Łukasz Rogojsz, Interia: Ostatnie dni na froncie nie są dobre dla Ukrainy. Ile będzie ją kosztować utrata Siewierodoniecka i Lisiczańska? Prof. Agnieszka Legucka: - To na pewno porażka wojenna. Wynik taktyki spalonej ziemi, którą zaczęła stosować Rosja. Rosjanie teraz zajmują miasta i tereny, niszcząc wszystko na swojej drodze bombardowaniami i ostrzałem artyleryjskim, a dopiero potem kierują tam wojska lądowe. Do tego dochodzi duża przewaga armii rosyjskiej, jeśli chodzi o ciężki sprzęt i artylerię. Tu kłania się zbyt wolne tempo dostaw broni przez ukraińskich sojuszników z Zachodu. W efekcie, po stronie rosyjskiej jest teraz znacznie mniej ofiar niż w początkowej fazie wojny, a Rosjanie dość konsekwentnie wypierają Ukraińców z kolejnych miast w Donbasie. Ołeksij Arestowycz, doradca prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, ocenił, że Rosjan niezwykle drogo kosztowało zdobycie Siewierodoniecka i Lisiczańska. Jego zdaniem, "60 proc. sił rosyjskich jest teraz skupionych na wschodzie i trudno będzie im je przekierować na południe". - Nie ma już więcej sił, które mogą być przemieszczone z Rosji - podkreślił. - Walki o te dwa miasta dla obu stron były, mówiąc potocznie, maszynką do mięsa. Ukraińcy chcieli przetrzymać Rosjan, aby wykrwawili się przed ważniejszymi bitwami w tej wojnie. Teraz bowiem dla Ukraińców kluczowe będą dwa miasta w obwodzie donieckim - Słowiańsk i Kramatorsk. To od ich losu zależy, czy Rosjanie przejdą dalej na południe. Jakie widoki ma tutaj armia ukraińska? - Kramatorsk to od strony wojskowej miasto-twierdza, ale dla Rosjan ma kluczowe znaczenie także dlatego, że w odróżnieniu od Siewierodoniecka był i jest miastem mocno proukraińskim i antyrosyjskim. Z kolei Słowiańsk jest miastem-symbolem, bo był zajęty przez rosyjskie siły specjalne, okupowany od kwietnia do lipca 2014 roku, następnie odbity przez ukraińską armię. Miejscowi do dziś to wspominają jako ważne wydarzenie, że udało się Rosjanom odebrać te tereny. Aktualnie celem Kremla w tej wojnie jest "wyzwolenie Donbasu". Przejęcie kontroli nad niemal całym obwodem ługańskim to połowa sukcesu. Rosja będzie wolała poczekać i zabezpieczyć to, co już zdobyła czy od razu ruszyć na obwód doniecki i południe kraju? - Teraz Rosjanie pójdą na całość. Kreml chce jak najszybciej osiągnąć swoje cele w tej wojnie. Horyzont czasowy to 11 września, bo wtedy w Rosji odbywają się wybory regionalne. Kreml prawdopodobnie chce przy tej okazji przeprowadzić na okupowanych terenach quasi referenda na wzór tego, które zorganizował na Krymie. Rozważane jest też automatyczne wcielenie tych terenów do Federacji Rosyjskiej. Wszystko to ma stworzyć wrażenie, że Rosja panuje nad tym terytorium i ma inicjatywę w działaniach na froncie. Niedawno mówił o tym wszystkim szef wywiadu wojskowego Ukrainy gen. Kyryło Budanow. Rozważane są również inne opcje - m.in. stworzenie na okupowanych terenach jednej wielkiej "republiki ludowej" albo kilku mniejszych. Na co zdecyduje się Kreml? - Organizacja referendum to dla Kremla problem, bo Rosja na zajętych terenach, delikatnie mówiąc, nie cieszy się poparciem społecznym. Sytuacja jest więc zgoła odmienna niż przed laty na Krymie. Dla okupanta to chyba nie problem? - Jeśli Kreml zdecyduje się na referendum albo jakiś plebiscyt, wymusi poparcie siłą, albo będzie zmuszony zwieźć tam podstawionych ludzi z Rosji bądź Krymu. To będzie wielkie, represyjne, okupacyjne show Kremla. Ale efekt będzie taki, jaki w Moskwie sobie założyli. - Tak, chociaż utrzymanie kontroli i spokoju na tych terenach będzie zdecydowanie trudniejsze niż na Krymie. Kreml potrzebuje sukcesu referendum, żeby pokazać na arenie wewnętrznej, że potrafi "objąć ochroną" chociaż ludność Donbasu i południowo-wschodniej Ukrainy. Z całą Ukrainą nie wyszło, pierwotny cel Kremla pozostanie niezrealizowany, ale Putin i spółka już przełknęli tę gorzką pigułkę. Teraz liczy się Donbas, a propaganda Kremla "sprzeda" to Rosjanom jako wielki sukces. W obwodzie