Styczeń 2022 roku, zamek w Wiśle, rezydencja Prezydenta RP - to data i miejsce przełomowe dla późniejszej współpracy Andrzeja Dudy i Wołodymyra Zełenskiego. - Formuła półprywatnego spotkania, na którym prezydenci obu państw mogliby porozmawiać, ustalić plan gry wobec tego, co już się działo przy granicy Ukrainy z Rosją i nabrać do siebie zaufania, wydawała nam się idealnym rozwiązaniem - wspomina w rozmowie z Interią Jakub Kumoch, który wówczas odpowiadał za politykę międzynarodową w Kancelarii Prezydenta i był jednym z organizatorów spotkania w Wiśle. Mało kto wówczas dostrzegł wagę tego spotkania, bo mało kto wtedy wierzył, że wojna w ogóle wybuchnie. Choć wojska rosyjskie gromadziły się już przy granicy ukraińskiej, eksperci i politycy przekonywali, że Putin nie odważy się na otwarty atak, że chce jedynie nastraszyć Ukrainę i Zachód, że wojna mu się nie opłaca. Zełenskiemu bardzo zależało, by do Wisły przyjechać. I zrobił to mimo płynących ostrzeżeń, by nie opuszczał Kijowa. Wisła została zaplanowana jako dwudniowe spotkanie, gdzie prezydenci mieli rozmawiać w nieoficjalnych okolicznościach i bez pośpiechu. - Widać było, że obaj prezydenci złapali nić porozumienia, że dobrze im się rozmawia. Sytuacja już wtedy była poważna, rosyjscy żołnierze stali przy granicy ukraińskiej, a ostrzeżenia amerykańskie były coraz bardziej alarmujące. Niemniej wtedy jeszcze Ukraińcy uważali, że celem Rosjan jest eskalacja zagrożenia i doprowadzenie Ukrainy do kryzysu gospodarczego, odpływu kapitału, bankructwa - opowiada Kumoch. Wielogodzinne rozmowy, herbata na tarasie Wcześniej Duda i Zełenski spotykali się kilkakrotnie przy okazji oficjalnych wizyt. Pierwsze mniej formalne spotkanie miało miejsce w ukraińskiej Hucie, gdzie Zełenski zaprosił Andrzeja Dudę i prezydenta Litwy Gitanasa Nausėdę. To tam pojawiło się zaproszenie do Wisły. - To była okazja, by się lepiej poznać. Zamek w Wiśle to miejsce o charakterze nieformalnym i taka była atmosfera tego spotkania. Mam w pamięci obraz prezydentów rozmawiających godzinami, spacerujących, siedzących na tarasie przy herbacie. Nie była to jednak sielankowa atmosfera, bo wszyscy mieliśmy poczucie powagi sytuacji - mówi Interii Marcin Przydacz, ówczesny wiceszef MSZ, dziś minister w Kancelarii Prezydenta, który również był wtedy w Wiśle. Nasi rozmówcy przyznają, że już wtedy widać było, że prezydenci nadają na tych samych falach. Może dlatego, że są z tego samego pokolenia (Duda to rocznik 1972, Zełenski - 1978), mają podobne usposobienie oraz dobrze znają historię i rolę, jaką Rosja w niej odegrała. "Produktywne rozmowy z moim przyjacielem Andrzejem Dudą są w toku" - napisał na Twitterze Zełenski po tym spotkaniu. Później wiele razy Zełenski nazwie Andrzeja Dudę swoim przyjacielem. Politycy i dyplomaci, z którymi rozmawiamy, nie chcą wprost mówić o przyjaźni obu prezydentów. Używają bezpieczniejszych słów-zamienników. Mówią o wzajemnym zaufaniu, sympatii, chemii, nici porozumienia. - Bliska współpraca obu prezydentów wynika przede wszystkim ze wspólnego interesu, jakim jest przeciwstawienie się rosyjskiej agresji. To prezydenci świadomi interesów swoich krajów, które w tym wypadku są zbieżne. Oczywiście, że każda kolejna rozmowa, a po wybuchu wojny było ich bardzo dużo, budowała wzajemne zaufanie. Element ludzki też odegrał rolę, to, że są w stanie rozmawiać bez tłumacza, że dobrze się