Anastazja, Aleks, Nikita i Aleksandr - czworo Rosjan mieszkających w Polsce opowiada, jak reżim Putina sieje strach, budując Rosję potulnych niewolników. Anastazja: Rodzina traktuje mnie jak zagraniczną agentkę Anastazja ma 33 lata, od dziewięciu mieszka w Warszawie. Z wykształcenia jest projektantką mody. Nie chce ujawniać prawdziwego imienia i nazwiska, bo obawia się hejtu, jaki mógłby ją spotkać ze względu na narodowość. Kiedy już jako nastolatka zapowiadała: wyjadę z Rosji, od rodziny słyszała, że jest za młoda na takie decyzje, że nic nie rozumie, że jej przejdzie. Decyzję o wyprowadzce ostatecznie podjęła, gdy miała 23 lata. - Nigdy nie zmieniłam zdania. Chciałam uciec jak najszybciej. W Rosji nie miałam złego życia, ale czułam, że sprawy zmierzają w złym kierunku. Ubiegły rok pokazał, że miałam rację. Nie ma pani pojęcia, ile razy po 24 lutego powtórzyłam sobie: jak dobrze zrobiłaś, wyjeżdżając - mówi. Ale podkreśla, że nie chce podcinać korzeni. Nadal czuje się Rosjanką, identyfikuje się z ojczystą sztuką, literaturą. Za to jednoznacznie odcina się od reżimu i jego działań. - Nie popieram wojny. Choć minął rok, wszystko nadal boli - wyznaje. Dobrze pamięta dzień, kiedy Rosja rozpoczęła inwazję na Ukrainę. Obudziła się rano, a jej partner na głos czytał kolejne wiadomości. - Myślałam, że umrę - słyszę. - Oczywiście nie mogę porównać swojego cierpienia do cierpienia Ukraińców, bo mój dom nie został zbombardowany, ale dla mnie dwa pierwsze miesiące wojny to był koszmar. Nie wiedziałam, co robić - mówi. Czuła, że musi dokądś biec, ale dokąd? Wybrała Dworzec Centralny w stolicy. Na miejsce dotarła, trzymając w rękach tabliczkę z informacją, że mówi po rosyjsku. Z minuty na minutę przybywało ludzi potrzebujących pomocy. Jako wolontariuszka pomagała w tłumaczeniu, szukaniu noclegu, transportu, jedzenia itd. Wracała do domu dopiero, gdy padała z nóg. Dziś najbardziej pamięta ogromny chaos, jaki panował nie tylko na dworcu. - Miałam go też w sercu i w głowie - mówi. - Nie wiem, co było dla mnie gorsze: czy fakt, że mój kraj zaatakował Ukrainę, gdzie przecież mnóstwo Rosjan ma rodziny, czy kolejne informacje o tym, do czego są zdolni moi krajanie. Chodzi mi o Buczę, te wszystkie gwałty, tortury, atakowanie cywilów - mówi z żalem. - Do dziś zastanawiam się, czy ci ludzie, którzy dopuścili się tych zbrodni, są tak tępi, czy tak okrutni. A może jedno i drugie... - słyszę. Kolejny cios Anastazji wymierzyła rodzina. W Rosji żyją jej rodzice, siostra i dziadkowie. Próbowała ich przekonywać. - Nie wiem, czy przeżyłam coś cięższego psychicznie w życiu. Rozmowa z matką mnie dobiła. Mówiła mi straszne rzeczy, niektórych nie chcę powtarzać. Usłyszałam m.in. że nic nie rozumiem, że trzeba posłuchać Putina, Ukraińcy sami siebie bombardują, bo to narkomani i naziści. Byłam przerażona. Przecież moja rodzina nie mieszka na dalekiej Syberii odcięta od świata, a niedaleko Ukrainy. Całe życie jeździłam z nimi na wakacje na ukraiński Krym, długo przed aneksją. Wychowywano mnie w poczuciu dumy z kozackich korzeni - opowiada. Mówiła: mamo, nie widzisz, że świat odwraca się od Rosji? Jeśli polityka cię nie interesuje, zrozum to na własnym przykładzie. Nie latają samoloty i twoja córka nie może do ciebie przylecieć. Nie wiesz, kiedy znów mnie zobaczysz. - Wie pani, co usłyszałam? Że to fejki, nieprawda. Jak się okaże, że nie będzie mogła przez lata przylecieć do Warszawy, żeby zobaczyć wnuka, to