Historia Anastazji Pawłowej zaczyna się jeszcze przed wojną, kiedy wyjechała z rodzinnego Mariupola, by studiować w Charkowie. Po zakończeniu edukacji, postanowiła zostać w mieście i znaleźć tam pracę. Jej plany na życie runęły w gruzach, kiedy 24 lutego wojska rosyjskie rozpoczęły agresję na Ukrainę. Wtedy Anastazja była z dala od najbliższych, jak wspomina, kontakt z rodzicami miała tylko przez pierwsze kilka dni wojny. - Przez prawie miesiąc nie miałam kontaktu z rodzicami. Wiedziałam, że oni nie mają samochodu, więc postanowiłam, że wydostanę ich z Mariupola. Wynajęliśmy busa, kierowcę, skontaktowaliśmy się z wolontariuszami i dołączyliśmy do kolumny, która każdego ranka zbiera się w obwodzie zaporoskim - mówiła Anastazja na antenie Polsat News. "Nikt kto wybiera się do Mariupola nie może być pewny, że tam dojedzie" Jej relacja z podróży przepełniona jest strachem i niepewnością z wielu powodów - rosyjskie bomby, zaminowane drogi i świadomość, że nawet gdy dotrze się na miejsce, nie ma pewności, że uda się wjechać do miasta. - Nikt kto się tam wybiera nie ma 100-procentowej pewności, że będzie w stanie dotrzeć do celu. Kiedy jechaliśmy w kolumnie, nikt nie rozumiał, co tak naprawdę się dzieję. Ludzie po prostu jechali i czekali na to, co się stanie. Być może kierowało mną poczucie, że w takich trudnych chwilach rodzina jest najważniejsza, że warto o nią walczyć. Przez drogę powtarzałam, że nie oddam nikomu mojej rodziny, byłam jedyną osobą, która może ich wyrwać z Mariupola - relacjonuje Ukrainka. - Kiedy widzimy te morderstwa, te przerażające obrazy z Buczy, człowiek rozumie, że tak naprawdę najważniejsze to być człowiekiem, być odważnym, bo nawet coś małego może zmienić rzeczywistość. Warto pokazać, że dla dobra i humanizmu można zaryzykować własnym życiem - mówi. Anastazja opowiedziała też historię swoich znajomych, którzy chcąc zabrać rodzinę, przez 10 dni nie mogli wjechać do Mariupola i czekali pod miastem. Niestety, finał tej opowieści jest tragiczny. - Ich krewni zginęli - powiedziała kobieta. Pierwsze chwile w zniszczonym Mariupolu. "Patrzyłam na budynek i widziałam dziurę na wylot" Anastazji udało się wjechać do miasta, początkowo trafili do dzielnicy mocno zniszczonej przez rosyjskie bombardowania. Opowiadała o wielopiętrowych budynkach, które były całe czarne. - Pamiętam, że spojrzałam na jeden z bloków i zobaczyłam w nim dziurę na wylot. To było przerażające - wspominała. Mówiła o zawalonych blokach, ludziach żyjących bez wody i jedzenia, spalonych samochodach i asfalcie, na którym nie widać ani jednego czystego odcinka. Wspomina też straszny widok mogił pomiędzy blokami i na prywatnych podwórkach. - Ludzie nie mogli nawet pochować swoich bliskich na cmentarzu - dodała. W końcu Ukraince udało się dotrzeć do dzielnicy, w której mieszkali jej rodzice w czasie, gdy ta była jeszcze pod kontrolą sił ukraińskich. - Ludzie mogli więc wyjść na ulice, jednak nie wszędzie tak było - zaznaczyła. Życie w oblężonym Mariupolu. "Cały czas leżeliśmy na ziemi, kiedy trzeba było wstać, żegnałam się z mężem" Mama Anastazji, pani Oksana, na antenie Polsat News opowiadała o tym, jak wyglądało życie w Mariupolu podczas walk. Mieszkali w dzielnicy na obrzeżach, blisko lotniska wojskowego - była to ostatnia część miasta, z której wycofali się ukraińscy żołnierze. Jak tłumaczyła Oksana: wiedzieliśmy, że to tu będą toczyć się walki w ostatnich dniach obrony Mariupola. - Od chwili gdy rozpoczęły się walki, niemal cały czas słyszeliśmy pociski latające nad naszym dachem. Znaleźliśmy najcichszy pokój i zanieśliśmy tam wszystko - pościele, poduszki, koce. Cały czas leżeliśmy na ziemi, kiedy trzeba było wstać do toalety, żegnałam się z mężem. To było przerażające - opowiada Oksana. Życie w bombardowanym mieście wiązało się z ciągłym przerażeniem. Oksana opowiedziała historię, gdy wraz z mężem poszli do sąsiadów. - W pewnym momencie usłyszałam przelatujący pociski. Lęk był tak ogromny, że dosłownie sparaliżował mój kręgosłup. Czułam jakby moje serce było takim małym wróbelkiem. Kiedy słyszy się te eksplozje, to przede wszystkim reaguje serce, dlatego wiele osób w podeszłym wieku umiera na zawał w bunkrach i swoich domach - mówi. - Najgorzej było po pierwszych czterech dniach. Wtedy myślałam, że nie dam rady tego przeżyć - relacjonuje kobieta. "Wiele osób pogodziło się z losem" Kobieta opowiada o tym, że ludzie, sąsiedzi starali się cały czas wzajemnie pomagać. Jeśli ktoś miał żywność, sprawny piec, to dzielił się z innymi ciepłym posiłkiem. Tym co może przerażać najbardziej jest "przyzwyczajenie" ludzi do okrucieństwa wojny, o którym mówiły obie kobiety. - Któregoś dnia wyszłam przed budynek i zobaczyłam sąsiadkę rąbiącą drewno, zapytałam jej czy się nie boi, odparła jedynie, że chce napalić w kominku - opowiada Oksana. - Kiedy dojechałam do miasta widziałam ludzi, którzy przygotowywali jedzenie na ogniskach, obok czołgów, obok walki. Wiele osób pogodziło się z losem i stara się po prostu przeżyć - powiedziała 23-letnia Anastazja. Pani Oksana dodała, że słyszała również o kolaborantach, którzy zdradzali wrogom pozycje do ostrzelania. Uciekli w ostatniej chwili. "W końcu mogłam się wypłakać" Anastazja dotarła do Mariupola po rodziców niemal w ostatniej chwili. Jak mówi, rozmawiali z jednym z sąsiadów, który powiedział, że cztery dni po tym jak wyjechali, w ich mieszkanie uderzył rosyjski pocisk. Jak mówi pani Oksana, upust emocjom mogła dać dopiero w chwili, gdy wraz z rodziną dotarła w bezpieczne miejsce. - Kiedy tylko córka przywiozła mnie w miejsce, gdzie było bezpiecznie poszłam do kościoła, zapaliłam dużą świeczkę i tam się wypłakałam. Wcześniej tego nie robiłam. Wiedziałam, że muszę wspierać męża, wspierać swoich sąsiadów - przyznała kobieta.