rozumieją - wskazuje w rozmowie z Interią Bartosz Cichocki, ambasador Polski w Kijowie. Andrzej Duda zapytany, jak komunikuje się z Zełenskim, wyjaśnił, że Zełenski mówi po ukraińsku, a on odpowiada mu po polsku i obaj się rozumieją. Marcin Przydacz potwierdza, że tak właśnie jest, choć czasem prezydenci rozmawiają też po angielsku. Polska wierzyła, że Kijów będzie się bronił W Wiśle poczyniono pewne ustalenia. Ze strony prezydenta Dudy padło zapewnienie, że w razie czarnego scenariusza Polska otworzy granice dla uchodźców z Ukrainy. Ze strony ukraińskiej pojawiły się prośby o aktywność dyplomatyczną, by wsparcie dla Ukrainy było jak najszersze. - Obaj prezydenci doskonale rozumieją, jakim krajem jest Rosja, kim jest Władimir Putin i jaka jest stawka tej wojny, nie tylko dla Ukrainy, ale dla całej Europy Środkowej. Ukraińcy widzą, że polscy przywódcy, prezydent i premier, mają odwagę podejmować konkretne decyzje i przekonywać do nich przywódców innych krajów - wskazuje ambasador Cichocki. Po Wiśle dla liderów zachodnich państw jasne się stało, że nie da się rozmawiać o Ukrainie bez Polski. W ciągu zaledwie kilku tygodni Andrzej Duda spotkał się z większością najważniejszych europejskich i światowych przywódców. Nie zawsze były to miłe rozmowy. Polski prezydent był przekonany, że Ukraina będzie się twardo broniła i Putin łatwo jej nie podbije. Kiedy na początku lutego 2022 tłumaczył to kanclerzowi Niemiec i prezydentowi Francji, z którymi spotkał się w ramach reaktywowanego Trójkąta Weimarskiego, ci "pukali się w głowę", jak relacjonował nam to w tamtym czasie jeden z polityków. - Nie tylko Putin, ale też wielu światowych przywódców było przekonanych, że Kijów padnie w trzy dni, a cała Ukraina w tydzień. Od początku byłem w awangardzie wobec tego przekonania - opowiada dziś Interii prezydent Andrzej Duda. Do Kijowa w przeddzień wojny Drugim, kluczowym dla relacji obu prezydentów wydarzeniem była podróż Andrzeja Dudy i prezydenta Litwy do Kijowa w przeddzień wybuchy wojny 23 lutego 2022 roku. - Pamiętam, że mieliśmy wtedy zaplanowany wyjazd do Senegalu, prezydent zadzwonił i powiedział, że nie jedziemy do Senegalu, tylko do Kijowa - wspomina Jakub Kumoch. - Wiedzieliśmy, że wojna wybuchnie lada chwila, że jest mało czasu, że ten wyjazd jest ryzykowny. Andrzej Duda powiedział jednak, że jako prezydent musi to zrobić. Naszym celem było podtrzymanie Ukraińców i samego prezydenta Zełenskiego na duchu, pokazanie, że nie są i nie będą sami. Z perspektywy czasu uważam, że to była bardzo symboliczna i ważna wizyta. Były już rozmowy o konkretach, jak można wspierać, jaki sprzęt będzie potrzebny, jak go dostarczać. To wtedy zapadła decyzja, że Polska nie wycofa ambasadora z Kijowa - relacjonuje Kumoch. Zapamiętał też, że Zełenski i jego ekipa, wiedząc już, że wojna to kwestia godzin, byli zdeterminowani, ale nie spanikowani. Niemniej wszyscy zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji. Kiedy Duda żegnał się Zełenskim, ten powiedział mu, że być może widzą się po raz ostatni. - Powiedział do mnie również: "Jeśli Putin uważa, że poddamy się, jest w wielkim błędzie. Ukraina będzie stawiać opór do ostatniej kropli krwi". Przyznaję, miałem taką myśl, że być może widzę go ostatni raz - wspomina w rozmowie z Interią prezydent Andrzej Duda. Codzienne telefony, niełatwe rozmowy Potem wydarzenia mocno przyspieszyły. Wybuchła