Żołnierze 101. Dywizji Powietrznodesantowej armii amerykańskiej znajdują się na poligonie w południowo-wschodniej Rumunii, zaledwie siedem minut lotu rakietą od miejsca, w którym Rosja gromadzi amunicję na okupowanym Krymie. Na północy kraju inni żołnierze 101. Dywizji Powietrznodesantowej zaledwie kilka kilometrów od granicy z Ukrainą kopią w ramach szkoleń okopy podobne do tych, które przecinają ziemię wokół wyzwolonego w listopadzie Chersonia - poinformował "New York Times". To pierwszy raz od czasów II wojny światowej, kiedy 101. Dywizja Powietrznodesantowa została wysłana do Europy, a dzięki jej obecności w Rumunii żołnierze USA są teraz bliżej wojny w Ukrainie niż jakakolwiek inna jednostka armii amerykańskiej. Dywizja otrzymała rozkaz rozmieszczenia około czterech tys. żołnierzy i starszych dowódców zaledwie kilka tygodni po inwazji Rosji. Latem przybyli do bazy lotniczej w pobliżu rumuńskiego nadmorskiego miasta Konstanca. Baza służyła wcześniej jako placówka do szkolenia żołnierzy NATO, w tym kilkuset żołnierzy amerykańskich, a szerzej znana była w wojsku jako stacja przesiadkowa dla sił USA zmierzających do oraz z Afganistanu. Wzór dla amerykańskiej armii Misja różni się nieco od tych, które prowadzone są w innych częściach Europy, gdzie Amerykanie szkolą siły ukraińskie w zaawansowanych systemach uzbrojenia, które wysyłane są na front. Jej dowódca, generał dywizji J.P. McGee, powiedział, że szkolenia z innymi żołnierzami z Europy Wschodniej mają szczególną wartość. - Mamy szansę trenować w terenie, którego być może kiedyś trzeba będzie bronić. Musimy trenować z innymi wojskami NATO, ponieważ jasne jest, że w przyszłości nie będziemy walczyć bez pomocy sojuszników - wskazał generał McGee. Misja jest uważana za wzór dla amerykańskiej armii, która niedawno - po dwóch dekadach aktywnego prowadzenia wojen - skupiła się na odstraszaniu przeciwników za pomocą projekcji siły, a także szkoleń, dostaw broni i innej pomocy - zaznaczył "NYT". W ramach ćwiczeń wojskowych z udziałem sił amerykańskich i brytyjskich wojska rumuńskie testują m.in. systemy HIMARS przeciwko symulowanym celom na Morzu Czarnym. Czytaj też: Ukraiński wywiad: Wiemy, gdzie Rosja trzyma broń jądrową Generał broni Iulian Berdila - szef rumuńskich sił lądowych - ocenił, że liczba żołnierzy USA przebywających obecnie w Rumunii jest wystarczająca do "odstraszania i wspólnej obrony". Amerykańskie wojska w Rumunii. Jaki jest cel? Rozmieszczenie wojsk w Rumunii ma być ostrzeżeniem dla Moskwy oraz spełnieniem obietnicy prezydenta Joe Bidena mówiącego o obronie "każdego centymetra" terytorium NATO. Nie jest jednak jasne, jak obecność ta będzie wyglądać w przyszłości; Pentagon zdecyduje wkrótce, czy utrzymać liczbę amerykańskich żołnierzy i wyższych dowódców na tym samym poziomie. Niektórzy członkowie amerykańskiego Kongresu zwracają uwagę na koszty nieustającej pomocy udzielanej Ukrainie. Przywódca Republikanów w Izbie Reprezentantów Kevin McCarthy zasugerował w październiku sprzeciw partii wobec kontynuowania dotychczasowego poziomu wsparcia. Zwolennicy utrzymania w Europie Wschodniej silnej obecności USA ostrzegają jednak, że rosyjska inwazja na Ukrainę jest dowodem na to, że NATO zrobiło zbyt mało, by odstraszyć Moskwę od jej planów. - To jedna z najważniejszych lekcji, jakie musimy wyciągnąć z Ukrainy. Musimy patrzyć szerzej i wziąć pod uwagę możliwość podobnego rozwinięcia się sytuacji np. na Pacyfiku; odstraszanie musi działać - powiedział Seth Moulton, członek Izby Reprezentantów z ramienia partii Demokratycznej. Wojskowi stratedzy podkreślili, że 101. Dywizja Powietrznodesantowa ćwiczy w Rumunii również obronę wybrzeża - umiejętność konieczną w przypadku ewentualnej inwazji Chin na Tajwan - zaznaczył "NYT".