To była jego wielka chwila. 3 marca tego roku, osiem dni po rosyjskiej napaści na Ukrainie, nieznany szerzej niemiecki bloger Rene H. opublikował na swoim kanale na platformie TikTok krótki film. Posługując się płynnie językiem rosyjskim mężczyzna zwrócił się do samego rosyjskiego prezydenta Władimira Putina. "Szanowy panie Putin!" - zaczyna. "Przykro mi, że europejskie kraje pana nie rozumieją (...) Cieszyłbym się z każdego, kto wyszedłby tutaj dla pana na ulicę. Problemem jest jednak to, że (...) nie można wyjść na ulicę z rosyjską flagą. Od razu trafia się do aresztu. Dlaczego Europejczycy nie rozumieją, o co chodzi w konflikcie między Ukrainą i Rosją? Całkowicie pana wspieram. Tam (na Ukrainie) żyją tylko faszyści i świnie. Najlepiej, żeby Zełenski został usunięty". Nagranie niemieckiego fana Putina rozeszło się po sieci trafiając do rosyjskojęzycznych użytkowników na całym świecie, którzy zazwyczaj konsumują bliskie Kremlowi media propagandowe. Pierwszy kanał rosyjskiej telewizji donosił nawet o "odważnym Niemcu", który zdobył się na to, aby publicznie wstawić się za Rosją. To, że Rene H. kłamie, bo pokazywanie rosyjskiej flagi nie jest w Niemczech powodem do aresztowania, przemilczano. Parada samochodowa z równoległej rzeczywistości Miesiąc później ten sam Rene H., razem ze swoim pochodzącym z Rosji niemieckim przyjacielem Christianem F., pseudonim Igor, będzie jednym z organizatorów słynnej już parady samochodowej w Berlinie. 3 kwietnia około 400 samochodów ozdobionych rosyjskimi, sowieckimi czy niemieckimi flagami, przejeżdza przez niemiecką stolicę. Cześć mieszkańców nie kryje oburzenia. Słychać okrzyki "hańba", wznoszone w stronę kawalkady razem ze środkowymi palcami. "Jak mogą? W Ukrainie umierają ludzie" - krzyczy Erika B, mieszkanka centrum Berlina, gdy pod jej domem przejeżdżają kolejne samochody. Kobieta sama jest z Rosji. "Oni żyją w równoległej rzeczywistości" - komentuje. W rzeczy samej to zderzenie dwóch światów. Uczestnicy samochodowej parady zachowują się, jakby nie rozumieli, o co tyle krzyku. "Jesteśmy za pokojem" - mówią. Ale gdy trochę podrążyć okazuje się, że mają na myśli pokój po militarnym zwycięstwie Rosji. "Prawda jest po stronie Rosji" - mówi starsza kobieta. "Gdyby NATO się nie wtrącało, mielibyśmy pokój z Ukrainą. Tam są sami naziści" - dodaje mężczyzna w średnim wieku. "Jesteśmy tu, aby wspierać Rosję. Nie zostawimy naszych ludzi na lodzie" - przekonuje ojciec rodziny ubrany w t-shirt z podobizną Putina. "Nie rozumiem, czemu nagle wszyscy są przeciwko Putinowi, to mój prezydent" - dodaje młoda kobieta, która osiem lat temu przeniosła się do Niemiec z Syberii. Co czwarta osoba pod wpływem kremlowskiej propagandy Kontrdemonstrację zorganizowali w Berlinie aktywiści rosyjskiej grupy opozycyjnej "Demokrati-Ja", którzy stali na trasie przejazdu kawalkady z ukraińskimi flagami. Tak jak Alex S., którego ukraińscy krewni musieli uciekać do Berlina. Alex próbował zatrzymać przejazd, krzyczał, że to propaganda. "Wstydźcie się!". Ale jego przesłanie raczej nie dotarło od uczestników. Badacz ruchów migracyjnych Jannis Panagiotidis uważa, że nawet co czwarta osoba rosyjskojęzyczna żyjąca w Niemczech, może być pod wpływem kremlowskiej propagandy. Panagiotidis, zajmuje się zwłaszcza migrantami z terenów byłego ZSRR. - Na początku było w tych kręgach całkiem cicho. Ale teraz jest coraz więcej prorosyjskich demonstracji. Z jednej strony mają one oczywiście związek ze strachem przed rzekomą rusofobią - twierdzenia o tym podsyca się w mediach społecznościowych przy pomocy fake newsów. Z drugiej strony myślę, że sama wojna mobilizuje