Jedni chcą jechać dalej na Zachód, inni na wieś, gdzie nie słychać bomb, syren i płaczu. Na razie południowo-zachodnia Ukraina ogląda wojnę głównie w telewizji. Siedzę na dworcu we Lwowie, kiedy na niebie pojawia się myśliwiec. Obok kobieta z dwoma córkami - uciekają z Zaporoża do Słowacji, pociąg ma być o 16. Dziewczynki widzą, że tłum patrzy ze strachem w niebo. Sam czuję, jak żołądek mi się kurczy. Jeśli coś zrzucą, nie ma gdzie uciekać. Koleje lwowskie budują z szyn zasieki, więc niczego nie można wykluczyć. W okolicy Lwowa kilka dni temu spadły już bomby. Odwracam ich uwagę i pytam o kolorowe sznurówki. Młodsza zaczyna się uśmiechać. Odleciał. Znów można oddychać. Obok przechodzi dziewczyna z dużym misiem. Dzieci ewakuują się z pluszakami. Niedaleko dworca jest plac zabaw, ale nikt się nie bawi. We lwowskich szkołach pusto, bo wojna zaczęła się w ferie. Powinny być na placu, ale siedzą w domu. Albo w piwnicy, jeśli wyją syreny. Pierogi, ciepła zupa, akordeon Z dnia na dzień lwowski dworzec jest coraz bardziej wypełniony. Pierwszego dnia ktoś postawił namiot i zaczął rozdawać herbatę. Siódmego dnia wojny to już prawdziwe namiotowe miasteczko. Są pierogi, ciepła zupa, ktoś gra na akordeonie. Gdzieś obok wystraszeni Japończycy biegną na autobus. Charków to duży ośrodek studencki, przyjeżdżali tam ludzie z całego świata. Ale teraz na ulicach półtoramilionowego miasta można się nauczyć tylko partyzanckiej samoobrony. Więc studenci uciekają do Japonii przez Lwów. Rano był alarm. Schodzę do schronu, ale wielu lwowian już się nimi nie przejmuje. Kijów jest 500 km stąd, a NATO tuż za miedzą. Jak w solance mieszają się we Lwowie wszystkie uczucia. W czasie alarmu w jednym ze schronów był ślub. To życie. A już ponad dwa tys. ofiar wśród cywilów. Tego, ilu zginęło ukraińskich żołnierzy nikt nie podaje. Po rosyjskiej stronie to już ponad pięć tys. Za to matki wziętych do niewoli rosyjskich żołnierzy mogą ich uwolnić, ale muszą po nich przyjść. W rosyjskich placach były racje na trzy dni (tak twierdzi Służba Bezpieczeństwa Ukrainy), więc to miał być blitzkrieg. Jedni walczą, inni lepią pierogi. Ljuba gotuje dla walczących w Kijowie i Charkowie. Ma rodzinę w Bratysławie i też mogłaby pojechać na dworzec, ale 60-letnia kobieta nie chce uciekać. Starych drzew nie powinno się przesadzać. - Jak będzie trzeba, rzucę koktajlami Mołotowa z czwartego piętra naszej kamienicy - mówi. Nie wątpię że tak zrobi. W mieście od wczoraj jest prohibicja, więc alkoholu nie zabraknie. Ljuba wolałaby bawić wnuki, ale może też zabijać wrogów. Wszystko jest tu wymieszane. Jak w solance. Ljuba schodzi do kuchni w piwnicy, która nadaje się też na schron (tutaj nie ma metra, jak w Kijowie, więc schrony to głównie piwnice). Pierogi i zupę (barszcz, nie solankę) zawiozą na front ochotnicy prywatnymi autami. Poza piwnicami są też krypty kościołów. Tam też można się schować, kiedy zaczynają wyć syreny (jest też aplikacja, bo nie zawsze dobrze słuchać alarm) . Krypty są otwarte cała dobę. Obok trumien i sarkofagów ludzie czekają na koniec alarmu (wtedy też wyją syreny), czyli znów obok siebie życie i śmierć. Wymieszane jak w solance. "Podobno" to na wojnie słowo klucz Chętnych do obrony miasta jest tak wielu, że na razie wstrzymano zapisy. Na rogatkach powstają barykady. Niektóre zrobił kowal, którego spotykam na rynku. Mocno kuleje. Do wojska go nie wezmą, więc może tak zatrzyma czołgi. Wojna zresztą już tu jest - dzisiaj mieszkańcy Lwowa dostali wiadomość: "Jeśli znajdziesz podejrzane przedmioty lub amunicję, nie próbuj ich demontować ani przenosić". Podobno (słowo klucz na wojnie) Rosjanie zrzucają miny motylkowe. Rano idę do sklepu. Ostatnio zabrakło wody (choć kawior i koniak, którego już nie można kupić, ciągle są), ale najpierw trzeba mieć gotówkę. - Nie ma dolarów! Wczoraj kupiłem 10 tys. i wszystko poszło - mówi Jarek, który nie ma prawie żadnych zębów, ale ma za to wiele do powiedzenia. Jest cinkciarzem, moim cinkciarzem, bo na wojnie dobrze mieć gotówkę. Takich jak ja - kupujących hrywny - jest niewielu. W cenie jest twarda waluta. Codziennie rano idę do Jarka, wymieniam 20 euro (więcej nie chcę, bo jeśli trzeba będzie uciekać, lepiej mieć euro w kieszeni) i rozmawiamy o Duchu. - Łupie ich jak orzechy - cieszy się, pokazując swój prawie bezzębny uśmiech. Duch to ukraiński pilot - as - który strąca rosyjskie samoloty, żeby podnieść Ukraińców na duchu. - Podobno go zestrzelili, ale miał się katapultować. Na pewno dadzą mu nowy samolot - powiedział mi dzisiaj rano. Na wojnie "podobno" zawsze wygrywa z "na pewno".