Fotografie i nagrania udostępniał w mediach społecznościowych doradca gubernatora rosyjskiego obwodu orłowskiego. Materiały opublikowane przez Siergieja Leżniewa miały przedstawiać rozładunek "pomocy humanitarnej" w rejonie miasta Kreminna w obwodzie ługańskim. Na rozwój wypadków nie trzeba było długo czekać. Następnego dnia Leżniew napisał, że znalazł się on pod ostrzałem Sił Zbrojnych Ukrainy, publikując także wideo z tego samego miejsca. Jak podała agencja Unian, w ten sposób mężczyzna mógł przypadkowo ujawnić lokalizację rosyjskich wojsk we wschodniej Ukrainie. Do sprawy odniósł się ukraiński dziennikarz Aleksiej Artiuch. W internecie odpowiedział Leżniewowi, dziękując za "wskazówkę". Rosjanin ściągnął na siebie gniew i oskarżenia związane z "ujawnianiem lokalizacji" wojska jego kraju oraz prowokowaniem Ukrainy do ataku w tych miejscach. Naprowadził Ukraińców na miejsce ataku. Twierdzi, że "to nie miało żadnego znaczenia" Ukraińskie media zwracają uwagę, że to nie pierwszy raz, gdy Leżniew publikuje na swoim kanale tego rodzaju zdjęcia oraz nagrania. On sam zaś broni się, że owszem, udostępnia je, jednak nie mają one żadnego znaczenia. - Strzelali tam, bo to strefa specjalnej operacji wojskowej, jak mogłoby być inaczej. Tam toczy się prawdziwa wojna - argumentował. Głos zabrał także rosyjski korespondent wojenny Aleksander Kots, który stwierdził z kolei, że na podstawie publikowanych przez Leżniewa zdjęć z łatwością można zlokalizować miejsce. Sam zwrócił uwagę na widoczną na fotografiach znajomo wyglądającą stację benzynową, usytuowaną przed punktem kontrolnym przy wjeździe do Kreminnej. "Wróg też to widział, bo tu był. Wszystko jest mu tutaj znane" - napisał w odniesieniu do zdjęć. Oryginalny wpis Leżniewa nie jest już dostępny w mediach społecznościowych, został usunięty. Źródło: unian.net *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!