Rosyjska propaganda latami wmawiała odbiorcom, że Federacja dysponuje "drugą armią świata". Status ten miał być z jednej strony dziedzictwem potężnej Armii Radzieckiej, z drugiej, efektem wieloletniej modernizacji, rozpoczętej w pierwszej dekadzie XXI w. Na ów przekaz nabrali się nawet specjaliści - cywilni i mundurowi - w przededniu inwazji spekulując, że Rosjanie przeprowadzą atak według zachodnich wzorców nowoczesnej wojny. Że "od ręki", korzystając z dalekonośnej precyzyjnej amunicji, dokonają potężnego uderzenia w kluczowe elementy ukraińskiego systemu obronnego. Pierwsze filmy z Ukrainy zdawały się potwierdzać ów scenariusz - kamery monitoringu kilku lotnisk zarejestrowały ostatnie fazy lotów i upadki pocisków manewrujących. "Wybombardują ich", myślałem wówczas. Analogie z działaniami Amerykanów w Iraku nasuwały się same. Lecz minęła pierwsza doba, a Rosjanie użyli niewiele ponad stu rakiet. W kolejnych dniach jeszcze mniej, tysiąc po trzech miesiącach działań. Intensywność precyzyjnego ognia dramatycznie niska jak na "drugą armię świata". By rzucić na kolana kraj wielkości Ukrainy, Moskale musieliby strzelać 4-5 razy więcej. Musieć a móc robi różnicę... Przeterminowane racje Armia rosyjska weszła do wojny bez należytego zapasu precyzyjnej amunicji (nie tylko rakietowej). I bez zdolności bazy przemysłowej, by ów zapas zapewnić. Ale to nie zapóźnienie technologiczne oraz jego skutki zrujnowały wizerunek "drugiej armii świata" - zadecydowały o tym braki w dużo bardziej prozaicznych kompetencjach. Najpierw bowiem "umarła" rosyjska logistyka. Po prawdzie stało się to jeszcze przed inwazją, którą poprzedziło długotrwałe sterczenie w polu wyznaczonych do operacji oddziałów. Pal licho, gdy było ciepło, a reżim gotowości bojowej pozwalał na liczne przepustki. Problem zaczął się późną jesienią 2021 r., gdy spadkowi temperatury towarzyszyło podniesienie poziomu alertu. Wieczorem 24 lutego 2022 r. - po obejrzeniu kilku filmów z udziałem wziętych do niewoli Rosjan - napisałem na Facebooku: "(...) to w dużej mierze wystraszeni poborowi. Chłopcy. Z oznakami wyziębienia i dłuższego nadużywania alkoholu. Mści się pozostawienie na długie tygodnie wojska w zimowym stepie". Kilka dni wcześniej w mediach wypłynęło zdjęcie zrobione w obwodzie kurskim przy granicy z Ukrainą. Przedstawiało kilkudziesięciu rosyjskich wojskowych w niewielkiej sali dworcowej. Rosjanie leżeli jeden przy drugim, ściśnięci, korzystając z dobrodziejstwa ogrzanego pomieszczenia. Zaraz potem mieli wracać do zimnych namiotów, ale w tamtej chwili większość z nich drzemała. Wyglądali niczym sterta zwłok, w najlepszym razie stos rannych. "Chyba Putin rzeczywiście blefuje, chce jedynie Ukrainę przestraszyć", przyszło mi do głowy, w której nie mieściło się, że z wojskiem w tak fatalnej kondycji można planować agresję. Wtedy nie miałem jeszcze pojęcia, że żołnierzom wydano przeterminowane racje żywnościowe, a wozom przewidzianym do wykonania szybkich i głębokich rajdów nie zapewniono dostatecznej ilości paliwa. 