Od pewnego czasu stałym elementem rosyjskich programów publicystycznych w państwowej telewizji stał się blok, w którym "eksperci" i zaproszeni dziennikarze grożą NATO oraz Ukrainie użyciem kolejnych broni z arsenału nuklearnego Kremla. W ubiegłym tygodniu zaprezentowano animacje z czasem oraz drogą, którą pociski balistyczne umieszczone w Kaliningradzie dotarłyby do poszczególnych europejskich stolic. Atak na Berlin zająłby 106 sekund, na Paryż 200 a na Londyn 202 sekundy. W niedzielę 1 maja to właśnie największe miasto Wielkiej Brytanii stało się obiektem kolejnych spekulacji. Jak stwierdził prezenter rosyjskiej telewizji Dmitrij Kisieliow, głowice zamontowane w rakiecie Sarmat "byłyby w stanie zniszczyć całe miasta", ale prawdziwą apokalipsę zgotowałaby jednak inna broń - nuklearny dron podwodny Posejdon. To jeden z sześciu militarnych projektów strategicznych, ogłoszony przez prezydenta Władimira Putina na konferencji 1 marca 2018 r., jeszcze przed przyznaniem mu oficjalnej nazwy ukrywający się pod kryptonimem Status-6. W rzeczywistości bron miała być opracowywana od 2015 r., a informacje o niej dostać się do Amerykanów przez "kontrolowany przeciek", do którego dotarła agencja CIA. Metoda nie zmieniła się od zimnej wojny Sposób na przekazywanie NATO informacji o realnym bądź propagandowym zagrożeniu ze strony Rosji, znany jest jeszcze z czasów zimnej wojny. Również metody, którymi posłuje się dzisiaj Moskwa - chcąc stworzyć wrażenie posiadania supernowoczesnej technologii, wyprzedzającej zdolności antydostępowe państw Zachodu - niewiele się zmieniła. Wszystko zgodnie z zasadą - straszyć, operować wielkimi liczbami, projektować straty w czasie rzeczywistym. Właśnie tak zachował się prezenter, twierdząc, że poza uderzeniem jądrowym z powietrza, "inną opcją jest zatopić Wielką Brytanię przy użyciu podwodnego drona nuklearnego Posejdon", który "odpływa do celu na głębokości 1 km z prędkością 200 km/h", przez co "nie ma szans go powstrzymać". Eksplozja ładunku tuż przed brzegiem miałby wywołać katastrofalne skutki. - Wybuch tej torpedy termojądrowej u wybrzeży Wielkiej Brytanii może wywołać tsunami z falami o wysokości nawet 500 metrów, które "pogrąży Wyspy Brytyjskie w morskich odmętach" i zamieni je w "radioaktywną pustynię" - zagroził Kisieliow. A jaka jest prawda? Tyle jeśli chodzi o propagandę. W rzeczywistości Rosja nie jest nawet blisko operacyjnego wykorzystania Posejdona, który zdaniem ekspertów wojskowych NATO, nie jest gotowy do walki, a jego parametry znacząco różną się od tych prezentowanych w mediach. Nawet jeśli dron podwodny o średnicy 2 a długości 24 metrów mógłby rozpędzić się do prędkości około 185 km/h (100 węzłów) na głębokości 1000 m, to aby zachować zdolności maskujące i wywoływać mniej hałasu, możliwego do wychwycenia przez radary okrętów podwodnych, musiałby płynąć znacznie wolniej i płycej. Szacuje się, że ok 50 km/h na głębokości około 50 do 100 metrów. Równocześnie sama moc Posejdona owiana jest tajemnicą - w spekulacji pozostanie zastosowanie w dronie głowic o mocy 2 megaton oraz ładunków kobaltowych, wykazujących się zwiększoną radiacją. Ładunek o takiej sile z pewnością nie byłby w stanie wywołać fali tsunami mierzącej 500 metrów, która byłaby w stanie "zatopić Wyspy Brytyjskie". Największa do tej pory zarejestrowana fala na Oceanie Indyjskim w 2004 r. sięgnęła 39 metrów. Gdy w 2018 r. Rosjanie po raz pierwszy zaprezentowali zdjęcia Posejdona, eksperci z "Techniki Wojskowej" zwrócili uwagę na istotne braki, m.in. w zbiornikach balastowych, które mogłoby regulować głębokość zanurzenia oraz braku elementów do obsługi reaktora jądrowego. Amerykański wywiad uznał również, że Posejdon wystrzelony 20 września 2019 r. z okrętu podwodnego B-90 Sarov mógł być jedynie makietą broni, która do dzisiaj znajduje się w fazie konstrukcyjnej i daleko jej do użycia w boju.