Rosjanie szturmują Bachmut od miesięcy, ale działania wojskowe przybrały na sile wraz z początkiem nowego roku. Jewgienij Prigożyn, szef Grupy Wagnera informował niedawno, że on i inni najeźdźcy przejęli wschodnią część aglomeracji. Jeśli uda im się opanować całe terytorium górniczego miasteczka, Rosjanie będą mogli skierować swoje siły na Słowiańsk i Kramatorsk. Już teraz agencja Reuters nazywa walki o Bachmut "najbardziej krwawą bitwą piechoty w Europie od czasów II wojny światowej". Potwierdzają to relacje wojskowych z sił specjalnych: - Ostrzał nie ustaje ani na sekundę. W powietrzu krążą drony. One śledzą każdy ruch naszych oddziałów. Gdy Rosjanie zauważą nas, natychmiast przeprowadzają w danym miejscu uderzenie lotnicze lub artyleryjskie - powiedział "Sokół", jeden z ukraińskich specjalsów walczących w Bachmucie. Chociaż Rosjanie ponoszą w wojnie w Ukrainie duże straty, walczący zauważyli, że żołnierze Putina dziwnie się zachowują. Według "Sokoła" mogą być pod wpływem silnych używek, które znacząco wpływają na ich samopoczucie. - Podczas walk, mimo pocisków nadlatujących z pozycji oddalonych od nich o kilkadziesiąt metrów, idą w bój, nie chowając nawet głowy. Zdarzało się, że szturmowali nas nawet bez broni, próbując po prostu przytłoczyć nas liczebnością - relacjonuje ukraiński komandos. W tak trudnych warunkach pracuje zespół polskich medyków pola walki "W międzyczasie". Damian Duda, jeden z wolontariuszy opowiada Interii o życiu na pierwszej linii frontu. - Sytuacja jest ciężka. Tak naprawdę, cała aktywność opiera się o piwnice budynków, które są z góry zbombardowane. To tu żołnierze mogą odpocząć, nabrać amunicji, przygotować sprzęt do działań - relacjonuje. Bachmut. "Świat, o którym ciężko opowiedzieć" Damian Duda, prezes fundacji "W międzyczasie" ma spore doświadczenie. Napaść Rosjan na Ukraińców ogląda z bliska od 2015 r. Szkolił naszych wschodnich sąsiadów z medycyny pola walki. To wtedy zaskarbił sobie ich zaufanie. - Po miesiącu szkolenia w jednym z miast Ukraińcy powiedzieli: "Nauczyłeś nas, to teraz sprawdźmy to w praktyce". I tak wylądowałem pod Piskami w 2015 roku, na zakończeniu pasa startowego do lotniska donieckiego, na którym broniły się jeszcze cyborgi (ukraińscy żołnierze - przyp. red.) - opowiadał dziennikarzom branżowego defence24.pl. Nawet tak doświadczony człowiek mówi nam, że czegoś takiego jak walki w Bachmucie jeszcze nie widział. - Sam pierwszy raz znajduje się na terenie takich krwawych, miejskich walk. Wcześniej byłem w oblężonym Sołedarze, ale tutaj oglądamy zupełnie inny świat - przekazał nam Duda. Podkreśla, że zarówno on jak i jego zespół przygotowywali się do tego wyjazdu przez ostatnie dwa miesiące. W tym czasie kompletowali sprzęt, rozpatrywali różne scenariusze, które mogą wydarzyć się na miejscu i starali się wyciągnąć wnioski z tego, co już przeżyli. Ale i tak na wojnie zawsze znajdzie się coś, czego nie da się przewidzieć. Zaczyna się od pozornie zwykłego wyjścia za potrzebą, kiedy trzeba opuścić w miarę bezpieczną piwnicę. To zawsze może być droga tylko w jedną stronę. - Każdorazowe wyjście to szybkie bieganie od budynku do budynku, realizacja zadania bojowego i powrót w bezpieczne miejsce. W Bachmucie nie ma skrawka ziemi, na który nie spadłby pocisk artyleryjski czy moździerzowy - usłyszeliśmy od Dudy. Czas spędzony pod ziemią, z tynkiem spadającym na głowę po kolejnych wybuchach, odciska piętno