53-letni ukraiński profesor uniwersytecki i biznesmen Oleg Moskalenko przeżył piekło, które zgotowali mu Rosjanie na początku wojny w Ukrainie. Mężczyzna cudem uratował się po tym, jak wycieńczonego i rannego pozostawiono na pewną śmierć w lesie. Teraz Moskalenko dochodzi do siebie w Warszawie, a o swoim wojennym koszmarze opowiedział amerykańskiej stacji Fox News. Pod koniec kwietnia podobnej rozmowy udzielił reporterom CNN. Gdy 24 lutego wybuchła wojna Moskalenko przebywał w swoim domu w podkijowskiej miejscowości Siewieryniwka, zaledwie 30 km na południowy zachód od Buczy. Początkowo chciał zostać tam wraz z rodziną. Sytuacja diametralnie się zmieniła, gdy na dom sąsiada 3 marca spadła bomba. Widząc zaostrzenie walk, mężczyzna zdecydował o przewiezieniu bliskich do Polski. - Zdecydowałem, że muszę wywieźć rodzinę, przyjaciół z Ukrainy. Zabraliśmy wszystkie nasze rzeczy, wizy, pojechaliśmy na polską granicę - mówi Moskalenko w rozmowie z Fox News. - Potem z polskiej granicy wróciłem do domu, bo chciałem zabrać trochę ubrań, kilka ważnych rzeczy, trochę papierów - dodaje. Początek gehenny Niestety to był błąd. 7 marca zaczepili go rosyjscy żołnierze. Mężczyzna relacjonuje, że wojskowi byli bardzo agresywni i wyciągnęli go z samochodu, by następnie zakuć w kajdanki. Z torbą na głowie został przewieziony do najbliższego obozu agresora. - Wsadzili mnie do dziury w ziemi, dołu. Była głęboka na dwa metry - opisuje początek niewoli Ukrainiec. Pamięta, że już wtedy nie miał na sobie butów, które musiał zgubić po drodze. Brakowało mu też ciepłych ubrań. Przez kolejne dwie doby Rosjanie torturowali 53-latka, wyciągając go co kilka godzin z dołu i brutalnie przesłuchując, bijąc przy tym kolbami karabinów, a nawet obcinając palce. Przez cały czas żołnierze uparcie twierdzili, że Moskalenko jest szpiegiem i nacjonalistą, nie przyjmując do wiadomości odpowiedzi więźnia. Zostawiony na śmierć w lesie Po dwóch dniach wycieńczony ciągłym biciem mężczyzna został przeniesiony do piwnicy pobliskiego budynku wraz z kilkoma innymi ukraińskimi jeńcami. Spędził tam pięć dni. W tym czasie rany na jego dłoniach zaczęły gnić, a odmrożenia na stopach zrobiły się czarne. Tydzień od trafienia do niewoli Rosjanie wyciągnęli Moskalenkę z wilgotnych podziemi, ponownie założyli mu torbę na głowę i wraz z innym Ukraińcem wywieźli kilkadziesiąt kilometrów w głąb lasu. Ranny 53-latek ledwo poruszał się z powodu odmrożeń. Na szczęście z pomocą kompana udało się mu znaleźć schronienie trzy kilometry dalej. Po pewnym czasie znaleźli pojazd, którym mimo ciągłych usterek dojechali do pierwszego ukraińskiego posterunku. Mołdawia, Niemcy, Polska Jak relacjonuje Moskalenko, trafił najpierw do szpitala w Fastowie, ale już kilka dni później, 17 marca, został przewieziony do Mołdawii. Stamtąd samolotem przetransportowano go do szpitala w Monachium. Dopiero tam lekarze byli w stanie przeprowadzić skomplikowane operacje rąk i nóg. Obecnie, kilka miesięcy po tych budzących grozę zdarzeniach, Oleg Moskalenko przebywa w Warszawie, gdzie przechodzi kolejną rehabilitację. Mimo że przed wojną jako biznesmen nie narzekał na brak środków do życia, teraz ma problemy finansowe - jego sklep internetowy sprzedający części samochodowe został zamknięty.