W ubiegłym tygodniu prezydent Rosji Władimir Putin wystąpił przed kamerami, żeby poinformować Rosjan o "częściowej mobilizacji". Już kilka godzin po orędziu w niezależnych mediach pojawiały się informacje, że przedrostek "częściowa" to tylko marketingowy zabieg. W rzeczywistości Rosja ma planować szeroką mobilizację obejmującą nawet milion mężczyzn w wieku poborowym. Informacja ta szybko postawiła na nogi Rosjan. Zaczęły się protesty, a także masowe ucieczki z kraju. Wciąż na granicach Rosji ustawiają się kolejki mężczyzn, którzy chcą wyjechać z kraju zanim zostaną wysłani na front. Mobilizacja jest nawet krytykowana w mediach propagandowych, które do tej pory były wierne Putinowi. Po co Putinowi mobilizacja? Cel jest tylko jeden W analizie Bloomberga czytamy, dlaczego Putin mógł zdecydować się na taki ruch. Jak wynika z analizy, wcale nie chodzi o przechylenie szali zwycięstwa na korzyść Rosji. Przynajmniej nie na polu walki, ponieważ przerzucani tam poborowi nie mają nierzadko żadnego przeszkolenia wojskowego, ani potrzebnego na froncie sprzętu. Bloomberg dowodzi, że rotacja na polu walki pozwoli jednak utrzymać stan wojny tak długo, jak Putinowi będzie to potrzebne. W ostatnich tygodniach ukraińska kontrofensywa mocno przyspieszyła, co wywołało nadzieje, że wojna może w niedługim czasie się zakończyć. Nowe rosyjskie posiłki na froncie to jednak uniemożliwią - czytamy. Putin sięga po "straszaki" Putin chce, by wojna trwała jak najdłużej. Mobilizacja pozwala mu kupić czas na realizację szerszej strategii - analizuje Bloomberg. A szersza strategia opiera się głównie na szantażu - energetycznym i nuklearnym. Na tym polu Rosja ma największe "straszaki" względem Europy i USA. Wywieranie presji energetycznej i nuklearnej może z kolei sprzyjać korzystnym dla Rosji negocjacjom z Ukrainą. Zachód, zaszantażowany groźbą użycia broni atomowej, lub zdominowany ekonomicznymi zagrożeniami wynikającymi z kryzysu energetycznego może w takiej sytuacji pójść na ustępstwa, a razem z nim uzależniona od jego pomocy Ukraina.