Po południu robi się spokojnie. W starej szkole przemienionej w punkt recepcyjny w Łodynie (powiat bieszczadzki) zostaje na noc kilkadziesiąt osób. Z piątku na sobotę spało w niej czterdzieści kobiet i dzieci. - Najwięcej osób przyjeżdża z przejścia granicznego rano i przedpołudniem. Wtedy też pod szkolą staje najwięcej samochodów, czekają na bliskich, znajomych, niekiedy oferują podroż osobom nieznajomym - opowiada Lucyna Sobańska z Fundacji Bieszczadzkiej, koordynatorka wolontariuszy. Potem gwar mija. - W kuchni pracują cztery osoby na cztery zmiany, dodatkowo kilka osób pomaga w utrzymaniu porządku. Mam zgłoszenia na wszystkie dyżury na kolejny tydzień - dodaje koordynatorka. Tutaj jesteście bezpieczni Do drzwi głównych szkoły prowadzą z dwóch stron schody, które zamieniają się na półpiętrze w ganek. Jeszcze kilka dni temu był pusty, w piątek stał na nim spory baner. Utrzymamy w żółto- niebieskich kolorach, z napisami w języku polskim i ukraińskim. Tutaj jesteście bezpieczni - brzmi pierwszy duży napis, a ostatni, na dole, informuje o tym, że wiele polskich rodzin przyjmie Ukraińców w swoich domach. Na schodach stało kilku umundurowanych mężczyzn: strażacy, wojskowi (także z WOT), policjanci. Któryś, paląc papierosa, rozmawiał z również palącymi Ukrainkami. - Bilety na pociągi i autobusy są dla was bezpłatne - tłumaczył i coś pokazywał na mapie w telefonie. Inny opowiedział, co usłyszał od jednej z matek: - We Lwowie wszystkie cerkwie, świątynie, sale gimnastyczne, dworzec są wypełnione ludźmi, wszyscy chcą się dostać na granicę. Strażak pokręcił głową i westchnął: - Gdyby mi ktoś powiedział dwa tygodnie temu, że tu będę stał, nie uwierzyłbym. Mężczyzna w cywilu próbował porozmawiać o tym, że ta wojna "wynika z naszego stylu życia, jesteśmy za nią odpowiedzialni" - ale nie znalazł uważnych słuchaczy. Kręte drogi Krościenko - Smolnica i dwa pobliskie punkty recepcyjne w Łodynie i w Równi są najdalej położone na południe wśród wszystkich wschodnich przejść granicznych i punktów recepcyjnych. Prowadzą tu wąskie i kręte podkarpackie drogi. Ceny benzyny i ropy biją rekordy. Czas, gdy benzyna E-95 kosztowała poniżej 6 zł już się skończył. W pobliżu wschodniej granicy jest to od 6,15 do nawet 6,40 zł za litr. Nie przyjeżdżają do Krościenka oficjalne rządowe delegacje (do często wybieranej Korczowej prowadzi autostrada A4), za to zdarzają się dziennikarze: - Telewizji Polskiej nie wpuścili, a koreańską tak - opowiada któryś z mężczyzn. Z boku budynku w wielkim namiocie leżały większe i mniejsze paczki z odzieżą, butami, zabawkami. Niektóre w pudłach, inne w plastikowych workach. Były nawet trzy wózki dziecięce. Jeszcze w czwartek na granicy (także po ukraińskiej stronie) było niewiele soków, słodyczy dla dzieci czy konserw - produktów, które można bez przeszkód zabrać w podróż. W piątek żywności było znacznie więcej - żołnierze przywieźli ją w dwóch busach. - Co jakiś czas mówią nam co jest potrzebne, pakujemy i na granice, jedzenie się nie zmarnuje - ktoś tłumaczy. W małych społecznościach, np. w powiecie, większość społeczników zna się nawzajem. Jednak część wolontariuszy przyjechała z Podkarpacia, czy z dalszych terenów. Pomoc oferowana Ukraińcom to wciąż społeczny obywatelski zryw, choć organizacje pozarządowe współpracują z władzami gminnymi i powiatowymi. - Sporo z uciekinierów chce pojechać dalej poza Polskę, mają tam rodziny, znajomych - opowiada Lucyna Sobańska. Na pytanie, czego kobietom najczęściej brakuje, o czym zapomniały, gdy pospiesznie pakowały walizkę