na obrońcach. - Nie dość, że siedzimy w piwnicy na małej powierzchni, to jeszcze nie można wyjść, bo czeka na nas śmierć. Dlatego trzeba znaleźć ujście dla swoich emocji: jedni słuchają muzyki, inni rozmawiają, żartują, ktoś korzysta z internetu, żeby porozmawiać z bliskimi. Każdy ma swój własny system - powiedział Interii Damian Duda. Chwilę później dodał: - Tak wygląda świat, o którym ciężko opowiedzieć. "Będziemy wychodzili po rannych na piechotę" Polski zespół medyków pola walki liczy ledwie kilka osób, a śmierć czyha na nich wszędzie. Tylko w tym tygodniu pocisk moździerzowy wybuchł im przed maską samochodu. Zresztą ich praca polega również na wywożeniu rannych żołnierzy pod ostrzałem. Ostatnio jest jednak na tyle źle, że będą musieli zacząć chodzić na piechotę. - Wszystkie maszyny, które wyjeżdżają na pierwszą linię, są palone. Od teraz będziemy wychodzili na piechotę po rannych. Będziemy zabierali ich z pierwszej linii do punktu stabilizacji, mamy do pokonania jakiś kilometr - mówią nam medycy z zespołu "W międzyczasie". W ostatnich dniach walk o Bachmut pracowali w piwnicach, jak również wychodzili na pierwszą linię z żołnierzami, którzy szturmowali pozycje wroga albo bronili własnych. Takie chwile zapadają w pamięć. - Każdy z uratowanych ma w jakiś sposób swoje własne, szczególne miejsce. Wchodzimy z nimi w interakcje. Pytamy, co i jak, a oni opowiadają nam, jak doszło do całej sytuacji - opowiada Interii Damian Duda. Jak wspomina, jeden z chłopaków poważnie oberwał, ale bardziej niż o własne zdrowie martwił się telefonem do żony i tym, że będzie jej musiał teraz o wszystkim powiedzieć. Zespół wspomina też żołnierza, którego koledzy uznali już za martwego. Jeden z Polaków zauważył, że mężczyźnie drga powieka, więc medycy zaczęli walczyć o jego życie. Czynności życiowe wróciły, ale po kilku dniach od przewiezienia do szpitala zmarł. Mózg był za bardzo uszkodzony. Zerojedynkowa sytuacja Nie wiadomo, jak będą przebiegać dalsze walki o miasto. Jeszcze w zeszłym miesiącu media donosiły o "krytycznej sytuacji". - Siły ukraińskie utrzymują Bachmut, choć sytuacja jest trudna, a szturmujący miasto Rosjanie mają przewagę liczebną - przekazał dziś Serhij Czerewaty, rzecznik Wschodniego Zgrupowania Wojsk. W ostatnich tygodniach i miesiącach obronie Bachmutu za wszelką cenę sprzeciwiali się m.in. Amerykanie. Gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych powiedział "Rzeczpospolitej", że poprzez walki o miasto "Ukraińcy popełniają błąd operacyjny". Skoro jest tak trudno, ile jeszcze czasu w Bachmucie pozostaną polscy medycy pola walki? Co sądzą o słuszności utrzymania miejscowości w ukraińskich rękach? - Mogę powtórzyć to, co mówią nasi ukraińscy koledzy: dzisiaj Bachmut, jutro Słowiańsk, Kramatorsk, a pojutrze Charków i następne miasta Ukrainy. Sytuacja jest zerojedynkowa, tu nie ma trybów pośrednich - odpowiada Duda. - Planujemy odwrót z chwilą, kiedy z miasta wycofają się żołnierze ukraińscy. Nie zostawimy naszych chłopaków samych. Mamy nadzieję, że nie zostaniemy odcięci, co może się zdarzyć w każdej chwili. Jeśli będzie taka potrzeba, zostaniemy w mieście do samego końca - zadeklarował. Fundacja "W międzyczasie" utrzymuje się ze środków przekazywanych przez darczyńców. Członkowie zespołu, którzy ratują wojskowych na pierwszej linii frontu, są wolontariuszami i pracują w czasie wolnym od działalności zarobkowej. Jakub Szczepański