Poznałem go w styczniu 2023 roku w Bachmucie. Rosjanie byli wtedy kilka kilometrów od miasta, ich artyleria biła na potęgę, a Łucenko przewidywał, że Bachmut stanie się wkrótce areną bardzo ciężkich walk. - Zginie wielu naszych - mówił. - Jak w Siewierodoniecku, gdzie mieliśmy 10 tys. poległych. Zaskoczyła mnie ta liczba. Oficjalnych danych nie było, ale w tych "pół-oficjalnych" - podawanych off-the-record i/lub z zachowaniem anonimowości źródeł - ukraińscy urzędnicy i wojskowi przyznawali się do strat o dwie trzecie niższych. Nie miałem wtedy, nie mam i dziś wiedzy, która pozwoliłaby mi z całą stanowczością zakwestionować dane podawane przez Łucenkę. Chciałbym tylko zauważyć, że owe pół miliona, to najwyższy szacunek, jaki pojawił się dotąd po ukraińskiej stronie. I nie odbiega on dramatycznie od tego, co na temat ubytków osobowych armii ukraińskiej twierdzą Rosjanie. Wedle oficjalnych raportów Moskwy, Ukraina straciła 600 tys. rannych i zabitych żołnierzy. Wojna Rosja-Ukraina. Narzędzia wiarygodności Oficjalne raporty Kijowa mówią z kolei o 370 tysiącach "wyeliminowanych" Rosjan (w dalszej części tekstu zajmę się znaczeniem tego słowa). Gdyby dać wiarę doniesieniom obu stron, mielibyśmy już milion wojskowych ofiar konfliktu. Dla porządku dodam, że gdy zaczynała się inwazja, Rosjanie rzucili do walki 170-190 tys. żołnierzy, Ukraina miała wtedy pod bronią ćwierć miliona osób. W publicystyce i analizach poświęconych tej wojnie, poza Ukrainą i Rosją raczej nie wykorzystuje się danych obu stron. Zwykle sięga się po szacunki amerykańskich służb specjalnych, co jakiś czas ujawniane mediom. Amerykanie istotnie mają sporo źródeł i mechanizmów weryfikacji danych, włącznie z wysoko postawioną agenturą w rosyjskiej i ukraińskiej armii i administracji. Dysponują najpotężniejszym wywiadem elektronicznym na świecie, pozwalającym przeglądać i podsłuchiwać kanały komunikacyjne i bazy danych najmniejszych jednostek wojskowych oraz wszystkich instytucji (w tym organizacji i firm) zaangażowanych w wojenne wysiłki. Także w ewakuację rannych czy wywózkę zabitych i ich późniejsze pochówki. Te narzędzia przydają Amerykanom wiarygodności, choć należy pamiętać, po czyjej stronie opowiada się Waszyngton. W połowie listopada ub.r. USA oszacowały straty Ukrainy w wojnie z Rosją na co najmniej 70 tys. zabitych i 120 tys. rannych żołnierzy. W tym samym czasie zakładano ubytki Rosji na 120 tys. poległych i 180 tys. rannych. Grudzień 2023 roku był czasem bardzo intensywnych walk, należy zatem założyć, że i w tym zestawieniu każdej ze stron "przybyło" co najmniej kilkanaście tysięcy ofiar. "Przyklepanie" ofiar Kwestia strat jest jednym z istotniejszych elementów wojny informacyjnej/propagandowej. Jej odpowiednia prezentacja służy podtrzymaniu wyobrażenia o skuteczności, bohaterstwie i determinacji armii, wpisując się w proces budowania morale. Zwykle ma to postać umniejszania własnych ubytków i "podkręcania" danych dotyczących przeciwnika. Ale w historii wojen mieliśmy też do czynienia z sytuacją, w której to straty własne zostały zawyżone. Tak postąpili Sowieci po II wojnie światowej - po pierwsze, by jeszcze bardziej podkreślić skalę poświecenia "narodów radzieckich w wojnie z faszyzmem", po drugie, by "statystyki się zgadzały". Rzeczywiste straty ZSRR, poniesione na skutek konfliktu z Niemcami, nie pokrywały się z rozmiarami powojennego ubytku