lub dwie, odpowiada bez zastanowienia: - Szczotek do włosów i grzebieni. Mamy artykuły higieniczne dla dzieci i dla dorosłych, kosmetyki, ale często panie szukają właśnie grzebienia czy szczotki. Kiedyś większość z nas nosiła w torebkach grzebienie, teraz już tego nie robimy. - zauważa koordynatorka. Postawione namioty, stoły z lawami i koksowniki Okolica przejścia granicznego nieco się zmieniła w ciągu ostatnich dni. Mniej jest samochodów czekających na uciekinierów. Przy czym stało proporcjonalnie więcej busów w porównaniu do aut osobowych niż kilka dni wcześniej. Niektórzy kierowcy trasę do Krościenka pokonali w ostatnich ośmiu dniach po kilka razy. Ktoś na Facebooku w grupie Pomoc dla Ukrainy napisał, że obecnie powiedzenie "rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady" ma szczególne znaczenie. I kiedy jak kiedy, ale teraz warto to zrobić. Tuż za przejściem po polskiej stronie rozstawionych jest kilka namiotów. W pierwszym można było zjeść ciepłą zupę, kanapki, wypić herbatę, w kolejnych można było poczekać dłużej, np. kilka godzin na kogoś, kto dojeżdżał do granicy. Przed namiotami ustawiono drewniane stoły i ławki. Po obu stronach drogi w koksownikach paliło się drewno, można było się w ich pobliżu ogrzać - temperatura w nocy spada poniżej zera, w piątek wieczorem spadł śnieg. Niektóre osoby czekające w autach na rodziny ukraińskie ze zdziwieniem przyglądały się poboczom. Nawet teraz zimą sterczą wysokie na dwa i więcej metry zasuszone olbrzymie baldachimy barszczu Sosnowskiego. Połacie tego niebezpiecznego chwastu rosną po obu stronach granicy na przestrzeni kilku kilometrów. W kolejnych gminach na Podkarpaciu przygotowywane są miejsca z tymczasowymi noclegami. Przeciętnie przez przejście graniczne Krościenko - Smolnica do Polski przychodzi lub przyjeżdża około 4,5 - 4,6 tysiąca osób. (dla porównania w Medyce ubiegłej doby granicę przekroczyło 27,2 tys. osób, w tym pieszo 12,4 tys. i koleją 8,9 tys.) Przez podkarpackie przejścia graniczne od początku konfliktu z Rosją, czyli od 24 lutego do soboty popołudnia granicę przekroczyło 401 tys. uchodźców z Ukrainy. Z tej liczby prawie 90 proc. to obywatele Ukrainy, pozostali to ponad 150 narodowości - poinformował ppor. Piotr Zakielarz, rzecznik prasowy Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej Pierwszy skład, pierwszy wypadek Od ubiegłego czwartku uruchomiono nieużywaną od dwunastu lat linię kolejową 108 z Krościenka przez Uherce do Zagórza. Kolejarze naprawiali ją kilka dni. Co prawda w czasie pierwszej podróży pociąg wypadł z torów, na szczęście nikomu nic się nie stało, ale potrzebne były dodatkowe prace naprawcze. W piątek pasażerów dowożono do Uherzec autobusami i stamtąd pociąg jechał przez Sanok do Tarnowa. Nie ma stałych godzin odjazdu pociągu. Codziennie podawała jest godzina z odpowiednim wyprzedzeniem. Stacją przesiadkową może być Tarnów lub Sanok. Choć na ten drugi w porównaniu z pierwszym dociera znacznie mniej pociągów rejsowych, codziennych. W czwartek pociągiem pojechało 250 osób, w sobotę 200. W piątek wieczorem na sanockim dworcu PKP nie było nikogo, śladu, że może być to miejsce przesiadkowe dla uciekinierów z Ukrainy. Niekiedy auta z ukraińską rejestracją powoli i ostrożnie mijały granice, a potem niespiesznie jechały. Za kierownicą sporo młodych kobiet. Kilka przyznało, że dotąd rzadko prowadziły samochody, zwykle robił to mąż czy chłopak. To, z jaką prędkością jadą potem ukraińskie auta, może być wskazówką czy prowadzą je mężczyźni czy kobiety. Aleksandra Fandrejewska