Jedna z fałszywych informacji, która szerzy się w sieci, dotyczy rzekomej rekrutacji do Litewsko-Polsko-Ukraińskiej Brygady im. Wielkiego Hetmana Konstantego Ostrogskiego. Sama brygada doniesienia dementuje i zaznacza, że nie prowadzi rekrutacji. Zespoły Reagowania na Incydenty Bezpieczeństwa Komputerowego (CSIRT) działające przy instytucie badawczym NASK i przy Ministerstwie Obrony Narodowej ostrzegają, że kampania ma duży zasięg i prowadzona jest kilkoma kanałami jednocześnie - rozsyłane są maile, SMS-y, pojawiają się fałszywe informacje w komunikatorze Telegram. Po co taka akcja? To niestety nie nowość i wpisuje się w propagandową narrację dotyczącą bezpośredniego udziału Polski w wojnie w Ukrainie. Cele kampanii dezinformacyjnej, jak wskazują specjaliści, mogą być różne - od zakłócania relacji Polski z USA i innymi krajami NATO, przez stwarzanie warunków do niepokojów społecznych w naszym kraju i pozyskiwanie informacji wywiadowczych, po zakłócanie relacji polsko-ukraińskich. Ghostwriter działa Tropy - jak wskazuje CSIRT MON - prowadzą do białoruskiej grupy UNC1151, a sama kampania odbierana jest jako kontynuacja trwającej od kilku lat akcji dezinformacyjnej "Ghostwriter". - To, czy "Ghostwriter" ma źródła w sensie technicznym na Białorusi, ma dla nas mniejsze znaczenie. Jesteśmy przekonani, że tę kampanię prowadzą rosyjskie służby specjalne, dlatego autorów tej akcji należy szukać w Rosji - zaznacza w rozmowie z Interią Stanisław Żaryn, sekretarz stanu i pełnomocnik rządu ds. bezpieczeństwa przestrzeni informacyjnej RP. Jak mówi, kampania "Ghostwriter" trwa od lat, ale zmieniła nieco charakter. - Zaczęła się w 2016-2017 roku. Przez pewien czas była kierowana głównie przeciwko Bałtom, później przeciwko Polakom i Niemcom, teraz właściwie tylko przeciwko Polsce - wskazuje. Fałszywe wiadomości dotyczące rzekomej rekrutacji do brygady wpisują się jego zdaniem w szerszą operację rosyjską, która ma przekonywać przede wszystkim opinię publiczną w Rosji, że wojna w Ukrainie jest tzw. wojną zastępczą. Tania broń w hybrydowej wojnie. Rosjanie korzystają, jak tylko się da Rosja chętnie wykorzysta nieuważnego Polaka - Obecnie w propagandzie rosyjskiej na użytek wewnętrzny dominuje przekaz, że tak naprawdę Ukraina została wykorzystana do agresji militarnej NATO na Rosję - zaznacza Żaryn. I ostrzega - bardzo łatwo, nawet nieświadomie, może stać się narzędziem Kremla. Co prawda niektóre treści są preparowane przez konta, które mają wyglądać na zachodnie kanały komunikacyjne. Rosyjska propaganda wykorzystuje też prawdziwych ludzi i ich autentyczne profile. - Rosjanie na bieżąco śledzą, co się dzieje w polskich mediach tradycyjnych i społecznościowych. Jeśli damy się nabrać na takie wiadomości, i będziemy szerzyć dezinformację w mediach społecznościowych, możemy bardzo szybko zostać wykorzystani przez kremlowską propagandę. Ta bardzo chętnie wyłapuje wpisy korzystne dla własnej narracji i wykorzystują je w swoich materiałach propagandowych jako dowód na to, że zachodnie społeczeństwa potwierdzają rosyjskie teorie - mówi nam przedstawiciel rządu. Cel? Niech wieść się niesie Z Żarynem zgadza się w tym temacie Mateusz Mrozek, kierownik działu przeciwdziałania dezinformacji NASK. - To nie jest kampania tylko na nasz rynek - mówi Interii. Jak zaznacza, Białorusinów i Rosjan co chwilę straszy się polsko-ukraińskimi czy polsko-ukraińsko-litewskimi legionami, które chcą rzekomo zmieniać kształt granic. - Takie wątki przewijają się co jakiś czas. Autorzy dezinformacji chcą, żeby Polacy pokazali te treści w internecie. Później w całkiem innym kontekście ląduje to po drugiej stronie, czyli rosyjskiej albo białoruskiej, i żyje własnym życiem - ostrzega. Zarówno Żaryn, jak i Mrozek podkreślają jednocześnie, że mimo wszystko wspomniane działania uderzają też w Polskę. Ekspert NASK mówi o osłabieniu wiarygodności oficjalnych kanałów informacji i zaufania do administracji. Żaryn wskazuje, jak propaganda opisuje rolę Polski. - Wiemy, że Rosjanom zależy na tym, by kłamliwie pokazać nasz kraj jako zaangażowany w eskalację konfliktu zbrojnego, który wciąga NATO i sojuszników do wojny - mówi w rozmowie z Interią. Życie pokrzyżowało plany propagandzie Jak zauważa Mateusz Mrozek, dotychczasowe kampanie dezinformacyjne nastawione były na konkretny rozwój wydarzeń - szybkie zwycięstwo Rosji czy np. ociąganie się Niemiec z pomocą Ukrainie. - Pierwsza dezinformacja w Polsce, jaką wychwyciliśmy w kontekście działań wojennych, nie była wcale wymierzona przeciw Ukraińcom, tylko przeciw Niemcom, którzy to, według tej narracji, mieli być winni wojnie. Celem było jak najmocniejsze skłócenie