Do listu Julii Bojko dotarł niezależny rosyjski portal Meduza. Pismo datowane na 20 listopada zostało opublikowane przez lokalne media w poniedziałek, a kobieta potwierdziła jego autentyczność. W opublikowanym liście kobieta opisuje, że stan psychiczny jej męża pogarszał się regularnie od 16 września. W szkole, w której pracował rozmieszczono punkt mobilizacyjny, a pułkownik Bojko nagle stał się odpowiedzialny za przyjmowanie, zakwaterowanie i kontrolę zmobilizowanych. "Od tego czasu prawie nie spał w domu, próbując rozwiązać pojawiające się tam problemy. Nie otrzymał jednak wsparcia ze strony kierownictwa. W tym momencie zdał sobie sprawę, że próbują zrobić z niego kozła ofiarnego i obarczyć go winą za wszystkie niepowodzenia i niedociągnięcia" - stwierdziła Julia Bojko. Kazali mu zapłacić 100 mln rubli. "Strzelił do siebie pięć razy" Po kilku tygodniach pułkownik został wysłany na poligon we wsi Siergiejewka oddalonej od Władywostoku o 180 km. Na miejscu miał odpowiadać za naprawę sprzętu wojskowego i szkolenie poborowych. Wojskowy miał jednak zdać sobie sprawę, że wykonanie misji bojowych z takim sprzętem "jest niemożliwe". Na poligonie, Bojko ponownie nie otrzymał żadnego wsparcia od przełożonych. Przez miesiąc pracy cierpiał na bezsenność i schudł 15 kilogramów. Najgorszy koszmar Bojko ziścił się 14 listopada. Na poligon przyjechali inspektorzy, którzy sprawdzali skargi zmobilizowanych. Według żony pułkownika, dyrektor szkoły wojskowej admirał Oleg Żurawlew uniknął odpowiedzialności za chaos organizacyjny dzięki zwolnieniu lekarskiemu. Wszelkie niepowodzenia przypisano Wadimowi Bojko, któremu zagrożono odpowiedzialnością karną. Ostrzeżono go też, że za uszkodzenie mienia państwowego zostanie nałożona na niego kara w wysokości ponad 100 mln rubli (ponad 7,3 mln złotych). Dwa dni później ciało Bojko zostało znalezione w budynku szkoły marynarki wojennej we Władywostoku. Pułkownik odebrał sobie życie w biurze dyrektora Żurawlewa. "Nie poszedł do swojego biura, ale do biura dyrektora. Usiadł na krześle i strzelił do siebie pięć razy z broni służbowej, nie celując w głowę. Nie chciał osiągnąć celu, którym było jak najszybsze zakończenie życia" - przekazała Julia Bojko. Dekret Putina wywołał chaos Dziennikarze Meduzy podkreślają, że jeśli śledztwo potwierdzi tezy żony pułkownika, to wojskowy prawdopodobnie próbował w ten sposób "zwrócić uwagę" rosyjskich przywódców. "Chciał dać państwu sygnał, że są kłopoty, że trzeba coś z tym zrobić, a ojczyzna jest zagrożona" - dodali dziennikarze. Rosyjskie służby do tej pory nie skomentowały sprawy śmierci pułkownika. Putin wydał 21 września br. dekret o mobilizacji na wojnę z Ukrainą, zgodnie z którym pod broń miało zostać powołanych około 300 tys. rezerwistów. W ramach mobilizacji przy wzywaniu do odbycia służby wojskowej dochodziło do coraz bardziej kuriozalnych przypadków; wezwania do wojska otrzymywały osoby, które zaginęły na wojnie oraz przeciwnicy lokalnych polityków. Wezwanie na front dostawały też osoby niepełnosprawne lub będące w wieku uniemożliwiającym jakąkolwiek służbę, a także... zmarli.