też jej powiem, że przecież to fejki, że sankcji nie ma - mówi wzburzona. Anastazja jest obecnie w ciąży. I to spowodowało, że kontakty z rodziną wróciły, ale są inne. - Nieraz dopytuję, jak wygląda życie w Rosji. Wszystkie odpowiedzi są nad wyraz poprawne. Jakby ktoś ich przesłuchiwał. Nie da się normalnie porozmawiać o czymkolwiek... Kiedy mówię, że mogą zobaczyć moje zdęcia na Facebooku lub Instagramie - to stwierdzają, że Facebook to organizacja terrorystyczna i absolutnie nie będą tam wchodzić - opowiada. I dodaje, śmiejąc się: - Czasami mam wrażenie, że, ich zdaniem, niewiele można mi mówić, bo stałam się jakąś zagraniczną agentką. Rodzina jak ognia unika tematu wojny. Rozmawiają głównie za pomocą Telegrama. - Kiedy pojawiało się słowo "Ukraina", wiadomości przestawały dochodzić i rozmowa się urywała - opowiada. Rodzina przekonywała, że telefon się psuje, więc nie mogą odpisywać. - Słyszałam tylko: najważniejsze, żeby w Rosji nie było rewolucji, bo to najstraszniejsze, co może się wydarzyć - dodaje. Inaczej sytuację postrzegają rówieśnicy Anastazji, którzy nadal mieszkają w Rosji lub z niej uciekli po wybuchu wojny. Moja rozmówczyni opisuje ich jako ludzi o liberalnych poglądach, którzy od początku rozumieją sytuację. Nikt z nich nie nazywał wojny "specjalną operacją", część próbowała protestować, część opuściła kraj, kiedy doszło do inwazji. - Często słyszę: dlaczego Rosjanie uciekają, zamiast walczyć, by coś się wreszcie zmieniło. Tu trzeba zrozumieć, jaki dziś jest ten kraj. Ludzie strach mają w DNA, wysysają go z mlekiem matki. Człowieka łatwo zastraszyć, zwłaszcza jeśli ma rodzinę. Aparat służb jest monstrualnych rozmiarów. Są silni, moim zdaniem silniejsi niż ludzie, którzy chcieliby się przeciwstawić systemowi. A system jest dobrze przemyślany. Wielu jest uzależnionych od państwa i nawet jeśli uważają, że to co państwo robi jest złe, nie staną przeciwko niemu. Dlaczego? Bo z dnia na dzień mogą stracić wszystko, łącznie z życiem - mówi. Aleks: Reżim potrzebuje niewolników, którymi można sterować - Reżim Putina chce mówić ludziom, co mają myśleć, co robić, jak żyć. Odbiera wolność, nie dając nic w zamian. To samo chce zrobić na Białorusi i w Ukrainie. Ten reżim nie potrzebuje obywateli, tylko biednych niewolników, którymi można sterować - uważa Aleks. Kiedy w 2012 roku opozycja protestowała na Placu Błotnym w centrum Moskwy, Aleks szedł z nią ramię w ramię. - Zawsze byłem przeciwko Putinowi. Wtedy w 2012 roku na ulice wychodziło po 10 tys. osób. Po tym, jak władza rozprawiła się z demonstrantami, widać, że opozycja niewiele może w starciu z reżimem i jego czekistami - mówi mi 42-latek. Aleks pracował w IT jako projektant gier komputerowych. Wraz z żoną mieszkali w Moskwie. Zdecydowali się uciec, bo - jak podkreśla - nie chcieli żyć w totalitarnej Rosji. - Od dawna wiedzieliśmy, że reżim chciałby oddzielić nas nową żelazną kurtyną - mówi. W 2020 roku sprzedali wszystko, co mieli. O kierunku emigracji zdecydowały korzenie. - Mój dziadek był Polakiem, podobnie jak przodkowie mojej żony - słyszę. Plany pokrzyżowała pandemia. Aleks i jego żona na rok utknęli w Kaliningradzie. Wreszcie jesienią 2021 dotarli do Polski. Choć nie mieli złudzeń co do reżimu, wojna była dla nich szokiem. - 24 lutego zadzwonił do mnie mój przyjaciel Ukrainiec i mówił, że Rosja ich zaatakowała... Przypuszczałem, że Putin jest szalonym, ale nie sądziłem, że zacznie wojnę z sąsiednią Ukrainą - w Europie, w XXI wieku... - mówi. Kiedy opuszczał Rosję, niektórzy znajomi pytali, dlaczego jedzie do obcego kraju, gdzie nie ma pewnej pracy, mieszkania, praktycznie niczego. Po 24 lutego zazdrościli mu tego wyboru. Aleks pokazuje mi konwersację na WhatsAppie. "Na ulicach protesty, policja aresztuje ludzi. Złapali Iwana, ale dziś już go wypuścili, teraz będzie sądzony za udział w pikiecie. Iwan był protestować, wyobrażasz to sobie? W porę stąd wyjechaliście..." - to fragment wiadomości, którą Aleksowi i jego żonie wysłała ich przyjaciółka. - Dla mnie i żony ta wojna to coś strasznego. Mogę tylko mieć nadzieję, że Ukraina ją wygra - mówi. Małżeństwo nie chciało milczeć. Od marca brali udział w protestach przeciw wojnie i Putinowi. Tak poznali innych krajan mieszkających w Polsce i sami zaczęli organizować pikiety, by pokazać, że są Rosjanie, którzy nie popierają inwazji. Jedna z takich demonstracji odbyła się we Wrocławiu, w rocznicę ataku na Ukrainę. Kiedy pytam, co o wojnie sądzi jego rodzina, która została w Rosji, opowiada o matce. - Ona wszystko rozumie, ale słyszę od niej przez telefon: "nie wolno nic mówić, bo nas aresztują". Ona pamięta czasy ZSRR-u i bardzo się boi. Ma 67 lat i trudno jej wyjechać - tłumaczy. Opowiada też o pięciu znajomych z branży IT. Dziś mieszkają kolejno w: Gruzji, Armenii, Kazachstanie, Czechach i na Cyprze. - Rosjanie przeciwni Putinowi są cicho, bo boją się więzienia. Jeden z moich przyjaciół od wiosny 2022 r. siedzi za podpalenie policyjnej furgonetki. Zrzucamy się i co jakiś czas przesyłamy pieniądze jego żonie, bo mają troje dzieci - słyszę. Aleksandr: Trzeba udowodniać, że nie jesteś mordercą Aleksandr Kolegow pochodzi z Syberii, w Polsce mieszka od pięciu lat. Wyjechał z Rosji, bo - jak mówi - był ciekawy świata. Nie czuł się tam ograniczany, choć podkreśla, że nigdy nie wspierał polityki Putina i miał złe przeczucia co do działań reżimu. - Do Polski przybyłem po raz pierwszy w 2005 roku na pielgrzymkę. W Siedlcach poznałem rodzinę Polaków, którzy byli potomkami zesłańców na Syberię. Przyjęli mnie ciepło, opowiadali o swoich rodzicach, którym na Syberii pomagali zwykli Rosjanie. Zaprzyjaźniliśmy się, zacząłem częściej przyjeżdżać i tak pokochałem Polskę - wspomina. Najpierw pracował fizycznie, choć z wykształcenia jest pedagogiem. Przed rokiem wreszcie udało mu się znaleźć pracę jako nauczyciel. Kiedy wybuchła wojna na pełną skalę, ruszył pomagać. Grupa Ukraińców mieszkających w Polsce wynajęła samochody, które miały jechać na granicę z pomocą, a z powrotem zabierać uchodźców. Szukali kierowców, więc Aleksandr zgłosił się bez wahania. Potem pracował jako wolontariusz na dworcu Warszawa Wschodnia. - Każda wiadomość o kolejnej zbrodni wojennej rosyjskich żołnierzy jest dla mnie osobiście bardzo bolesna - mówi. Jest przeciw wojnie, ale przyznaje, że wielu jego znajomych oraz członków rodziny, którzy mieszkają w Rosji, wierzy propagandzie i wspiera agresję. Mimo że nadal mają dostęp do wielu źródeł z prawdziwymi wiadomościami o wojnie w języku rosyjskim. Czy próbował ich przekonywać? Tak, ale jak mówi, to nie miało sensu. Słyszał, że jest ofiarą zachodniej propagandy. - W Rosji od czasów II wojny światowej podtrzymywany jest kult zwycięstwa. Putin go wzmocnił. Kiedy doszło do okupacji Krymu, po Rosji jeździły samochody z napisami, że możemy to zwycięstwo powtórzyć - opowiada. W jego opinii większość Rosjan nadal popiera