i że im dłużej będzie trwać, tym brutalniejsza będzie też wojna propagandowa, tym mocniej wyrażane będą także takie poglądy - mówi. Medina Schaubert, ze stowarzyszenia Verein Vision mówi, że od początku inwazji na Ukrainę osoby rosyjskojęzyczne wręcz zarzucane są fake newsami na temat rzekomej rusofobii w Niemczech. Schaubert i jej stowarzyszenie działające na rzecz integracji, pracują w berlińskiej dzielnicy Marzahn-Hellersdorf, gdzie mieszka ok. 30 tys. tak zwanych późnych przesiedleńców z byłego ZSRR. Wielu z nich od lat korzysta z rosyjskich mediów, a teraz mogą być szczególnie narażeni na agresywną rosyjską kampanię propagandową. Wiadomości o rzekomej nienawiści wobec Rosjan rozchodzą się w mgnieniu oka po kanałach komunikatora Telegram. Sam tylko kanał "Niemiecko-rosyjska przyjaźń" ma ponad 30 tys. abonentów. Podobieństwo do słynnej "sprawy Lisy"? Schaubert widzi podobieństwa do roku 2016 i tak zwanej "sprawy Lisy", kiedy wielkie poruszenie wśród społeczności rosyjskiej wywołała wymyślona historia o rzekomym porwaniu i zgwałceniu przez uchodźców z Bliskiego Wschodu rosyjskojęzycznej dziewczynki w Berlinie. Później okazało się, że za akcją stały środowiska zbliżone do Kremla, a polityczny kapitał zbijała na niej prawicowo-populistyczna partia AfD, łowiąc głosy wśród późnych przesiedleńców. - Nie rozumiem, dlaczego po sprawie Lisy nie zakazano w Niemczech rosyjskojęzycznych mediów jak Pierwszy Kanał czy RTR - mówi Schaubert w rozmowie z DW. - Nie można w takiej sytuacji powoływać się na wolność prasy, bo to nie są żadne media tylko instrumenty propagandy - dodaje. Politolog i ekspert ds. Rosji Felix Riefer nie jest zaskoczony, że wobec wojny w Ukrainie Kreml sięga po swoje propagandowe sieci w Niemczech. - Rosja prowadzi wojnę na wyniszczenie przeciwko Ukrainie i uważa, że jest w stanie wojny z całym Zachodem. Dla Putina i rosyjskiego kierownictwa to wojna o przetrwanie, którą prezentują nie jako wojnę napastniczą tylko obronną - mówi Riefer. Ale wróćmy do Rene H.. niemieckiego blogera i jego apelu do Putina. Po tym jak spadła na niego krytyka za berlińską kawalkadę samochodową, skasował on wszystkie filmy ze swojego TikToka. W sieci zachowała się jednak strona, założona przez Rene H. 22 lutego - dwa dni przed inwazją. Rozpowszechnia on tam dezinformacje na temat wojny. Wszystko wskazuje na to, że Rene H. należy do tak zwanej grupy nonkonformistów Querdenker i rozpowszechnia w Niemczech kremlowską propagandę. 11 kwietnia ukazał się wywiad z mężczyzną na kanale Youtube magazynu Compact, uważanego przez niemiecki kontrwywiad za ekstremistyczny. W tle widać plakat z gołębiem i napisem "Pokój z Rosją". "Mówili, jak prześladuje się Rosjan w Niemczech" Pragnąca zachować anonimowość aktywistka mówi nam, że od lat obserwuje jak poprzez stowarzyszenie i media od lat próbuje się manipulować ludźmi w Niemczech na rzecz Kremla. "Na filmach w mediach społecznościowych można zauważyć, że plakaty i mówcy na pierwszych pro-rosyjskich demonstracjach są częściowo ci sami. Robili tournée, aby mobilizować ludzi opowieściami o tym jak prześladuje się Rosjan w Niemczech" - mówi. Na prorosyjskiej demonstracji w Stuttgarcie, 9 kwietnia, uczestnicy trzymali w rękach profesjonalnie przygotowane banery. Na jednym z nich widać było cytat "Zawsze byłem dumny z mojego narodu" - byłego władcy Czeczeni Achmada Kadyrowa. Także ta demonstracja została zarejestrowana jako zgromadzenie na rzecz osób rosyjskojęzycznych. Wzięło w niej udział kilkaset osób. Ale to niewiele w obliczu około trzech milionów osób rosyjskojęzycznych żyjących w Niemczech. Redakcja Polska Deutsche Welle