Polaków i podjudzenie ich przeciwko Berlinowi - bo spodziewano się niemieckiej opieszałości. Kolejne deklaracje Bundestagu wywracały jednak tę narrację i finalnie ona zginęła. Kiedy w kwietniu-maju 2022 r. stało się jasne, że wojny nie da się szybko zakończyć, nasilenie kampanii dezinformacyjnych wróciło do normy - tłumaczy. - Obecnie notujemy po około 10-15 szkodliwych wątków w tygodniu - dodaje. Uderzają w czułe struny. Które dokładnie? Naszej czujności nie powinno usypiać to, że fałszywe informacje się wzajemnie wykluczają. - Szerokie linie narracyjne są przeróżne, czasem zupełnie sprzeczne - na przykład "nie idź do wojska, nie narażaj się" oraz "rzuć wszystko i idź się bić na froncie". Koniec końców korzyść osiąga jedynie rosyjska propaganda - mówi nam Mateusz Mrozek. Co to są linie narracyjne? Jak tłumaczy ekspert, to zbiór powtarzających się wątków zawierających różne treści, ale skierowanych na jeden cel, np. "Ukraina szkodzi Polsce" albo "Polska nie powinna pomagać ukraińskim uchodźcom". - Tego typu zbiory składają się nawet z kilkuset mniejszych. W kontekście ukraińskich uchodźców może to być np. przypisywanie im przestępstw, przykładem tzw. nożownik z Nowego Światu, czy roznoszenie chorób - wylicza. Wcześniej antyukraińskie linie narracyjne dominowały. - Jednak na początku roku nastąpił piwot i obserwujemy dziś duże nasilenie wątków antywojennych i pacyfistycznych. To tendencja ogólnoeuropejska - wskazuje specjalista. Uwaga na fałszywe maile. Oszuści podszywają się pod ZUS Fałszywe maile dotyczące wojska Przykładu wątku antywojennego nie trzeba daleko szukać. Mail naszpikowany fałszywymi informacjami dotarł do redakcji Interii. Napisany w alarmistycznym tonie, wzywa słowami nieistniejącej osoby do ratowania polskich żołnierzy, który rzekomo mają być masowo wysyłani na ukraiński front i ginąć tam tysiącami. Do wiadomości dołączono spreparowane zdjęcie poległych na wojnie. Na koniec prosta instrukcja, a w niej - poza wezwaniem do zignorowania wezwania z wojska - m.in. zachęta do podzielenia się informacjami z maila w mediach społecznościowych. Rozesłanie tych wiadomości zbiega się w czasie, gdy rzeczywiście tysiące osób w Polsce dostają listy z wojska. Jednak nie chodzi w nich o wojnę w Ukrainie. Kogo i po co tak naprawdę wzywa polska armia? Jak przypomina w rozmowie z Interią ppłk Justyna Balik, rzecznik prasowa Centralnego Wojskowego Centrum Rekrutacji, obecnie trwa kwalifikacja wojskowa. - Kwalifikacja wojskowa to żadna nowość. Celem jest ewidencja wojskowa, a nie wysłanie na front - podkreśla. Jak mówi, w tym roku liczba wezwanych będzie większa i sięgnie 230 tys. osób. Powodem jest przestój, który w latach 2020-2022 spowodowała pandemia. Poza tym wezwania na szkolenie otrzymują rezerwiści. - To też nic nowego ani nietypowego. Szkolenia rezerwy to coś co było, jest i będzie w każdej armii - wskazuje ppłk Balik. Szkolenie obejmie do 200 tys. osób. Wezwane zostaną w zdecydowanej większości osoby, które już miały styczność z wojskiem, mają swój przydział wojskowy. Ćwiczenia potrwają maksymalnie dwa tygodnie, najczęściej kilka dni. Na ćwiczenia rezerwy mogą być wezwane także osoby, których umiejętności są przydatne dla wojska, np. lekarze. - Będzie to stosunkowo niewielka grupa, do 3 tys. ludzi - mówi rzecznik. I zaznacza, że informacje z maila, który jej przytoczyliśmy, są zupełnie nieprawdziwe. Czujni na informacyjnym froncie Jak walczyć z dezinformacją? Przede wszystkim musimy zachować czujność. Większość fake newsów jesteśmy w stanie wyłapać samodzielnie. Warto zastosować kilka prostych, podstawowych zasad sprowadzających się tak naprawdę do wspomnianego przez naszą rozmówczynię krytycznego myślenia: Widzisz sensacyjną informację? Nie dziel się nią od razu w mediach społecznościowych. Zatrzymaj się. Sprawdź źródło - czy je znasz? Czy jest wiarygodne? Czy inne wiarygodne źródła też podają tę informację? Sprawdź, kim jest autor materiału - czy wiadomo o nim coś więcej, czy ma dziennikarski dorobek? Przyjrzyj się uważnie zdjęciu - czy wygląda na prawdziwe, aktualne? Warto skorzystać np. z narzędzia Google Reverse Image Search, żeby sprawdzić, czy zdjęcie już się wcześniej pojawiło w sieci. Nie zatrzymuj się na samym nagłówku. Przeczytaj całą treść. Materiał potwierdza twoje przekonania? Stawia w złym świetle polityków, których nie znosisz? Wtedy szczególnie uważaj - mamy tendencję do dawania wiary informacjom, które utwierdzają nas w naszych opiniach. Jesteś zły czy nawet wściekły po przeczytaniu wiadomości? Również uważaj - fake newsy mają na celu wywołać w tobie te emocje. A one z kolei zaburzają trzeźwą ocenę. Justyna Kaczmarczyk