ługańskim powinniśmy się spodziewać tego, co już widzieliśmy w wykonaniu Kremla w tej wojnie - m.in. masowych przesiedleń lokalsów w głąb Rosji, sprowadzania na ich miejsce ludności z Rosji, wymiany administracji, rusyfikacji instytucji publicznych? - To wszystko już się dzieje. Co więcej, w Rosji działa program "partnerstw" miast rosyjskich z ukraińskimi, chociaż słowo "ukraińskie" w przekazie rosyjskich władz nie pada. Celem tego programu jest pokazanie urzędnikom i państwowo-mafijnemu biznesowi, że warto zainteresować się tymi terenami. To również sygnał dla zwykłych Rosjan, że mogą już przyjeżdżać na wolne miejsca - to już dzieje się nad Morzem Czarnym - i wykupować albo dostawać za darmo mieszkania, które będą odbudowywane na terytoriach okupowanych. Dodatkowo rosyjscy urzędnicy są zmuszani do wizytowania albo przenoszenia się na podbite tereny. To sprawdzian lojalności wobec Kremla i próba umoczenia we krwi całej rosyjskiej administracji. Jest tu też jednak cel długoterminowy - zagospodarowanie zdobytych terytoriów i pokazanie ich światu jako rosyjskich. Może przedwcześnie? Wspomniany już gen. Budanow postawił niedawno śmiałą tezę, że w sierpniu sytuacja na froncie zacznie zmieniać się na korzyść Ukrainy, a wojna skończy się w przyszłym roku odzyskaniem przez Ukrainę terenów z 1991 roku. Skąd tak wielki optymizm? - Sytuacja armii ukraińskiej jest skomplikowana. Możliwości kontrofensywy są, chociażby w obwodzie chersońskim, ale znacznie trudniej wyobrazić mi sobie odzyskanie przez Kijów obwodu ługańskiego. Rosja zrobi teraz wszystko, żeby umocnić tam swoje pozycje, a od strony taktyki wojskowej armia atakująca musi mieć trzykrotną przewagę liczebną nad wojskami broniącymi się, jeśli chce myśleć o sukcesie. Zresztą nie chodzi tylko o kwestie stricte militarne, ale również polityczne. Ukraina prowadzi wyścig z czasem, jeśli chce odzyskać zajmowane dzisiaj przez Rosjan tereny. Musi zdążyć przed ich polityczną reorganizacją. Kluczowe jest tutaj lato. To właśnie teraz Kreml zrobi wszystko, żeby przed wspomnianym 11 września przeprowadzić tam swój polityczny projekt i sprzedać to potem społeczeństwu jako wielki sukces. Co może zrobić Ukraina? - To pytanie bardziej o sojuszników Ukrainy z Zachodu i skalę ich pomocy niż o samych Ukraińców. Ukraińcom nie brakuje determinacji, woli walki i wysokiego morale. Jednak bez niezbędnego sprzętu nie będą w stanie odeprzeć rosyjskich ataków, nie mówiąc już o kontrofensywie. Amerykańscy i brytyjscy analitycy przekonują, że strategiczna bitwa o przyszłość Ukrainy będzie mieć miejsce nie w Donbasie, ale na południu kraju. Jakie Rosja ma dzisiaj widoki na to, żeby odciąć Ukrainę od dostępu do morza? Dla przyszłości państwa ukraińskiego to kwestia absolutnie kluczowa. - Scenariusz optimum dla Kremla to, rzecz jasna, skuteczna ofensywa drogą lądową i przejęcie kontroli nad nadmorskimi obwodami. Jednak jeśli się to nie uda albo Putin zrezygnuje z takiego kroku, nadal może de facto odebrać Ukrainie dostęp do morza. Wystarczy, że armia rosyjska będzie konsekwentnie prowadzić bombardowania i ostrzał artyleryjski ukraińskich portów, a dodatkowo zaminuje je od strony morskiej. Ukraina może wtedy teoretycznie mieć nad tymi miastami kontrolę, ale szybko zmienią się one w pogorzeliska. Co więcej, niemożliwym będzie prowadzenie handlu drogą morską, a to połowa ukraińskiego eksportu. Musimy zdawać sobie sprawę, że Kremlowi wcale nie chodzi tylko o zdobycze terytorialne. Równie ważnym celem jest zdewastowanie ukraińskiej gospodarki i uniemożliwienie Ukrainie odbudowy państwa. Efektem byłoby pogłębienie i tak już bardzo dotkliwej recesji i doprowadzenie Ukrainy na skraj upadku. Bo to jest filozofia i strategiczny cel Kremla: jeśli Ukraina nie może być rosyjska, to będzie niczyja, będzie państwem upadłym. Już teraz Rosja blokuje eksport ukraińskiego zboża, szantażując głodem Afrykę Północną i Bliski Wschód. Co więcej, rosyjska armia na masową skalę kradnie ukraińską żywność, czyli uderza w