W grudniu 2021 roku Kijowski Międzynarodowy Instytut Socjologii opublikował badania, z których wynikało, że 55 proc. Ukraińców jest gotowych stawić opór w razie rosyjskiej agresji. Z tego 33 proc. z bronią w ręku, 22 proc. uczestnicząc w akcjach obywatelskiego sprzeciwu. Reszta nie zrobiłaby nic, albo uciekłaby w bezpieczniejsze rejony kraju lub za granicę. "Źle to wygląda...", komentowali ukraińscy publicyści. Wyżsi rangą wojskowi, z którymi miałem wówczas kontakt, uspokajali. W ich ocenie, wyniki wcale nie były złe. - Jedna trzecia populacji to o wiele za dużo, nawet na pełnoskalową wojnę. Tak naprawdę wystarczy nam dziesięć procent najbardziej zmotywowanych ludzi - mówił mi jeden z generałów. W Ukrainie żyło wtedy około 40 mln mieszkańców, nieco mniej niż połowę stanowili mężczyźni. Mój rozmówca miał zatem na myśli prawie dwumilionowy zasób mobilizacyjny. Sprawdź, jak przebiega wojna w Ukrainie. Czytaj raport Ukraina-Rosja "Chęć obrony suwerenności" 24 lutego 2022 roku w szeregach ukraińskiej armii było ćwierć miliona żołnierzy. W następnych tygodniach rozrosła się ona niemal trzykrotnie, co wraz z innymi formacjami mundurowymi - przede wszystkim policją i strażą graniczną - dawało milion ludzi pod bronią. Rosyjski atak wyzwolił wśród Ukraińców ogromny entuzjazm dla służby - wojenkomitety nie nadążały z obsługą ochotników, większość odsyłając z kwitkiem, bo armia nie była w stanie wchłonąć takiej masy ludzi. Dość wspomnieć, że tylko w pierwszym tygodniu pełnoskalowej inwazji do kraju wróciło 80 tys. mężczyzn. Zdaniem szefostwa MSW powodem powrotów była chęć "obrony suwerenności i integralności terytorialnej". Jednocześnie władze uchwaliły zakaz opuszczania kraju, obejmujący mężczyzn w wieku 18-60 lat. Nie dotyczył on samotnych ojców, mężczyzn posiadających troje i więcej dzieci oraz osób niepełnosprawnych. Zwolnieni zostali też m.in. studenci zagranicznych uczelni, kierowcy transportów pomocy humanitarnej i osoby posiadające stały pobyt za granicą. W tamtym czasie wydawało się, że rząd w Kijowie "dmucha na zimne", zatrzymując miażdżącą większość męskiej populacji. Szczególnie że rosyjskie bestialstwo - które objawiło się w całości wraz z wyzwoleniem podkijowskich miasteczek - tylko wzmogło ukraińską wolę walki. Po Buczy i Irpieniu stało się jasne, czym byłaby rosyjska okupacja. Nie chciano jej dla bliskich i dla siebie, co przełożyło się na kolejne fale ochotników. Mając takie "bogactwo", można było zadekretować, że obowiązkowa mobilizacja nie obejmie mężczyzn do 27. roku życia, co pozwoliłoby na "oszczędzenie najcenniejszych zasobów demograficznych". Dwa miliony to za mało Kilkanaście miesięcy później zaciąg ochotniczy dramatycznie się skurczył, a wojsko zyskuje rekrutów głównie na drodze obowiązkowego poboru. W ukraińskiej przestrzeni medialnej właściwie nie mówi się o dobrowolnych powrotach, za to coraz więcej uwagi poświęca kwestii przymusowego ściągania poborowych z zagranicy. Nade wszystko jednak debata publiczna skupia się na kwestii zmiany kryteriów mobilizacji. W ukraińskich okopach walczą dziś głównie mężczyźni 45 plus. Wielu z nich służy od kilkunastu miesięcy, będąc na skraju wyczerpania. Pobór znacząco wydrenował roczniki "panów w średnim wieku" i bez