To rzadki przypadek, gdyż rosyjska propaganda od lat ma wizerunek sprawnej, dobrze naoliwionej machiny. W oczekiwaniu na szeroko zapowiadaną ukraińską kontrofensywę, w czwartek wieczorem ta machina najwyraźniej zawiodła. Kilku blogerów, którzy zajmują się propagandą wojenną, ogłosiło na komunikatorze Telegram początek ofensywy ukraińskiej. W ich relacjach o lokalnych sukcesach armii ukraińskiej można było wyczuć obawy przed przełomem militarnym i ewentualną utratą terenów okupowanych przez Rosjan. Doniesienia o rozpoczęciu przez Ukrainę ofensywy pojawiały się już wcześniej. Pochodziły od blogerów mających dziesiątki tysięcy obserwujących. Ale tym razem chodziło o tych, którzy grają w wyższej lidze. Ton ich relacji nie był paniczny, ale bardzo temu bliski. Kiedy jednak okazało się, że nie była to spodziewana ukraińska kontrofensywa, w mediach społecznościowych pojawiły się masowe apele, by nie wpadać w panikę. Niektórzy z blogerów musieli się usprawiedliwiać i uspokajać mocno poruszoną opinię publiczną. "Bojownicy! Czekaliśmy na to od miesięcy" 39-letni Jewgienij Paddubny jest długoletnim pracownikiem państwowych kanałów telewizyjnych Russia 1 i Russia 2. Pisze reportaże wojenne. W czwartek wieczorem Poddubny napisał o kilku udanych lokalnych ofensywach ukraińskich na wschodzie i swoich przewidywaniach, że nacisk na rosyjskie pozycje ma wzrosnąć także na południu. "Wychodzimy z założenia, że ruszyła kontrofensywa" - napisał Poddubny do około 900 tysięcy swoich użytkowników na Telegramie. Jego opinię podzielił inny propagandysta Siemion Piegow - twórca popularnego kanału WarGonzo, który śledzi grubo ponad milion użytkowników. Dołączył do nich inny z pierwszej dziesiątki rosyjskich blogerów, Aleksander Koz - reporter gazety "Komsomolskaja Prawda". Początkowo miał wątpliwości, gdy usłyszał o rozpoczęciu ukraińskiej kontrofensywy i ruchu ukraińskich czołgów z Charkowa w kierunku rosyjskiej granicy. Uznałby to za dezinformację ze strony Ukrainy, gdyby "nie napisały o tym m.in. znane i sprawdzone osoby" - wyjaśniał Koz. Jego konkluzja: "Jak wiadomo, zaczęło się". Koz udostępnił między innymi inne wezwanie kanału Telegram do rosyjskich żołnierzy: "Bojownicy! Czekaliśmy na to od miesięcy. Nie ma odwrotu. Za wami jest wasza rodzina". Ale już po kilku godzinach wiadomości te zostały skorygowane i pojawiało się słowo "może". "Zatem towarzysze, proszę, bądźcie spokojniejsi. Nie napisałem, że wróg maszeruje na Biełgorod. Czytajcie uważnie. Chodzi o aktywne przesunięcia uzbrojenia i techniki wojennej w rejonie Charkowa" - napisał Poddubny. Wcześniej informował o ruchach ukraińskich kolumn ze sprzętem wojennym w kierunku granicy z obwodem biełgorodzkim (Rosja - red.) i w kierunku Kupiańska (Ukraina, w pobliżu linii frontu - red.). Jego kolejny komunikat wygląda już jak próba usprawiedliwienia się i uspokojenia słuchaczy: "Jest wielu, którzy chcą wykorzystać faktyczną sytuację do wywołania paniki. Ale ja nie dałem do tego żadnego powodu. Raczej do czujności i sportowego gniewu". Propaganda zawiodła. Dlaczego? Późnym wieczorem na mediach społecznościowych krążyły już podobne komunikaty z różnych odcinków frontu. Informowały one, że sytuacja jest pod kontrolą. A próby przebicia się sił ukraińskich przez rosyjskie linie zostały ograniczone lub odparte. Z kolei rosyjskie ministerstwo obrony pospieszyło z zaprzeczeniem wiadomości od blogerów, pisząc: "Doniesienia z niektórych kanałów Telegramu, że na różnych odcinkach doszło do 'przełamania obrony' nie są prawdziwe". Tymczasem strona ukraińska nie daje sobie zaglądać w karty. Prezydent Wołodymyr Zełenski powiedział w jednym z wywiadów, że kraj potrzebuje czasu na przygotowanie kontrofensywy. Część rosyjskich blogerów potraktowała to jako podstęp i uwierzyła, że jest wręcz przeciwnie. Według obserwatorów są dwie możliwe przyczyny błędów rosyjskiej propagandy. Jedna to napięcie po miesiącach oczekiwania na kontrofensywę. Najwyraźniej blogerzy nie są pewni, czy rosyjska armia jest w stanie przetrzymać uderzenie. Innym powodem jest sama funkcja blogera. Ich pragnieniem i techniczną umiejętnością jest bycie jednymi z pierwszych, którzy informują o ważnych, przełomowych wiadomościach. Ta dynamika wyświadczyła propagandystom niedźwiedzią przysługę. Ekspertka ds. Rosji Susanne Spahn powiedziała DW, że "rosyjskiemu przywództwu i ministerstwu obrony coraz mniej udaje się utrzymać pozory, że na froncie w Ukrainie wszystko idzie zgodnie z planem". Zdaniem Sphan to wcale nie dziwi, że "nawet 'korespondenci wojenni' na Telegramie nie trzymają się już konsekwentnie swojej twardej linii. A zaprzeczanie ministerstwa obrony wydaje się mało przekonujące i raczej przypomina próbę ograniczenia szkód wizerunkowych". Rosyjscy blogerzy z bezwiedną pomocą Doniesienia te wywołały krytykę i sarkazm w rosyjskich serwisach społecznościowych, ale radość w ukraińskich. Ta pomyłka pokazała, w jakim stanie psychicznym znajduje się część rosyjskiego społeczeństwa. Podważyła również własną wiarygodność i zdezorientowała rosyjską armię. "Kochani Rosjanie zorientowali się, jak są okłamywani na Telegramie" - szydził rosyjski bloger, który namiętnie popiera wojnę. Jednocześnie oskarżył innych blogerów oraz media o nieudolność. Ukraiński dziennikarz Andrij Zaplienko zaproponował przyznanie rosyjskim blogerom nagrody głównodowodzącego Wałerija Załużnego za "informacyjne wsparcie ukraińskiej armii". Roman Gonczarenko, Redakcja Polska Deutsche Welle