100 km i... klapa 27 lutego 2022 r. sieć była już nabita materiałami kręconymi przez ukraińskich cywilów, obrazującymi skutki załamania się rosyjskiej logistyki. Głodnych żołnierzy szabrujących sklepy i wymuszających jedzenie od przypadkowych osób czy wojskowych kierowców kradnących ropę ze stacji paliw. Najbardziej szokowały obrazki porzuconych czołgów, dział samobieżnych i transporterów opancerzonych. Sprzęt nie był zniszczony, nie nosił śladów uszkodzeń - po prostu, nie było doń paliwa. Gwoli uczciwości warto nadmienić, że niekiedy rosyjscy pancerniacy - chcąc uniknąć udziału w walkach - sami opróżniali baki. Drugi zawał rosyjskiej logistyki nastąpił latem 2022 r., w efekcie używania przez Ukraińców wyrzutni Himars. Ich zasięg (do 80 km) i precyzja pozwoliły na masowe niszczenie rosyjskich magazynów. Zmusiło to Rosjan do porzucenia idei dużych składów, tworzonych tuż na zapleczu stanowisk bojowych. Rosyjska artyleria się zadławiła, żołnierze nie mieli co jeść. Operacja ofensywna ustała, szerzył się defetyzm, który przesądził o wrześniowej klęsce agresorów na charkowszczyźnie. Odsunięcie magazynów na odległość 100 km od frontu przyniosło ulgę, ale i nowe kłopoty. Rosyjska logistyka bazuje na kolei, co wraz z niedostateczną liczbą aut i opartym o siłę ludzkich rąk załadunkiem skutkuje "zjawiskiem zasięgu ciężarówki". Maksymalnie 100 km od najbliższej linii kolejowej - tyle wynosi odległość pozwalająca na efektywne działania rosyjskich jednostek wojskowych. Im ten dystans się zwiększa, tym bardziej szwankują dostawy. Pod koniec drugiego roku pełnoskalowej wojny szwankują regularnie. Lepsi od Ukraińców Rosyjskie słabości, dekomponujące mit "drugiej armii świata", można być wymieniać godzinami. Byleby nie zapomnieć, że Rosjanie również uczą się i wyciągają wnioski. Idzie im nieprzesadnie szybko, lecz potrafią być skuteczni, co po raz pierwszy w dużej skali udowodnili na Zaporożu. Zręcznie organizując obronę, na której rozbiła się ukraińska kontrofensywa z lata i jesieni 2023 r. Czy ten niewątpliwy rosyjski sukces można traktować jako dowód przemiany wojska Putina na wzór procesu, jaki stał się udziałem Armii Czerwonej w latach 1942-43? Czy teraz Rosjanie będą już tylko wygrywać? Na pewno nie raz udowodnią, że potrafią być lepsi od Ukraińców. Już są lepsi, jeśli idzie o kwestie walki radiowo-elektronicznej. Ich systemy WRE potrafią bardzo skutecznie paraliżować pracę ukraińskich dronów, w drugą stronę nie działa to już tak samo. Po kilkunastu miesiącach taktycznej impotencji obudziło się rosyjskie lotnictwo, całkiem sprawnie realizujące zadania bezpośredniego wsparcia oddziałów frontowych. Fakt iż dzieje się to dzięki bombom szybującym, które można zrzucać z bezpiecznej odległości, nie ma tu większego znaczenia - ostatecznie to nie odwaga się liczy, a właśnie skuteczność. Nie z odwagi będą rozliczani żołnierze Specnazu, coraz swobodniej poczynający sobie na ukraińskich tyłach - wystarczy, by paraliżowali działania wojsk przeciwnika. Młotkowy Gierasimow Czyli co - jednak poważna przemiana in plus? Szukając odpowiedzi, przyjrzyjmy się działaniom Walerija Gierasimowa, dowódcy rosyjskiej armii. To jemu przypisuje się autorstwo strategii wojny hybrydowej - dlatego funkcjonuje ona jako "doktryna Gierasimowa", a sam generał nazywany jest "ojcem zielonych ludzików". Fachowcy określają koncepcję Rosjanina mianem "przebiegłej", "ambitnej", podkreślając jej świeżość. Te przymioty trudno odnaleźć w realiach otwartej, pełnoskalowej wojny. Nie ma kunsztu, wyszukanej sztuki operacyjnej, jest prymitywne młotkowanie. Posyłanie coraz to nowych oddziałów na wybrane ukraińskie pozycje, z nadzieją wyrąbania wyłomów. Pod potężny ogień, z nieludzką determinacją, raz za razem. Głównodowodzący Gierasimow, niczym sowiecki marszałek, ma gdzieś stosy trupów. Wierzy, że masa jest po jego stronie. Wie, że tym sposobem szybko nie wygra, ale w Moskwie nie czują już presji. Kreml idzie na przeczekanie - chce Ukrainę i wspierający ją Zachód zmęczyć, w wykrwawieniu jednych i zniechęceniu drugich, upatrując swoje szanse. Marcin Ogdowski