ludności. Wedle różnych relacji, sowieckim statystykom brakowało od kilku do kilkunastu milionów ludzi. Co się z nimi stało, skoro nie zabili ich Niemcy (nie zginęli/nie urodzili się w efekcie brutalnej hitlerowskiej okupacji)? Odpowiedzią była barbarzyńska polityka Józefa Stalina z lat 30. XX w. - wielki głód, masowe prześladowania, czystka w armii. Sytuacje, o których wszyscy wiedzieli, ale nikt nie mógł mówić. A już w żadnym razie oficjalnie raportować. I tak "przyklepano" nazistom co najmniej kilka milionów dodatkowych ofiar, z których jedną trzecią stanowili żołnierze. O czy wspominam, bo choć fałszowanie wojennej sprawozdawczości to praktyka ponadnarodowa, na Wschodzie mają w tym zakresie wybitne osiągnięcia. W konfliktach z ostatnich dekad - w Afganistanie, Czeczenii, Gruzji, Donbasie, Syrii - i przy okazji zaangażowania wagnerowców w Libii, Rosjanie nagminnie zaniżali swoje straty. Dla przykładu, Moskwa przyznała się do około 10 tys. poległych w Afganistanie żołnierzy, gdy realnie straciła ich trzy razy tyle. Po kompromitującej porażce w syryjskim Dajr az-Zaur - gdzie w lutym 2018 roku żołdacy z Grupy Wagnera zostali "zmieleni" przez amerykańskie lotnictwo - Kreml wspomniał o czterech poległych. W oparciu o dane z rozpoznania lotniczego, siły USA uznały, że zginęło co najmniej 200 najemników. Cała prawda nie do poznania W praktykę fałszowania wpisuje się też brak oficjalnej wykładni, kim dla Ukraińców są "wyeliminowani". Czy w codziennych raportach sztabu generalnego ukraińskiej armii mowa jest wyłącznie o zabitych (dawna, radziecka metodologia), czy zabitych, rannych i wziętych do niewoli Rosjanach. Drugi sposób liczenia jest typowy dla sprawozdawczości NATO, gdzie "trwała niezdolność do walki" nie jest tożsama ze śmiercią. Ale w Kijowie unikają jasnej deklaracji, czy liczą po natowsku czy po sowiecku. A to "robi różnicę", bo czym innym jest 370 tys. zabitych, a czym innym 370 tys. poległych, rannych i wziętych do niewoli. Drugi szacunek jest "zamknięty" - obejmuje wszystkie bezpośrednie ofiary działań wojennych. Pierwszy implikuje istnienie innych poszkodowanych. Przy typowej dla tej wojny relacji zabitych do rannych, wynoszącej 1:2, sugeruje ponad siedmiuset-tysięczne straty sanitarne rosyjskiej armii. Czyli milion ofiar łącznie, co byłoby już prawdziwą hekatombą. A może rzeczywiście jest? Czy kiedykolwiek dowiemy się, jakie realne straty poniosły obie armie? Rozeznanie co do posiadanych potrzeb i możliwości to niezbędny warunek sprawnego funkcjonowania wojska. Zasadnym jest więc założenie, że istnieje rzetelna ewidencja, prowadzona przez strony konfliktu na własny użytek. Obecnie tajna, ale którą po latach będzie można ujawnić. Problem w tym, że mamy do czynienia z państwami z posowieckiego uniwersum, gdzie "każdy okłamywał każdego", co przybierało postać piętrowych dezinformacji, na które nabierali się nawet najbardziej uprzywilejowani. W najnowszej odsłonie tego zjawiska, dotyczącej Rosji, mieliśmy "drugą armię świata". Decydując się na inwazję Ukrainy, Putin uwierzył generałom, że modernizacja poszła zgodnie z planem i wojsko jest gotowe do realizacji ambitnego planu. Nie było. A więc nie da się wykluczyć, że i tajne ewidencje dotyczące strat są fałszowane - a choćby po to, by nie obnażać niekompetencji liniowych dowódców. I że w związku z tym całej prawdy na ich temat nigdy nie poznamy. Marcin Ogdowski