- Najpierw minister obrony Christine Lambrecht uznała pięć tysięcy hełmów w styczniu za bardzo wyraźny sygnał wsparcia. Potem kanclerz Olaf Scholz przez wiele tygodni kręcił głową, gdy pytano go o broń ciężką. Liderowi jego grupy parlamentarnej Rolfowi Muetzenichowi nie podobał się cały militarystyczny wydźwięk dyskusji o wojnie - przypomniała niemiecka gazeta. Według dziennika dopiero pod koniec kwietnia Niemcy poinformowali, że będą dostarczać broń. Ale dzieje się to bardzo opieszale. Przykładem działania Berlina jest wymiana czołgów z Polską, która przebiega bardzo powoli. W odpowiedzi na skargę Niemcy odpowiedzieli, że "nie mogło to nastąpić za naciśnięciem guzika i że doszło do nieporozumień" - przekazuje "Frankfurter Allgemeine Zeitung". Ponadto obiecano działa przeciwlotnicze Gepard, choć już w lutym mówiono, że nie ma do nich amunicji. Media: Niemiecka polityka utraciła reputację "W końcu obiecano aż siedem haubic samobieżnych. Ale właśnie dotarła do nas wiadomość, że od dwóch miesięcy Niemcy nie dostarczają na Ukrainę nawet lekkiego sprzętu, a jedynie drobny sprzęt, taki jak granaty i lonty" - stwierdziło "FAZ". CZYTAJ WIĘCEJ: Reuters: Unia Europejska nie jest gotowa na nowe sankcje wobec Rosji "Czy to jest ta duża skala, o której mówiła ostatnio rzeczniczka rządu, nie podając żadnych przykładów?" - zapytał retorycznie dziennik. Kanclerz Scholz wielokrotnie powoływał się na złożoną przez siebie przysięgę, że nie dopuści do wyrządzenia szkody narodowi niemieckiemu. Szkodą, której nie zapobiega, jest właśnie utrata reputacji przez niemiecką politykę. Refleksja i rozwaga nie są uważane za cnoty bez powodu. Wykorzystywanie ich jako fasady dla zwlekania jest nieuczciwe - skonkludowała niemiecka gazeta.