Chociaż obecność Polaków na froncie ukraińsko-rosyjskim to żadna tajemnica, chyba nikt nie wie, ilu naszych obywateli walczy obecnie z Rosjanami z bronią w ręku, ilu pomaga cywilom jako wolontariusze, a ilu ratuje życie ludzkie przed bezpośrednim zagrożeniem. Dotąd opinia publiczna usłyszała o pięciu Polakach, którzy z bronią w ręku zginęli w trakcie rosyjskiej agresji na Ukrainę. W ostatnim czasie zrobiło się również głośno o naszych ratownikach. W dużej mierze dzięki Damianowi Dudzie. Chcieliśmy jednak porozmawiać także z mniej medialnymi reprezentantami tego środowiska. Interia skontaktowała się z jednym z członków grupy, która niemal od 24 lutego 2022 r. pomaga naszym wschodnim sąsiadom - nie tylko dostarcza pomocy medycznej potrzebującym, ale także transportuje rannych i chorych do polskich szpitali. Początkowo nasz rozmówca zgadza się na wywiad pod nazwiskiem, ale po kilku dniach od przyjęcia propozycji zmienia zdanie. Jak twierdzi, nie chce publicznie budować niepotrzebnego napięcia, choć nie ukrywa krytyki względem jednego z najbardziej znanych medyków pola walki. Rozgłos zabija? Zarzuty i odpowiedź - Rozumiem media, które publikują to, co opowiada im autor (Damian Duda - red.). Tylko przekazują. Ale proszę mi uwierzyć, że taka forma opowieści za chwilę doprowadzi do tragedii. Dyskusja czy polemiki na ten temat, zwłaszcza w przestrzeni medialnej, tylko obniżają próg bezpieczeństwa - uważa rozmówca Interii. Jak twierdzi, przez niecały rok jego zespół wykonał ponad 2 tys. skutecznych ewakuacji. Rozgłos uważa za niepotrzebny, a nawet niebezpieczny. Damian Duda w rozmowie z Interią wspominał o swoim wieloletnim doświadczeniu. Agresję Rosji na Ukrainę obserwuje z bliska od 2015 r.: - Pracujemy na linii frontu od wielu lat, nasze nazwiska i wizerunki są znane. Wszystko, co robimy, robimy jawnie, żeby uciąć wszelkie spekulacje dotyczące naszego rzekomego najemnictwa czy niejasnych zadań - tłumaczy Interii. Jak mówi nam specjalista od polityki informacyjnej Rządowego Centrum Bezpieczeństwa, w sieci nie działa bez powodu. - Mamy ku temu (publikacjom w mediach społecznościowych - red.) podstawy, kilka lat temu "Noworosja Today" zrobiła ze mnie polskiego najemnika walczącego w Donbasie. Dzięki publikowaniu zdjęć instytucje państwowe widzą transparentność i charakter naszej pracy. Nie ma tutaj więc uchybień na rzecz bezpieczeństwa naszego czy osób postronnych - dodaje Duda. "Bezpodstawne oskarżenia" Szef grupy "W międzyczasie" podkreśla, że materiały ukazujące się w jego mediach społecznościowych są starannie opracowywane. Razem z kolegami współpracują m.in. z działem prasowym ambasady Ukrainy w Polsce. - Dbamy o wrażliwe informacje. Publikacje pozbawiamy lokalizacji, podajemy inny czas. Konsultujemy się również ze stroną ukraińską, więc nie ma mowy, żeby komukolwiek zaszkodzić - tłumaczy Duda. Do tej pory nie dostaliśmy żadnego sygnału od naszych sojuszników o niezasadności publikowanej informacji, bądź jej szkodliwości - zaznacza. Jeszcze kilka miesięcy temu Damian Duda wspominał, że wyjeżdżał za naszą wschodnią granicę, żeby szkolić Ukraińców z zakresu medycyny pola walki. - Po miesiącu szkolenia w jednym z miast Ukraińcy powiedzieli: "Nauczyłeś nas, to teraz sprawdźmy to w praktyce". I tak wylądowałem pod Piskami w 2015 roku, na zakończeniu pasa startowego do lotniska donieckiego, na którym broniły się jeszcze Cyborgi - przekazał dziennikarzom branżowego defence24.pl. W rozmowie z Interią przekonuje: koledzy mogą nie rozumieć specyfiki jego pracy. - Jesteśmy jedynym zespołem pracującym na pierwszej linii, inni polscy medycy zaczynają swoją robotę od punktu stabilizacji. Ich wiedza na temat naszej pracy może odbiegać od rzeczywistości, stąd oskarżenia o nieprzestrzeganie zasad OSINT (open-source intelligence, biały wywiad - red.) są bezpodstawne - powiedział nam Damian Duda. Jakub Szczepański Co sądzisz na temat takiej aktywności medyków w mediach społecznościowych? Podziel się opinią na Facebooku!