"Proszę, przynieście jedzenie. Nasze magazyny są puste. Nie mamy niemal niczego" - takie wideo z apelem o przynoszenie prowiantu na berliński dworzec główny nagrała w poniedziałek przed południem Magdalena, jedna z pracujących tam wolontariuszek. Na nagraniu umieszczonym w mediach społecznościowych widać jedynie kilka, w większości pustych skrzynek na żywność. Berlin: Brakuje jedzenia dla uchodźców z Ukrainy Odkąd berlińską prasę obiegła informacja, że jedzenia jest dosyć, ludzie przestali je przynosić. - Nie wiem, kto puścił taką informację do prasy. Przez cały czas mamy tysiące ludzi do wyżywienia, zarówno w dzień, jak i w nocy. Nie mamy, czym ich nakarmić - opowiada Magda. - Senat Berlina nas zostawił. Bez pomocy zwykłych ludzi nie damy rady - dodaje. Zobacz także: Wojna w Ukrainie. Najnowsze informacje minuta po minucie Berlin: Prowizorka zamiast koordynacji To dramatyczne nagranie w pełni obrazuje warunki, w jakich działają berlińscy wolontariusze pomagający uchodźcom z Ukrainy. Media społecznościowe są pełne apeli o wsparcie. Na internetowych komunikatorach wolontariusze stworzyli bazę kontaktów w różnych językach. Tam wpisują, kto i w jakich godzinach jest dyspozycyjny oraz jakimi mówi językami. - Wolontariusze pojawili się w strategicznych miejscach, takich jak dworce czy ośrodki przyjmowania uchodźców natychmiast po wybuchu wojny - opowiada Anna, Rosjanka, która pomaga na dworcu głównym w Berlinie. - Zaczęliśmy tworzyć struktury, bo nikt ze strony miasta się tym nie zajął. Wszystko zorganizowaliśmy sami. Niemcy: Nieprzygotowanie Berlina w liczbach Nieprzygotowanie Berlina najlepiej oddają liczby. Miasto zapewniło uciekającym przed wojną Ukraińcom 20 tysięcy miejsc. Jednak tylko w ostatni weekend 5-6 marca do stolicy Niemiec dotarło ponad 20 tysięcy uchodźców, kolejnych 10 tysięcy spodziewano się w poniedziałek. Część z nich znajduje nocleg u rodziny lub w domach prywatnych, wielu jednak nie ma na miejscu nikogo lub musi choćby przespać się przed dalszą podróżą. Tymczasem miejsc noclegowych już teraz brakuje. Sytuację miało poprawić rozlokowanie uchodźców w innych krajach związkowych. Według informacji dziennika "Der Tagesspiegel" w poniedziałek okazało się jednak, że brakuje do tego celu autobusów i kierowców. Wciąż nie udało się też oddać do dyspozycji uchodźców i wolontariuszy namiotu ustawionego przed wejściem na dworzec główny, w którym mogliby oni skorzystać z toalety oraz zjeść posiłek. Uchodźcy odesłani w środku nocy Jak opisują wolontariusze, najtrudniejsza sytuacja panuje w nocy, gdy chętnych do pomocy jest najmniej. - Kierowcy, którzy z Polski przywożą autokarami uchodźców, nie zawsze wiedzą, gdzie mają ich wysadzić. Trzeba ich wypytać, ile przywieźli osób, żeby było wiadomo, kim trzeba się zaopiekować - opowiada proszący o anonimowość wolontariusz pomagający na dworcu autobusowym ZOB. Dramatyczne sceny rozgrywają się też na dworcu głównym, dokąd trafia najwięcej wojennych uciekinierów. Wśród niezliczonych kartonowych ogłoszeń swoje stanowiska utworzyli tu przedstawiciele różnych organizacji pomagających m.in. osobom o innym niż biały kolorze skóry, uchodźcom żydowskim czy społeczności LGBTQ+. Są stoliki z kredkami dla dzieci i sterta używanych ubrań, które hojnie dostarczyli berlińczycy, a z których mało kto korzysta. Wolontariuszy w żółtych kamizelkach jest tu wielu, nie wszystkim potrzebującym udaje się jednak pomóc. Niemcy: Brak koordynacji pomocy ze strony władz Berlina - O drugiej rano z soboty na niedzielę nagle zjawiła się grupa Ukraińców - relacjonuje Magdalena. - Cofnęli ich z hostelu, bo okazało się, że nie ma dla nich miejsc. Przemęczone dzieci, mamy, babcie, ojcowie. Na dworcu jest bardzo zimno. Ludzie grzeją się w toalecie, bo to jedyne ciepłe miejsce. Brakuje karimat, łóżek polowych. Rozdarliśmy więc kartony i ułożyliśmy na ziemi. Na nie kładliśmy koce, a na to dzieci - opowiada. Niemal w każdym z miejsc, do których trafiają uchodźcy w Berlinie, wolontariusze skarżą się na chaos i brak jakiejkolwiek koordynacji ze strony miasta. Bywa, że chcących pomóc zgłasza się w danej chwili zbyt wielu, innym razem wolontariuszy brakuje. Przed ośrodkiem przyjmowania uchodźców w dzielnicy Reinickendorf, do którego trafiają osoby, które nie znalazły schronienia u krewnych czy osób prywatnych, uchodźcy kłębią się w grupach. Czekają na transport do innych miejsc w Niemczech, ale nikt nie wie, o której godzinie odjadą. Osoby prywatne, które przywożą jedzenie, często same muszą je wydawać. Katarzyna Niewidział, pełnomocniczka Senatu ds. migracji i integracji zapewnia jednak, że administracja Berlina utworzyła sztab kryzysowy, który dba o przyjęcie i rozlokowanie uchodźców. Jak mówi, jej rola osobiście polega głównie na "byciu pomostem między administracją Senatu, a społeczeństwem obywatelskim". - Na dworcach widzimy ogromne zaangażowanie na rzecz ludzi, którzy uciekli z Ukrainy - stwierdza Katarzyna Niewidział. - Organizacje, stowarzyszenia i inicjatywy migrantów pomagają w wielu językach, wyjaśniają i wskazują drogę. Pozostaję z nimi w bliskim kontakcie, przekazuję ich rady i potrzeby administracji. Lepiej unikać Berlina Dotychczasowe zaangażowanie Berlina w kryzys uchodźczy nie zadowala jednak organizacji pomocowych. By choć w części opanować chaos i skoordynować akcję, Polska Rada Społeczna (PRS) rozpoczęła rozmowy z polskimi i niemieckimi organizacjami pomocowymi. Zdaniem Kamili Schöll-Mazurek z PRS byłoby najlepiej, gdyby uchodźcy do Berlina w ogóle nie trafiali, nawet w celach przesiadkowych. Dlatego planowana jest akcja informowania Ukraińców jadących do stolicy Niemiec pociągami i autobusami, aby od razu kierowali się do innych krajów związkowych. - Berlin nie daje rady. To za duża sprawa na wolontariat - stwierdza Schoell-Mazurek. - To właśnie teraz decyduje się los tych osób, które uciekają przed wojną. Od tego, jak zostaną potraktowane na początku i dokąd trafią, zależy czy będą jeszcze mieli zaufanie do ludzi, a także czy i jak poradzą sobie z wojenną traumą.