wojna, Zełenski swoją determinacją i polityczną dojrzałością zadziwił świat, a Ukraińcy pokazali, że będą walczyć o swój kraj. To czas, gdy Duda i Zełenski rozmawiali po kilka razy dziennie. Często były to dramatyczne rozmowy. - Zełenski jest bohaterem, nie ugiął się, nie przestraszył, co nie zmienia faktu, że jest też człowiekiem i były momenty, gdy realnie bał się o życie, gdy w Kijowie słychać było strzały, gdy siedział w bunkrze i nie wiadomo było, jak to się potoczy. Wtedy dzwonił do Andrzeja nie jak do prezydenta innego kraju, ale jak do przyjaciela, bardziej po otuchę niż w konkretnej sprawie - opowiada nam jeden z polityków. Zdarzały się też momenty trudne, bo choć Polska dwoiła się i troiła, by organizować dostawy broni i przekonywać inne państwa do pomocy, to nie wszystko zawsze udawało się załatwiać w takim tempie, jak oczekiwała tego strona ukraińska. Były nerwy, stres, jednak, co podkreślają współpracownicy prezydenta, podstawą było wzajemne zaufanie i to, że nikt nikogo nie oszukiwał. - Obie strony zawsze dotrzymywały słowa, a jak się na coś umawialiśmy, to tak było. Nie zawsze mogliśmy obiecać Ukraińcom to, czego oni oczekiwali i wtedy mówiliśmy to otwarcie, bez żadnych gierek - przyznaje Kumoch. W pierwszych dniach wojny Polska podjęła dwie kluczowe dla obrony Ukrainy decyzje: o otwarciu granic dla uchodźców i o udostępnieniu swojego terytorium dla dostaw broni. - Dziś Andrzej i ja rozumiemy się w pół słowa. Nasze parlamenty, rządy i ogólnie nasze narody rozumieją się nawzajem bardziej niż kiedykolwiek - mówił trzy miesiące po wybuchu wojny Zełenski. Polski ambasador w Kijowie podkreśla, że to, jakie relacje udało się zbudować między dwoma krajami to ogromny kapitał na przyszłość. CZYTAJ TEŻ: Wielką siłą Zełenskiego jest żona Ołena - Liczę na to, że zbudowane dziś przez Polskę i Ukrainę relacje będą trwały bez względu na to, kto będzie w przyszłości stał na czele każdego z tych państw - podsumowuje. Andrzej Duda dla Interii o przyjaźni z Wołodymyrem Zełenskim O relacje z Wołodymyrem Zełenskim, spotkanie w Wiśle, podróż do Kijowa w przeddzień wybuchu wojny i najtrudniejsze jej momenty zapytaliśmy prezydenta Andrzej Dudę. Kamila Baranowska, Interia: Jak wyglądało spotkanie w Wiśle na kilka tygodni przed wybuchem wojny? Jakie emocje mu towarzyszyły? Andrzej Duda, prezydent RP: - Mogę uczciwie powiedzieć, że właśnie wtedy, w Wiśle, na kilka tygodni przed rosyjską agresją narodziła się nasza przyjaźń. Długo i szczerze rozmawialiśmy. Bardzo szanuję to, jak Wołodymyr Zełenski postrzega swoją prezydencką misję. Cenię jego odwagę i uczciwość, pozbawioną politycznego cynizmu. To bardzo inteligentny człowiek, zdeterminowany do działania dla dobra swojego kraju, zgodnie z systemem wartości, który jest zbliżony do mojego. Wiem też, że jest gotowy oddać życie za swoją ojczyznę i mam za to do niego wielki szacunek. Czy już wtedy spodziewał się pan, że Ukraina nie podda się tak łatwo, jak przewidywali Rosjanie czy jednak obawa, że Kijów zostanie zdobyty, była realna? - Nie tylko Putin, ale też wielu światowych przywódców było przekonanych, że Kijów padnie w trzy dni, a cała Ukraina w tydzień. Od początku byłem w awangardzie wobec tego przekonania. Wiedząc, jak zdeterminowany jest ukraiński prezydent i ukraiński naród, miałem przeświadczenie, że tak się nie stanie. Wierzyłem w męstwo ukraińskich żołnierzy