- W mojej opinii alarmistyczny ton na temat nacisków Putina na udział białoruskiej armii w wojnie może nie być uzasadniony. Oczywiście nie jesteśmy w stanie tego zweryfikować, ale podejrzewam, że Łukaszenka próbuje przekonać Putina, że takie działania nie są optymalnym rozwiązaniem i prawdopodobnie mu się to udaje - mówi Kłaskouski, białoruski niezależny komentator, który przebywa na emigracji. Podkreśla, że w mijającym roku kluczowym wydarzeniem, które miało wpływ na sytuację na Białorusi, była i jest wojna na Ukrainie. "Łukaszenka stał się współagresorem" - To wojna, dla której Łukaszenka udostępnił terytorium, stając się współagresorem. Ta sytuacja bardzo zwiększyła zależność Białorusi od Rosji i wpłynęła na wizerunek zarówno władz, jak i zwykłych Białorusinów - mówi ekspert. - Sytuacja gospodarcza nie pogorszyła się tak bardzo, jak oczekiwano tuż po rozpoczęciu wojny, gdy niektórzy eksperci prognozowali spadek PKB nawet o 20 proc. Dzisiaj widzimy, że to będzie minus ok. 4-5 proc. i to niby nie jest katastrofa. Niebezpieczne jest jednak to, że bardzo wzrosła gospodarcza zależność od Rosji - ocenia. Kłaskouski zaznacza, że wcześniej nawet sam Łukaszenka mówił o konieczności dywersyfikacji eksportu. - Starano się dążyć do koszyka podzielonego mniej więcej na trzy części - Rosja, Europa, kraje tzw. dalekiej zagranicy. Teraz już ok. 70 proc. eksportu idzie do Rosji. Również tranzyt potażu i produktów naftowych musi być przekierowany na Rosję, bo wcześniejsze trasy przez porty w Litwie zostały zamknięte przez sankcje - wyjaśnia. - By uzyskać zniżki na surowce energetyczne, władze podpisały dokument, ujednolicający system podatkowy z rosyjskim. To takie powolne, stopniowe, ale bardzo niebezpieczne przywiązanie Białorusi do Rosji - podkreśla. - Przed przyjazdem Putina do Mińska wiele osób mówiło, że jedzie, by wchłonąć Białoruś, zmusić do bezpośredniego udziału w wojnie. Ja myślę, że to nie jest potrzebne, bo wszystko idzie powoli, konsekwentnie w tym kierunku, który jest korzystny dla Kremla. Żabę gotuje się powoli, na małym ogniu i właśnie to dzieje się teraz z białoruską niepodległością - mówi Kłaskouski. "Łukaszenka sprytnie argumentuje" Ocenia, że "zapewne ludzie z otoczenia Putina dają mu różne rady, w tym takie, by 'umoczyć ręce Łukaszenki we krwi' i odciąć mu możliwości manewru, lawirowania, tajnych rozmów z Zachodem". - Myślę, że Łukaszenka jednak sprytnie argumentuje. Może powiedzieć, że 12-15 tys. realnie zdolnych do walki białoruskich żołnierzy nie zapewni przełomu na froncie i lepiej wykorzystać ich do obrony zachodnich granic przed tym mitycznym atakiem z Zachodu, którego najwyraźniej w swojej 'konspirologii' obawia się Putin. Może mówić, że Rosja potrzebuje Białorusi jako 'wielkiej montowni' i dostawcy towarów, które może nie są nowoczesne, ale w objętej sankcjami Rosji są potrzebne - wyjaśnia Kłaskouski. - Łukaszenka może argumentować, że ewentualne włączenie się do wojny grozi destabilizacją, wzrostem niezadowolenia społecznego - dodaje. Ekspert ocenia, że białoruskie społeczeństwo w większości nie popiera wojny, a żołnierze nie mają motywacji do walki przeciwko Ukraińcom. - Czy ten proces rosnącej zależności od Rosji jest odwracalny? Szanse są, ale stale maleją - komentuje. Przypomina, że Łukaszenka powołał na stanowisko nowego szefa MSZ zawodowego dyplomatę, który "zna Zachód i umie z nim rozmawiać", co świadczy o tym, że Mińsk chce mieć możliwość kontynuowania gry z Zachodem. Publicysta uważa, że przebywająca na emigracji białoruska opozycja nie powinna "głośno nawoływać do sankcji". - Robienie tego, gdy większość Białorusinów jest przeciwna sankcjom, szkodzi poparciu dla tych sił, a dodatkowo - takie jest moje zdanie - jeszcze bardziej wpycha Łukaszenkę w zależność od Moskwy. Można mówić o sankcjach, ale przynajmniej robić to dyskretnie - ocenia Kłaskouski.