W rozmowie z ukraińskim kanałem telewizyjnym Espresso, Walerij Czały podkreślił, że Sojusz Północnoatlantycki zdaje sobie sprawę z poważnego zagrożenia dla bezpieczeństwa krajów bałtyckich, stąd zdecydowano się na zmianę strategii odstraszania na strategię zapobiegania. - Moim zdaniem Putin naprawdę chce to zrobić, aby pokazać NATO, że nie jest w stanie szybko zareagować - przekonywał. Dyplomata przypomniał, że dotychczasowa doktryna NATO zakładała, że kraj będzie musiał samodzielnie prowadzić obronę swojego terytorium nawet przez tydzień. Dopiero po tym czasie sojusznicy będą wprowadzali swoje wojska na zaatakowane terytorium. - Najpierw siły szybkiego reagowania, potem NATO. Teraz Litwa, Łotwa i Estonia podniosły kontrowersyjną kwestię: spójrzcie, co się stało w Ukrainie, kiedy udali się z Białorusi do Kijowa, Buczy, Hostomela, Irpienia i Borodianki. Nie, nie chcemy tego, jesteśmy krajami, które chcą, aby wasze kontyngenty były już teraz rozmieszczone - stwierdził. - Dlatego Niemcy zdecydowały się na rozmieszczenie brygady na terytorium Litwy, jedyny problem jest taki, że to tylko do 2027 roku - dodał. Walerij Czały: Agenci Kremla działają od lat Jak podkreślił były ambasador Ukrainy w Stanach Zjednoczonych, Federacja Rosyjska zaatakuje kraje bałtyckie w momencie, gdy NATO nie będzie się tego spodziewało i nie będzie gotowe na szybkie odparcie rosyjskich wojsk. - To kwestia czasu i sił tych krajów i NATO. Prawdopodobieństwo się zmienia, ale pozostaje całkowicie realne. Myślę, że najprawdopodobniej mogą zaatakować Estonię. To moje zdanie, nie ma poparcia w planach operacyjnych - mówił. - Tam jest Narwa (...) poważni agenci są tam wysyłani w ostatnich dziesięcioleciach - podsumował. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!