i wolę walki całego ukraińskiego społeczeństwa, bo to, co łączy Polaków i Ukraińców, to przede wszystkim wielkie umiłowanie wolności. - Dlatego też od pierwszych godzin tej okrutnej wojny, kiedy pierwsze rosyjskie rakiety spadły na ukraińską ziemię, czynimy wszystko, co w naszej mocy, żeby pomóc w każdy możliwy sposób. A czasem pozornie niemożliwy, jak na przykład w przypadku koalicji czołgowej, w której powodzenie początkowo niewielu wierzyło. Dzięki naszej determinacji już wiadomo, że niedługo władze w Kijowie będą dysponowały dosyć dużą liczbą ciężkich pojazdów zachodniej produkcji. Jak wyglądały rozmowy telefoniczne z prezydentem Zełenskim w pierwszych dniach wojny? - Od pierwszych godzin rosyjskiej agresji na Ukrainę jestem w stałym kontakcie z Prezydentem Wołodymyrem Zełenskim, który przekazuje bieżące informacje i swoje opinie na temat sytuacji na froncie. Mówimy też o naszych ostatnich działaniach dyplomatycznych. Rozmawiamy przede wszystkim o tym, jak mogę pomóc. Czasem udaje się to realizować w naszym własnym polskim zakresie, ale to też szukanie międzynarodowych sojuszników. - Dlatego, kiedy tylko mogę, prowadzę na całym świecie rozmowy na temat wsparcia dla naszych sąsiadów. Polska jest zresztą liderem pomocy dla Ukrainy, nie tylko wojskowej, ale i humanitarnej. Miliony tych, którzy musieli uciekać przed rosyjskimi rakietami, nie są dziś w naszym kraju uchodźcami. Są naszymi gośćmi. To paradoks, że tak wielkie zło, które wyrządzają na Ukrainie Rosjanie, wyzwoliło też tak wielkie dobro między narodami polskim i ukraińskim. Mija rok od wybuchu wojny. Który jej moment był najtrudniejszy? - Przez ten rok było wiele trudnych momentów. Tuż za naszą granicą toczy się największa od ponad 70 lat pełnoskalowa wojna. Na własne oczy widziałem cierpienie i niewyobrażalną tragedię. Moment, który zapamiętam na długo, miał miejsce kilka godzin przed tym, jak pierwsze rosyjskie rakiety spadły na Ukrainę. 23 lutego wspólnie z prezydentem Litwy Gitanasem Nausėdą pojechaliśmy samochodami do Kijowa, aby pokazać, że jesteśmy przy Prezydencie Wołodymyrze Zełenskim i by zapewnić, że nigdy nie zostawimy Ukrainy samej. Wiedzieliśmy już, że dojdzie do rosyjskiej inwazji. - Kiedy się żegnaliśmy, Wołodymyr powiedział do mnie, że być może jest to nasze ostatnie spotkanie. Możemy się już nigdy nie zobaczyć, bo będzie walczyć do samego końca tej wojny, a jak trzeba, to do śmierci. Powiedział do mnie również: "Jeśli Putin uważa, że poddamy się, jest w wielkim błędzie. Ukraina będzie stawiać opór do ostatniej kropli krwi". Przyznaję, miałem taką myśl, że być może widzę go ostatni raz. Bo wiedziałem, że mówi prawdę i się nie podda. Wtedy nie wiedzieliśmy też, jaka będzie skala tej rosyjskiej agresji. Dlatego z takim wzruszeniem uściskaliśmy się w kwietniu, kiedy ponownie przyjechałem do Kijowa. - Od tego czasu widzieliśmy się już wiele razy, Putin ponosi porażkę i nie zrealizował żadnego ze swoich strategicznych celów. Powstrzymało go bohaterstwo ukraińskiego narodu, który broni nie tylko siebie, ale i Europy przed rosyjskim imperializmem, a także postawa Polski i innych państw, które od pierwszego dnia wspierały Ukrainę i wierzyły, że się nie podda. Andrzej Duda i Wołodymyr Zełenski udzielą w piątek wspólnego wywiadu w programie "Gość Wydarzeń". Transmisja o 19.20 w Interii, polsatnews.pl, Polsat News, Polsacie i Wydarzeniach 24.