sięgnięcia po młodych nie sposób odtwarzać stanów osobowych ukraińskiej armii. Skala i intensywność zmagań podważyła założenia czynione przez ukraińskich wojskowych przed wojną - dwa miliony mężczyzn to za mało, by "obsłużyć" taki konflikt (nawet jeśliby uwzględnić ograniczony pobór kobiet, które stanowią obecnie 17 proc. personelu sił zbrojnych). "Winne" są szeroko rozumiane straty, od zabitych - których ma być co najmniej 70-90 tys. - przez rannych (dwa razy tyle), po inne ubytki "sanitarne" związane z psychicznym i fizycznym zużyciem żołnierzy. Biorą się one ze specyfiki frontu - intensywności ognia, trudnych warunków pogodowych (ziąb, rasputnica, gorąc - i tak na okrągło), niskiej jakości logistyki. Ale mówiąc o specyfice, musimy również zauważyć przemianę, do jakiej doszło w ukraińskim wojsku. Zginęło już wielu szkolonych na Zachodzie podoficerów i młodszych oficerów, w ich miejsce przyszli rezerwiści z nawykami odziedziczonymi po sowieckiej armii (które były reprodukowane także po 1991 roku). Owe mentalne złogi w połączeniu z masą technicznych niedostatków sił zbrojnych sprawiają, że i Ukraińcy często walczą "po radziecku". "Rozpoznając sytuację bojem", czyli ludzkimi masami, rzucanymi do walki bez należytego wsparcia, ba, wyszkolenia i wyposażenia. Innymi słowy, jedne straty generują kolejne. Dadzą sobie radę A "panowie w średnim wieku" nie są ze stali. I nie zapominajmy, że chodzi o populację z dawnej sowieckiej strefy kulturowej, gdzie generalnie kondycja zdrowotna społeczeństw jest istotnie gorsza niż w środkowej czy zachodniej Europie. Trudno zatem dziwić się "zużyciu". Trudno też, tak po ludzku, dziwić się antybohaterom tej wojny - świadomym frontowego "przemiału" mężczyznom, którzy na różne sposoby migają się od wojska. We wrześniu 2022 roku Służba Bezpieczeństwa Ukrainy podała, że "zidentyfikowała kilku przestępców, którzy pomagali mężczyznom w wieku poborowym opuścić Ukrainę bez podstawy prawnej". Zatrzymani żądali od zainteresowanych od 4 do 15 tys. dol. Od tego czasu podobne komunikaty pojawiają się na stronach SBU co kilkanaście dni. W Ukrainie kwitnie handel zaświadczeniami o niepełnosprawności. Wielu (potencjalnych) dezerterów usiłuje przekraczać zieloną granicę. Nie ma statystyk mówiących o tym, ilu się udało. Z danych ukraińskiej Straży Granicznej wynika, że tylko w pierwszym półroczu pełnoskalowej wojny na nielegalnych próbach ujęto 5,6 tys. mężczyzn. Ale nie jest też tak, że młodzi, co do zasady, nie chcą walczyć. Mnóstwo młodzieży odbywa bądź odbyło już służbę ochotniczą, w dyskusji na temat rozszerzenia obowiązkowego poboru najczęściej biorą udział nie sami zainteresowani, a ich rodziny, pracodawcy, politycy. Co ciekawe, w rozmowach często pada argument o "odległej wojnie". Dla Ukraińców jest dziś jasne, że Rosjanie nie stanowią zagrożenia natury egzystencjalnej. Że nie są w stanie zająć i okupować całej Ukrainy. A skoro da się ich zatrzymać na dalekim wschodzie, to czy rzeczywiście "wszystkie ręce muszą iść na pokład"? To jeden z paradoksów tej wojny. Ukraiński sukces - rozumiany jako przetrwanie, odzyskanie części ziem i poturbowanie rosyjskiej armii - sprzyja myśleniu, "że beze mnie dadzą sobie radę". Ale chyba nie dadzą... Marcin Ogdowski