Władimir Sołowjow to rosyjski dziennikarz i zarazem znany w Rosji propagandzista Kremla. Pracuje jako prezenter w prorządowej telewizji. Sołowjow skomentował obchody Dnia Zwycięstwa, podczas którego na Placu Czerwonym odbyła się ogromna defilada, będąca tradycyjną demonstracją siły militarnej Rosji. Choć jak komentowali eksperci, realna siła rosyjskiej armii unaoczniła się podczas inwazji na Ukrainę. Z frontu regularnie płynęły wieści o źle wyposażonych żołnierzach. Braki występowały nie tylko w przestarzałym uzbrojeniu, problemem okazało się także nieodpowiednie zaplecze medyczne i żywnościowe. Kolejnym kłopotem rosyjskiej armii było złe, nieskoordynowane dowodzenie poszczególnymi jednostkami. Wszystkie te czynniki przełożyły się na niskie morale. Wojna w Ukrainie. "Turbo-militarna operacja". Padła niebezpieczna sugestia Te fakty nie stoją jednak na przeszkodzie rosyjskim propagandystom. Władimir Sołowjow podkreślał, że "niekończący się strumień ludzi" na Placu Czerwonym podczas Dnia Zwycięstwa świadczy o ogromny poparciu dla prezydenta Rosji Władimira Putina. Na słowa rosyjskiego prezentera zwrócił uwagę dziennikarz BBC Francis Scarr, specjalizujący się m.in. w analizowaniu rosyjskiej narracji na temat wojny w Ukrainie. "Dziś wieczorem miało miejsce interesujące wystąpienie Władimira Sołowjowa. Stwierdził on, że ogromna frekwencja w Dniu Zwycięstwa była mandatem dla Putina, świadczącym o tym, że prezydent może liczyć na pełne poparcie Rosjan, jeśli 'specjalna operacja wojskowa' stanie się 'turbo-militarną operacją'"- napisał Francis Scarr na Twitterze. Sołowjow stwierdził także, że Rosjanie są na to gotowi. Przekonywał bowiem, że nie ma konieczności wprowadzania powszechnej mobilizacji czy stanu wojennego, bo "ogromna liczba wolontariuszy czeka tylko na wezwanie, by wziąć udział w walkach" toczących się w Ukrainie.