Jak podkreśla, choć uchodźcom zapewnione jest m.in. jedzenie i koce, ci przyjmują je dopiero w ostateczności. - Ci ludzie są bardzo nieufni, praktycznie niczego od nas nie chcą - powiedziała wolontariuszka, dodając, że w tej sytuacji niezwykle potrzebna jest także pomoc psychologiczna. Zofia, studentka szóstego roku medycyny na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie, pomaga uchodźcom w punkcie informacyjno-recepcyjnym działającym przy dworcu PKS. - Z racji tego, że zaraz będziemy lekarzami, poproszono nas o to, żebyśmy pomogli w punktach dla uchodźców, np. podając leki pierwszego kontaktu - tłumaczy. Mówi, że autokarami do Lublina przyjeżdżają głównie kobiety z dziećmi. - Podjeżdża autokar, wtedy wchodzi ratownik medyczny, pielęgniarka i lekarz. Następuje szybkie badanie tych osób, które zgłaszają jakieś objawy - relacjonuje 25-latka. "Nie trafił się autokar, w którym nie byłoby chorego dziecka" - Najgorszy jest problem z dziećmi, dlatego że nie trafił się taki autokar, w którym nie byłoby dziecka gorączkującego, kaszlącego, z bólem gardła, z katarem. Gdzieś tam były też przypadki początku zapalenia oskrzeli - podkreśliła studentka. Dodała, że w dużej mierze to skutek ujemnych temperatur w nocy. Leków, które są do dyspozycji, nie jest dużo i pochodzą od darczyńców, jednak - jak ocenia wolontariuszka - pod względem medycznym sytuacja jest dość dobra. Nie brakuje również rąk do pracy. Choć "ludzi jest mnóstwo", to "nie jest tak, że można sobie usiąść i nic nie robić". Największym problemem wydaje się być nawiązanie kontaktu z uchodźcami. - Ci ludzie są bardzo nieufni, praktycznie niczego od nas nie chcą - podkreśliła Zofia. Uchodźcy zapewnione mają jedzenie - kanapki, ciepłą zupę, gorące napoje, słodycze. Na dzieci czekają m.in. pluszaki, koce, chusteczki czy pampersy. - Ale bardzo ciężko jest tym ludziom cokolwiek dać, bo oni nie chcą brać - podkreśla Zofia. - Ludzie nie chcą przyjmować posiłków, nawet batonów. Biorą dopiero, jak się im wciska. Dobrze wiemy, że oni myślą, że będą musieli za to zapłacić, a przynajmniej tak się wydaje - oceniła wolontariuszka. - Dzieciaki śpią na krzesłach, poprzykrywane kocami, ale one też nie bardzo chcą z nami rozmawiać - dodała. Wojna w Ukrainie. "Przydałaby się pomoc psychologiczna" - Bardzo dobrze tę sytuację opisała jedna pani doktor, która była ze mną na dyżurze, że najbardziej przydałaby się jednak pomoc psychologiczna - oceniła studentka. Jak dodała, problemem jest również bariera językowa, choć w tym zakresie - również w ramach wolontariatu - pomagają ukraińscy studenci uczący się w Polsce. Dla większości osób dworzec PKS w Lublinie to jedynie punkt przesiadkowy - uchodźcy jadą dalej, często do Warszawy. Są też autokary, które jadą w drugą stronę, z Polski do Ukrainy. - Głównie to mężczyźni, którzy mówią, że jadą walczyć - powiedziała wolontariuszka.