Walerij ma 20 lat, pochodzi z obwodu saratowskiego. - Jestem z malutkiej wsi w obwodzie saratowskim. Mieszkam z matką i małym bratem. Dopiero co latem zakończyłem zasadniczą służbę wojskową i wróciłem do rodzinnej wsi. Przez miesiąc robiłem wszystkie te badania, żeby zatrudnili mnie jako traktorzystę. Zdążyłem dostać tylko jedną wypłatę. Szkoda, że nie miałem czasu pomóc bardziej matce - mówi. 22 września dostał wezwanie do komisji poborowej. - Jeśli odmówię to dostanę 20 albo 200 tysięcy rubli grzywny (od 1,7 tys. do 17 tys. złotych). Jak żyję, takich pieniędzy nie widziałem. To jakieś piekło. Tylko w mojej wsi w ciągu dwóch dni karty mobilizacyjne dostało 30 osób. To prawie połowa mężczyzn we wsi - dodaje. - Coś się zmieni, z pewnością, ale widocznie nie w naszych czasach. Nic nie możesz z tym zrobić. Do prawnika nie pójdziesz, bo oni są daleko. Oni są w Moskwie, a my tu. Oni tu nie przyjadą, a my pojedziemy na wojnę - mówi 20-latek. W książeczce wojskowej Walerij ma wpisaną specjalność: kierowca. - W armii zawsze brakuje kierowców (...) W tym kraju albo wojna, albo turma (więzienie, zwłaszcza carskie lub sowieckie - red.). A najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że nigdy nie życzyłem nikomu źle. Tylko mamy i młodszego żal - mówi. Ignat, 50 lat. "Pierwsze, o czym pomyślałem, to dzieci" Ignat ma 50 lat. Pochodzi z Moskwy. - Podlegam obowiązkowi służby wojskowej. Przyszli pod adres mojego zameldowania - nie otworzyłem. Potem dzwonili na komórkę - nie odebrałem. W końcu nakleili na drzwi kartę mobilizacyjną z żądaniem stawienia się w wojenkomacie. Oczywiście, że mnie to przeraziło. Pierwsze, o czym pomyślałem, to dzieci. Co z nimi będzie, jeśli mnie wezmą - opowiada. Anna, 35 lat. "Nie będę się bała zabijać" Wezwanie dostała także 35-letnia Anna z Petersburga. - Podlegam obowiązkowi służby wojskowej, mam specjalizację wojskową. Mój były kierownik zadzwonił, że mam stawić się do komisji uzupełnień. Dostałam kartę mobilizacyjną, przykleili mi ją do drzwi, bo w domu nikogo nie było. Najpierw myślałam, że pójdę, ale potem skonsultowałam to z prawnikiem. Powiedział, że skoro nie wręczyli mi karty mobilizacyjnej do rąk własnych, to lepiej nie powinnam nigdzie jechać. Jeśli dostanę ją oficjalnie, pojadę do wojenkomatu - mówi. Mam pięcioletnią córeczkę, nie mam jej komu zostawić. Mam nadzieję, że wezmą to pod uwagę i nie wyślą mnie na wojnę. Inaczej będę musiała poprosić o pomoc babcię i byłego męża. Moja mama pracuje w państwowej drukarni Goznak. U nich tylko pierwszego dnia zmobilizowali 27 osób. Drugiego 18 czy 19 ludzi. Proces jest prosty: dają dwie godziny na spakowanie i z miejsca zabierają na przeszkolenie. Zmobilizowani zostali zupełnie młodzi chłopcy. - Nie będę się bała zabijać. Mogę to powiedzieć z przekonaniem. Już teraz rozumiem cały ten horror. Jeśli zdarzy się, że będą musiała wyjść na pole walki, będę się bronić, zdecydowanie - deklaruje.