Rosjanie zajęli Mariupol i chwalą się przekazywaną pomocą humanitarną, ale jak donoszą lokalne źródła, sytuacja nie tyle nie poprawiła się, ale staje się coraz trudniejsza. Problemem są przede wszystkim warunki sanitarne i zagrożenie wybuchem epidemii na dużą skalę. Według doradcy mera miasta Petra Andruszczenki, który powołuje się na współpracowników na miejscu, każdego dnia raportuje się od 10 do 15 osób z objawami cholery - biegunką, wymiotami i bólem głowy. W mieście nie ma antybiotyków. Nie ma też odpowiednich testów - te miały zostać wywiezione przez okupantów. Ludzie, którzy zgłaszają się rosyjskich służb o pomoc, są odsyłani do domów. Według Andruszczenki jedyna pomoc i zaopatrzenie medyczne dociera do miasta dzięki transportom Czerwonego Krzyża. "Sami okupanci nic nie robią" - relacjonuje doradca mera. Rosjanie mieli zakazać sprzedaży żywych ryb, które mają stanowić zagrożenie "zachorowaniem". Co więcej, w Mariupolu brakuje insuliny, a ta, która jest dostępna, ma być niewystarczającej jakości i stężenia. Według Andruszczenki w ostatnim tygodniu wzrosła liczba amputacji kończyn. "Przynajmniej dwie dziennie" - pisze. Tragiczne warunki sanitarne W mieście nadal prawidłowo nie funkcjonują instalacje sanitarne. Na zamieszczonym nagraniu Andruszczenko pokazał w jakich warunkach ludzie zmuszeni są przygotowywać posiłki - na prowizorycznych paleniskach. Ciśnienie wody, w mieszkaniach do których woda dociera, ma być cztery razy mniejsze niż w normalnych warunkach. Ludzie stoją w kolejkach do beczkowozów lub korzystają z wody, która wybija na ulicach w miejscach, gdzie rury instalacji sanitarnej są uszkodzone. Po raz pierwszy taka sytuacja pojawiła się 1 czerwca, kiedy Rosjanie na Dzień Dziecka podłączyli wodę we wszystkich dzielnicach. Po ponad dwóch tygodniach nadal nie naprawiono zniszczonych połączeń.