"Ranni i bez sił, leżeli objęci na kanapie. Mama przytulała syna, dopóki biło jej serce. Natalia umarła w objęciach syna" - czytamy w historii chłopca z Mariupola, opublikowanej na Facebooku kijowskiego szpitala. Nie zdążyli się ukryć Mama i syn próbowali ukryć się przed rosyjskim ostrzałem, ale nie zdążyli. Oboje zostali ranni - kobietę odłamki trafiły w głowę, chłopcu rozerwały nogę. Ranna matka zdołała dociągnąć synka do mieszkania znajomych. Chłopca zabrali rosyjscy wojskowi. Najpierw wywieźli go do okupowanego Nowoazowska, potem - do Doniecka, gdzie omal nie zapadła decyzja o amputacji nogi Illi. Z Doniecka wywiozła go babcia, która w tym celu "przekroczyła granice czterech krajów". Do Ohmatdytu chłopiec trafił w dniu swoich urodzin. Wkrótce lekarze mogli powiadomić go, że znów będzie chodzić. "Smutek nie znika z oczu chłopca" "Chłopiec rozpromienia się, gdy odwiedza go dużo ludzi, ale smutek nie znika z jego oczu" - napisali lekarze. Jak podano w relacji, w sprowadzeniu chłopca z powrotem na terytorium kontrolowane przez władze Ukrainy pomogli współpracownicy prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Prezydent odwiedził też chłopca w szpitalu.