Pierwsi chętni, by wysłuchać wystąpienia Joe Bidena, zjawili się w Arkadach Kubickiego na tyłach Zamku Królewskiego zaraz po otwarciu bramek po godzinie 14. Zanim znaleźli się przed sceną przygotowaną dla amerykańskiego prezydenta, przeszli kontrolę bezpieczeństwa niczym na lotnisku. Każdy kolejny przybysz także. Na specjalnie wygrodzony teren nie można było wnosić plecaków, toreb, ostrych narzędzi i parasoli. Niedozwolone były również napoje oraz jakiekolwiek jedzenie. Kto o tym nie wiedział lub zapomniał, musiał wyrzucić zakazane przedmioty do przygotowanych pojemników. Następnie mundurowi sprawdzali publikę wykrywaczem metalu, przeprowadzali także kontrolę osobistą. Dopiero po pomyślnie "zdanym" teście dało się wejść bliżej Zamku Królewskiego. Pogoda nie rozpieszczała - kropił deszcz i wiał chłodny wiatr - więc publiczności rozdawano ocieplacze na ręce. Student psychologii: Takie wydarzenia budują patriotyzm Przed bramkami, gdzie przeprowadzano kontrolę, długie kolejki ustawiły się na dwie godziny przed planowanym początkiem wystąpienia Bidena. Ruchem pieszych sterowali policjanci, harcerze i żołnierze WOT. Autami i innymi pojazdami - poza tymi należącymi do służb i władz - martwić się nie musieli, bo Wisłostrada odgradzająca Arkady Kubickiego od najdłuższej polskiej rzeki była zamknięta, podobnie jak inne stołeczne arterie. W tłumie spotkałem Maksymiliana Głowacza, studenta psychologii. Jego zdaniem warto było przyjść do Arkad Kubickiego, bo rzadko zdarza się okazja, by wysłuchać prezydenta USA w Warszawie. - Gdy jest się młodym człowiekiem to zobaczenie na żywo takiego przemówienia jest naprawdę emocjonujące, budujące patriotyzm - stwierdził. Jak dodał, wcześniej był na podobnych wydarzeniach, ale i tak chciał zobaczyć, jak tym razem będzie wyglądać organizacja. - Także z ciekawości, co usłyszymy - uściślił. "Jeśli Bidenowi chciało się jechać pociągiem do Kijowa i z powrotem, to i my możemy przyjść" Aby wysłuchać przywódcy USA, a także prezydenta RP Andrzeja Dudę i amerykańskiego ambasadora Marka Brzezinskiego, nie trzeba było stać blisko mównicy. Organizatorzy spodziewali się rzesz ludzi i jeden z telebimów ustawili na Bulwarach Wiślanych. Poza transmisją z przemówień na ekranach wyświetlały się tłumaczenia wystąpień na polski lub angielski oraz ukraiński. Dwie kobiety, które ustawiły się w kolejce do bramek przed godziną 17 przypomniały, że dzień wcześniej Biden odwiedził Kijów, gdzie dojechał i skąd wrócił koleją. - Jeśli jemu chciało się jechać pociągiem osiem godzin w jedną stronę, a potem osiem godzin z powrotem, to i my między dzielnicami Warszawy damy radę się przemieścić - oceniły. Na Wisłostradzie rozmawiałem też z Julką z Milicza, która do stolicy przyjechała z rodziną. - Gdy się dowiedzieliśmy, że przyjeżdża prezydent Stanów Zjednoczonych, zdecydowaliśmy się przyjść. Być może to ostatnia okazja, by go tutaj zobaczyć - przypomniała. Uznała, że Joe Biden jest na świecie "bardzo ważnym człowiekiem" i z tego względu warto wsłuchać się, co ma do przekazania. - Wcześniej byłam na wiecach podczas kampanii wyborczej, ale na tego rodzaju wydarzeniu jeszcze nie. Na pewno Biden będzie dziękował za pomoc Ukraińcom, a jego przemowa będzie głównie o Ukrainie - przewidywała. Nie zraziły się chłodem i tłumem. "Chciałyśmy być, to historyczne wydarzenie" Z kolei dla dwóch przyjaciółek istotne było, czy amerykański przywódca zapewni mieszkańców naszego kraju, że są bezpieczni. - Mówił o tym Mark Brzezinski, ale chciałabym potwierdzenia ze strony prezydenta - powiedziała jedna z nich, machając amerykańską flagą. Takie proporczyki, także w barwach Polski, Ukrainy oraz NATO, dało się kupić na miejscu za 10 złotych. Jak podkreśliły rozmówczynie Interii, sam fakt, że w poniedziałek Biden zjawił się na Ukrainie jest "mocnym przekazem dla Władimira Putina". - Mamy nadzieję, że Rosja nie postanowi zaatakować i Polski - dodały. Wrażeniami po tym, jak Biden opuścił mównicę, podzieliły się Paulina i Dominika. Mało słyszały z tego, co powiedział lider USA, a ponadto przez większość czasu nie były w stanie nic dojrzeć na telebimie. - Ale chciałyśmy tu być, bo to historyczne wydarzenie, niezależnie od pogody albo innych przeciwskazań. Atmosfera bardzo fajna, nikt nie był niegrzeczny, nie skandował, nie popychał innych. Było bezpiecznie i spokojnie - oceniła Paulina. Prorosyjskie "aktywistki" próbowały pouczać przechodniów Dominika zastanawiała się natomiast, dlaczego Joe Biden wybrał akurat Arkady Kubickiego. - Nie lepsze byłoby inne miejsce, na przykład plac Zamkowy, Piłsudskiego albo Defilad? Tutaj mocno wieje od Wisły - mówiła. Przywołała również krótką rozmowę z żołnierzem strzegącym bezpieczeństwa na Wisłostradzie, którego spotkała idąc na przemówienie. - Zapytałam go, gdzie są Arkady Kubickiego, a on odpowiedział: "My nie wiemy". Ale gdy padło pytanie, w którym miejscu będzie Joe Biden, odpowiedź padła: "A to tam" - powiedziała z uśmiechem. Joe Biden zakończył orędzie po godzinie 18, a chwilę potem tłum dość sprawnie się rozszedł. Protestów praktycznie nie było, transparenty także trudno było dojrzeć. Zaobserwowałem tylko jeden incydent - dwie panie o prorosyjskich poglądach próbowały przekonywać przechodniów, że pomoc Ukrainie się nie należy. Jednak ich "wysiłki" spełzały na niczym. Wiktor Kazanecki Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: wiktor.kazanecki@firma.interia.pl