prezydenta. - Propaganda zrobiła swoje. Zwłaszcza starsi ludzie wierzą w to, że cały świat jest przeciwko Rosji. Nie ma więc innego wyjścia - albo zwyciężyć, albo przegrać i zginąć. Putina postrzegają jako jedyną szansę na przetrwanie - słyszę. Jak wojna zmieniła życie w Rosji? Rówieśnicy Aleksandra wyraźnie odczuwają sankcje. Koniec z zagranicznymi podróżami, zakupami gadżetów czy ubrań wielu zagranicznych marek. - Przyjaciele, którzy mieli kredyty, robili remonty, lubili dobrze żyć, korzystać z możliwości, jakie daje współczesny świat, stracili to wszystko - mówi. - Co innego ludzie starsi. Moja mama twierdzi, że nic się nie zmieniło. Bo jej wystarczy, że w sklepie jest mleko, chleb i inne podstawowe produkty - dodaje. Dlaczego ci pierwsi się nie zbuntują? - Jest sporo ludzi, którzy próbują stawiać opór, ale o nich mało się mówi. Znam wielu Ukraińców i Białorusinów, którzy pytają mnie: czemu Rosjanie nic nie zrobią? Pamiętajmy, że Putin jest u władzy przez 20 lat i systematycznie niszczył opozycję i wszelkie przejawy sprzeciwu. To typowe dla systemów totalitarnych - tłumaczy. Boli go nie tylko wojna i zbrodnie, których Rosjanie dopuszczają się w Ukrainie. - Jest taka kampania nienawiści wobec Rosjan, polegająca na tym, że wszyscy wrzucani są do jednego worka z napisem "zbrodniarze". Cały czas trzeba udowadniać, że nie jesteś mordercą i nie popierasz wojny - stwierdza. - Pierwszy raz widzę, że człowieka traktuje się nie na podstawie tego, jak postępuje, ale skąd pochodzi. To coś strasznego - mówi. Nikta: Matka uważa mnie za zdrajcę ojczyzny i prezydenta Nikita ma 32 lata, w Polsce mieszka od ponad czterech. On również nie chciał ujawniać swojej prawdziwej tożsamości. - W Rosji mam rodzinę, po prostu się o nich boję - mówi. Choć z wykształcenia jest nauczycielem historii i nauk społecznych, to pracuje w gastronomii. Do Polski przyjechał za miłością i lepszym życiem, bo jak słyszę, to w Rosji z roku na rok stawało się coraz trudniejsze. - W oczy rzucał się brak jakichkolwiek perspektyw. Zrezygnowałem z zawodu w 2016 r. z powodu małej pensji, chamstwa kierownictwa i rosnącej presji propagandy w systemie edukacyjnym. Szukałem dla siebie szansy w programie Work And Travel, ale za każdym razem spotykałem sprzeciw w rodzinie. W końcu 2017 roku poznałem w internecie moją żonę - opowiada. I tak rok później opuścił Rosję. Ślub wzięli w Polsce. O ataku na Ukrainę mówi krótko: W Rosji została cała jego rodzina. Nikita boi się o nich głównie ze względu na mobilizację. Jak mówi, nikt z jego bliskich nie wierzy putinowskiej propagandzie, poza matką, dlatego od ponad roku nie utrzymują kontaktu. - Ona uważa mnie za zdrajcę ojczyzny i prezydenta - wyznaje z żalem. Nie ma złudzeń, że większości Rosjan bliżej do poglądów jego matki. - Gros z nich popiera wojnę i imperialistyczną politykę. Ciekawostką jest fakt, że popierając zagraniczną politykę Putina, często narzekają na ciężkie życie i politykę wewnętrzną - opowiada. Kiedy pytam, jak zmieniło się życie w Rosji od czasu inwazji, od razu przyznaje: jest gorzej. Informacje ma od rodziny. - W związku z sankcjami ze sklepowych półek zniknęła duża część towarów, w tym niezbędnych. Wielu ludzi, których praca była związana z zachodnimi technologiami lub handlem z Zachodem, straciło źródło utrzymania. Wartość pieniądza spadła, a ceny poszły w górę o wiele szybciej niż wcześniej. Myślę, że wielu ludzi straciło ostateczny sens życia - mówi. Jolanta Kamińska