główną gałąź eksportu. - Dlatego to przestał być problem wyłącznie Ukrainy. To jest dziś problem globalny. Klęska głodu w północnej Afryce i na Bliskim Wschodzie pociągnie za sobą gigantyczne konsekwencje dla całego Zachodu, zwłaszcza dla Unii Europejskiej. Dlatego nieodzowna jest silna międzynarodowa presja na stronę rosyjską. Również, a być może przede wszystkim, presja na Turcję. Turcja ma sporo zbieżnych z Rosją interesów. Zdecyduje się na konfrontację w tak ważnej dla Kremla kwestii? - Zbieżne interesy Turcji i Rosji to jedna strona medalu. Drugą jest równowaga sił w basenie Morza Czarnego. Wojna w Ukrainie tę równowagę zaburza. Ewentualne zwycięstwo Rosji zaburzy ją jeszcze mocniej. Hegemonia Kremla w basenie Morza Czarnego jest w mocnej kontrze do interesów Turcji, dlatego Ankara nie będzie patrzeć na rozwój sytuacji z założonymi rękami. Jeśli wierzyć groźbom Kremla, większe zaangażowanie jakiejkolwiek strony trzeciej zakończy się wojną. Kreml lubi przy tym podkreślać, że może to być wojna nuklearna. Ciężko uwierzyć, że Turcja podejmie takie ryzyko, zwłaszcza, że jest członkiem NATO, więc nie zrobiłaby tego wyłącznie na własny rachunek. - Turcja prędzej zarobi na skradzionym przez Rosjan ukraińskim zbożu, niż będzie chciała wejść w kolizję militarną z Rosją, tym bardziej o charakterze nuklearnym. Jej działania równoważące pozycję rosyjską wydają się niejednoznaczne i kluczące, przyjmują charakter pośredni. Z jednej strony, sprzedają Ukrainie Bayraktary, ale władze tureckie nie chcą wchodzić w bezpośrednią konfrontację z Rosją, przekonując, że to robi to prywatny inwestor. Wróćmy jeszcze do Ukrainy. Tomáš Forró, słowacki korespondent wojenny i autor poświęconej wojnie w Donbasie książki "Apartament w hotelu wojna", powiedział mi, że jeśli Ukraina straci dostęp do morza, to będzie początek jej końca. Rosja będzie wówczas odkrajać kolejne części Ukrainy kawałek po kawałku. Stawka jest aż tak wysoka? - Ukraina zmuszona jest szybko adaptować się do nowej sytuacji. Ewentualne odcięcie Ukrainy od Morza Czarnego to rzeczywiście byłby fatalny scenariusz dla tego państwa, ale nie koniec Ukrainy. Już teraz rozpatruje się możliwości tranzytu towarów przez Rumunię czy Polskę i dalej na trasami morskimi w świat. Na razie trudnością jest różnica w szerokości torów między Ukrainą a Polską. Jeżeli natomiast mówić o zdolnościach i apetytach militarnych Rosji, to tak, na pewien czas władze rosyjskie mogą zadowolić się Donbasem i Chersoniem, ale potem sięgną po więcej. Na Ukrainie Kreml poprzestanie? Jeśli zdobędzie kontrolę nad południem Ukrainy i dostępem do Morza Czarnego wielu zachodnich analityków przewiduje, że atak na Mołdawię będzie wyłącznie kwestią czasu. - Ekspansja terytorialna i imperialna jest wpisana w logikę autorytarnych rządów Putina, dlatego że nie ma żadnych innych bodźców legitymacji społecznej, tj. modernizacji, rozwoju ekonomicznego, wzrostu dochodów. Inaczej mówiąc, Rosjanie rekompensują sobie brak osobistych wolności wielkością państwa rosyjskiego. Putinowi zależy na zmianie istniejącego porządku międzynarodowego, który uważa za niekorzystny dla Rosji. Jednak Ukraina kosztuje Rosję dużo wysiłku, dlatego zobaczymy, czy Kreml będzie stać na dalszą ekspansję, której niestety nie można wykluczyć. *** prof. Agnieszka Legucka - analityczka ds. Rosji w programie Europa Wschodnia Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych; zajmuje się polityką zagraniczną i wewnętrzną Rosji, kwestiami bezpieczeństwa i konfliktów na obszarze wschodniego sąsiedztwa UE, relacjami UE-Rosja i NATO-Rosja, rosyjską dezinformacją i zagrożeniami hybrydowymi; doktor habilitowana nauk o bezpieczeństwie, profesor nadzwyczajna na Wydziale Finansów i Stosunków Międzynarodowych Akademii Finansów i Biznesu Vistula w Warszawie; zastępczyni redaktora naczelnego czasopisma "Sprawy Międzynarodowe"; autorka książki "Geopolityczne uwarunkowania i konsekwencje konfliktów zbrojnych na obszarze poradzieckim" (Warszawa, Difin 2013)