- Jeżeli chcemy myśleć po europejsku, to Warszawa musi być równie ważna jak Paryż - postuluje w wywiadzie z dziennikiem "Sueddeutsche Zeitung" premier wschodnioniemieckiego landu Turyngia Bodo Ramelow z Lewicy. Przyznaje, że wymaga to jednak zmiany myślenia u ludzi z jego pokolenia. Jak mówi, do Krakowa ma bliżej niż do swojej teściowej w Parmie. - Ale emocjonalnie Parma jest mi bliższa, bo moje pokolenie niestety wciąż ma w tyle głowy podział Wschód-Zachód. Obecne czasy wymagają jednak, abyśmy zadali sobie pytanie: jak postępować w sprawie Naddniestrza? Jak z Mołdawią? Te regiony muszą stać się częścią ogólnej architektury europejskiej, w przeciwnym razie Europa dozna porażki - ocenia polityk Lewicy. Stąpanie po cienkim lodzie Ramelow tłumaczy też, co miał na myśli mówiąc, że o "Unii Europejskiej trzeba myśleć od wschodu". - Gdy ląduje się w Warszawie, a obok na płycie lotniska stoi państwowy samolot ukraiński - ale nie w z powodu wizyty państwowej, tylko po to, żeby nie uległ zniszczeniu, to można zrozumieć, co to znaczy. Albo kiedy rumuński rząd mówi ci: wokół nas jest sześć zamrożonych konfliktów pozostałych po upadku Związku Radzieckiego. A pan Putin nie przepuszcza okazji, by odmrozić jeden tu, a drugi tam, by utrzymać napięcie w regionie. Jeśli chcemy myśleć o Europie, musimy myśleć o Europie Wschodniej - mówi niemiecki polityk. Przypomina też o incydencie podczas swojej wrześniowej wizyty w Warszawie, gdy wraz z marszałkiem Senatu Tomaszem Grodzkim składał wieniec na Grobie Nieznanego Żołnierza. Jak relacjonuje, stojąca za ogrodzeniem kobieta krzyczała, "by Niemiec się wynosił". - To był cienki lód: ten kraj został zniszczony z dwóch kierunków. Najpierw przyszli Niemcy, potem Sowieci. Oczywiście Polacy boją się, że Niemcy zaczną działać z Rosją, a oni znów znajdą się w fatalnej pozycji pomiędzy - uważa Ramelow. "Presja na Putina musi rosnąć" Jak przyznaje, do niedawna, nawet po aneksji Krymu przez Rosję, był zwolennikiem utrzymania dialogu z Moskwą i krytykował sankcje z perspektywy wschodnich regionów Niemiec. - To się skończyło 24 lutego. Kiedyś byłem przeciwnikiem dostaw broni. Dziś dodaję do tego: każdy, kto jest atakowany, ma prawo do obrony - deklaruje polityk, dodając, że w jego partii są osoby krytykujące tę postawę. Za "nonsens" uznaje apele o uruchomienie Nord Stream 2. Jak wskazuje, to Rosja przestała dostarczać gaz rurociągami, które są do dyspozycji. - Reszta to propaganda. Ale sankcje szkodzą zawsze. Są przyjmowane po to, by szkodzić. I jasne jest, że szkodzą też nam - dodaje Ramelow. Mimo to - jak mówi - "presja na Putina i kleptokrację musi rosnąć". Niemiecki polityk opowiada się za konfiskatą majątku rosyjskich oligarchów. - Już dawno ustanowiłbym nadzór państwa nad całym przemysłem energetycznym, który w Niemczech jest pod kontrolą Rosji. Częściowo jest to robione, ale nie dość konsekwentnie. Rosja prowadzi swoją wojnę również w Niemczech na stacjach benzynowych, poprzez ceny prądu i gazu, a także w każdy poniedziałek tutaj w Turyngii - przyznaje Ramelow, nawiązując do "poniedziałkowych demonstracji", jakie odbywają się od września w miastach wschodnich Niemiec. Uczestnicy tych protestów krytykują dostawy broni do Ukrainy i sankcje Zachodu przeciw Rosji. Anna Widzyk/Redakcja Polska Deutsche Welle