Myrhorod to słynne na całą Ukrainę miasto-uzdrowisko we wschodniej części kraju. Swoją sławę zawdzięcza wodzie leczniczej, którą dziś przyjeżdżają pić ranni żołnierze. Miasteczko przed wojną liczyło 40 tysięcy mieszkańców. Na liczącej 500 kilometrów drodze z Kijowa do Charkowa znajduje się niemal idealnie w połowie. Do Sum czy Ochtyrki zniszczonych przez Rosjan jest jednak znacznie bliżej. Dziś życie w Myrhorodzie toczy się powoli, ale jeszcze wiosną ubiegłego roku Rosjanie byli 40 kilometrów stąd. Miasteczko uniknęło dużych zniszczeń. Celem na początku wojny było pobliskie lotnisko wojskowe. Rakiety pojawiające się nad miastem zazwyczaj zmierzają dalej, w kierunku Kijowa i Dniepra. Ludzie starają się żyć normalnie. Choć wojna przypomina o sobie na każdym kroku. Rozrzuca po mieście swoje ślady jak okruchy chleba. Alarm W trakcie snu, na rowerze, w knajpie, czy w szkole. Alarm przeciwlotniczy może pojawić się w każdej chwili. Syrena zaczyna wyć znienacka. Po pięciu sekundach na chwilę milknie, by ponownie dać o sobie znać. Alarm trwa kilka minut, ale jego koniec nie oznacza, że zagrożenie ustąpiło. Wręcz przeciwnie. To znak, że z Rosji poderwały się samoloty lub zostały wystrzelone rakiety. Alarm odwoływany jest nawet po kilku godzinach. Mnie pierwszy alarm budzi w środku nocy. Trudno w takich warunkach zasnąć ponownie. Od tej pory dźwięku syreny doszukuję się w każdym klaksonie. Nadjeżdżający motor zamienia się w potencjalną rakietę lub drona. Mieszkańcy zdążyli się do tego przyzwyczaić. Machają uspokajająco ręką. Choć od ponad roku żyją w notorycznym napięciu. Stowarzyszenie umarłych absolwentów Podczas alarmu mieszkańcy kontynuują spacer po ogrodzie zdrojowym. Jedzą lody. Robią zakupy. Co innego w szkole. Alarm dla uczniów oznacza ucieczkę do schronu. Ponad 300 dzieci natychmiast zbiega do prowizorycznie przygotowanej piwnicy. Za szkolne ławki robią europalety przykryte tekturą. Na białej cegle dzieci wymalowały kolorowe kwiatki. Przed wejściem widnieją duże plakaty, na których można przeczytać: Zwracajcie się do nauczyciela z prośbą o pomoc! Nie chodźcie bez potrzeby! Mówcie szeptem! Nie panikujcie! Ufajcie Siłom Zbrojnym Ukrainy! Ukraina zwycięży! Uczniowie schodzą do schronu nawet kilka razy dziennie. Rekordowo spędzili w nim ponad osiem godzin. Najmłodsi sześciolatkowie płaczą i przytulają się do nauczycieli. Najstarsi 17-latkowie marudzą, że poza szkołą to podczas alarmów biegają, a nie schodzą do schronów, ale posłusznie wykonują polecenia. Wiedzą, że dyrektor odpowiada za ich bezpieczeństwo. Zimą podczas zmasowanych ataków na elektrownie w schronie gasło światło. Gdy pojawił się generator, ściekające z niego paliwo niemiłosiernie śmierdziało. Za plecami uczniów rury pompowały wrzącą wodę ogrzewającą budynek. W schronie było tak duszno, że niektórzy mdleli. O pracy szkoły w dobie wojny rozmawiam z Iryną Szewczenko, dyrektorką szkoły. Na wspomnienie o tych chwilach wyciera twarz od łez. Kilkoro dzieci do dziś uczy się zdalnie ze względu na wojenną traumę. Nauczyciele starają się, by uczniowie nie tracili dzieciństwa. - Dzieci muszą pozostać dziećmi - podkreśla. Mimo wszystko wojna jest tematem numer jeden. - Niedawno omawiałam z uczniami "Złodziejkę książek". Jej akcja toczy się w zbombardowanym Dreźnie. To samo mają za oknem. Literatura splata się z ich rzeczywistością - mówi. Pani dyrektor