lwia część rosyjskiego eksportu surowców energetycznych przez Morze Czarne i Morze Azowskie trafia na unijny rynek. Zajmująca się wywiadem gospodarczym firma Kpler szacuje, że tylko w lipcu tego roku z 59 mln baryłek ropy, które opuściły port w Noworosyjsku - jeden z głównych portów na Morzu Czarnym - aż 32 mln trafiły do krajów UE. Kraje unijne od półtora roku mocno ograniczają korzystanie z rosyjskich surowców energetycznych. Jak wynika z danych Eurostatu, jeszcze na przełomie 2021 i 2022 roku rosyjska ropa odpowiadała za aż 24-31 proc. unijnego zapotrzebowania na ten surowiec. W grudniu 2022 roku było to już tylko 4 proc. Unia zastąpiła rosyjski surowiec wyraźnie zwiększając dostawy ze Stanów Zjednoczonych (18 proc. w grudniu 2022), Norwegii (17), Wielkiej Brytanii (9) i Libii (7). 5 grudnia ubiegłego roku wszedł w życie zakaz importu rosyjskiej ropy drogą morską do krajów UE i Wielkiej Brytanii. Dwa miesiące później obowiązywać zaczął również zakaz importu rosyjskich produktów ropopochodnych. Dodatkowo kraje G7 nałożyły na Rosję limit cenowy, ustalając pułap na jakim rosyjska ropa może być sprzedawana drogą morską do krajów trzecich. W teorii wprowadzone środki miały zmiażdżyć rosyjski eksport surowców energetycznych i odciąć Kreml od głównego źródła finansowania machiny wojennej. Szybko okazało się jednak, że nowe przepisy mają mnóstwo luk, a obchodzi je nie tylko Rosja, ale również zachodnie koncerny czy całe państwa. Eksport rosyjskiej ropy do UE zaczął przechodzić m.in. przez Grecję, Turcję czy Indie. Na przełomie lutego i marca CNN informowało o wielkiej, liczącej nawet 600 tankowców, "flocie cienia", która mimo unijnych sankcji dalej transportuje rosyjską ropę. Teraz jednak nawet te metody mogą nie wystarczyć, skoro ukraińska armia atakuje rosyjskie statki transportowe i porty na Morzu Czarnym. Mimowolnie rykoszetem dostają kraje Zachodu, które z Kremlem nadal prowadziły naftowy biznes. To potencjalnie spora kość niezgody w relacjach Kijowa z zachodnimi sojusznikami. - Ukraina kieruje się własnym interesem, a on nie zawsze jest zbieżny z interesami zachodnich partnerów - ocenia dr Daniel Szeligowski z PISM. - Wiemy o tym od dawna. Generał Załużny, naczelny dowódca sił zbrojnych Ukrainy, powiedział kiedyś, że nie będzie nikogo pytać, czy może atakować cele na terytorium rosyjskim. Teraz Ukraina nie zamierza nikogo pytać, czy może atakować rosyjskie transporty ropy na Morzu Czarnym - konkluduje.