podchodzi do rozległej ściany na korytarzu. Wiszą na niej zdjęcia absolwentów. Po lewej stronie jeszcze czarno-białe. Zmierzający w prawą stronę wzrok notuje zmieniające się fryzury i ubrania. Kobieta zaczyna płakać. - Kilkoro z nich zginęło na froncie. Oddali życie za Ukrainę - mówi zanosząc się płaczem. - Zginął także dyrektor pobliskiej szkoły. Mój dobry kolega. Nasz nauczyciel od obrony ojczyzny prawdopodobnie jest w Bachmucie. Uczył naszych chłopców jak strzelać z karabinu, a teraz sam walczy. Bardzo się o niego martwimy. Dzięki Bogu żyje - mówi. W szkole uczy się 911 osób. Niemal 30 proc. stanowią dzieci wojskowych i uchodźcy ze wschodu, głównie z Mariupola. "Nie da się przygotować na rozmowę z dzieckiem, którego ojciec ginie podczas walk" - dodaje. "Są dzieci, które opowiadają jak podczas ucieczki, w trakcie wybuchów, mama kryła ich własnym ciałem. Takie dzieci wymagają szczególnej opieki" - podkreśla. Na każdym kroku w szkole widać plakaty otrzymane od UNICEF-u. Hasła: "Nie odkładaj życia na potem". "Codziennie przyjemne chwile dodają sił". "Przytulaj rodziców i przyjaciół częściej". "Oni też mogą czuć się samotne". "Prosić o pomoc to nic złego" - dają uczniom wskazówki jak sobie radzić. - Wojna wszystko wywróciła do góry nogami. Jeszcze niedawno szkoła była w połowie rosyjskojęzyczna. Dzieci wojskowych mówiły niemal wyłącznie po rosyjsku. Dziś same odmawiają nauki w tym języku. Jestem dumna z moich uczniów. Co roku organizowaliśmy jarmark, podczas którego zbieraliśmy pieniądze dla potrzebujących. W tym roku naturalnie celem zbiórki była pomoc wojskowym. Zebraliśmy 10 razy więcej niż zazwyczaj. Wspólnie szyliśmy siatki maskujące, szykowaliśmy paczki żywnościowe. Weszliśmy na zupełnie inne tory - dodaje. Aleja bohaterów Idę na cmentarz komunalny w Myrhorodzie. Grzeje wiosenne słońce. Bezchmurne niebo. W oddali widzę reprezentacyjną alejkę długą na kilkadziesiąt grobów. Przy każdym trzepoczą flagi Ukrainy. Świeże ziemne groby usłane są kwiatami. Nad ramką ze zdjęciem widać datę śmierci. Luty 2022 r. - to ci, którzy polegli podczas obrony lotniska w pierwszych dniach wojny. Najświeższe groby mają kilka dni. - Chłopaki wyjeżdżali pod Bachmut. Po kilku tygodniach wracali w trumnach. - tłumaczy Pani Julia, która oprowadza mnie po mieście. Najmłodszy z pochowanych żołnierzy miał 20 lat. Leży obok legendy ukraińskiego lotnictwa pułkownika Oleksandra Oksanczenki, który zginął podczas walk o Kijów. Oksanczenko uznawany był za jednego z najlepszych pilotów myśliwców na świecie. Kiedy wybuchła wojna bez chwili wahania wrócił do kokpitu z emerytury. Wołodymyr Zełenski odznaczył go tytułem Bohatera Ukrainy. Zbliżamy się do jednego z grobów, przy którym stoi 30-letnia kobieta. Grób tonie w morzu żółto-niebieskich kwiatów "Tu leży nasz bohater. Zatrzymał ruskich 40 kilometrów od Myrhorodu. Gdyby nie on mogliby zrobić tu to samo co w Buczy. A ta Pani to jego żona" - tłumaczy mieszkanka. W tym momencie kobiety spotykają się wzrokiem. Obie wybuchają płaczem. Wdowa pokazuje brelok przypięty do kluczy. - To wszystko co po nim zostało - mówi. Kobieta zastyga troskliwie głaszcząc zdjęcie męża. Na cmentarzu pracują robotnicy. Wiążą cement. Układają kostkę. Nicią wytyczają drogę kolejnym metrom chodnika. - Będą kolejne i kolejne rzędy i groby, niestety - wzdycha Pani Julia. Myrhorod, 19.05.2023 Mateusz Grabarczyk, Polsat News