Zależny od chińskiego rządu anglojęzyczny dziennik "China Daily", pisząc o zadaniu, które otrzymał ambasador Li, stwierdził, że dyplomata jedzie na rozmowy z "kluczowymi graczami" w kontekście sytuacji w Ukrainie. Co ciekawe, w artykule podkreślono, że w kalendarzu ambasadora nie znalazło się miejsce dla Stanów Zjednoczonych. W opinii chińskich władz jest "wątpliwe", czy Amerykanom zależy na zakończeniu rosyjsko-ukraińskiej wojny. Już tylko to pokazuje, że misja chińskiego dyplomaty pokojowa jest tylko z nazwy. Kupiony arbiter z Chin Prof. Michał Lubina, ekspert od relacji chińsko-rosyjskich z Uniwersytetu Jagiellońskiego, ocenia, że zakończenie wojny wcale nie jest celem Chin przy okazji europejskiej misji ambasadora Li. Pekin sam nie wierzy w możliwość wygaszenia konfliktu na tym etapie. - Chinom chodzi o otwarcie kanału komunikacji, przez który można załatwić wiele spraw. To również ważne dla nich wizerunkowo, zwłaszcza wobec globalnego południa, bo pokazują się jako mediator i odpowiedzialne mocarstwo, któremu leży na sercu pokój na świecie - wyjaśnia autor książki "Niedźwiedź w objęciach smoka. Jak Rosja została młodszym bratem Chin". Należy przy tym zaznaczyć, że Chiny koniec wojny rozumieją zupełnie inaczej niż chociażby Polska. Nieco bliżej im do perspektywy niemieckiej albo francuskiej, ale nawet tu nie ma mowy o całkowitej zbieżności. - Chińczycy nie chcą końca wojny jako sukcesu Ukrainy. Nie chcą też jednak rosyjskiej eskalacji - ocenia dr Marcin Przychodniak, analityk ds. Chin z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM). - Chinom zależy na zakończeniu wojny, ale w taki sposób, żeby Rosja ją wygrała albo przynajmniej nie przegrała - dodaje prof. Lubina i określa Państwo Środka mianem "kupionego arbitra, który ewidentnie sprzyja jednej ze stron". - Wszyscy mają tego świadomość - dodaje. Mimo wspierania Rosji w konflikcie z Ukrainą Pekin nie stawia wszystkiego na kartę kremlowską i stara się grać na wielu fortepianach. Interesy Państwa Środka są bowiem dużo rozleglejsze niż sama Rosja czy to, co wydarzy się w Ukrainie. To przede wszystkim rywalizacja ze Stanami Zjednoczonymi o miano globalnego gracza numer jeden, a także chęć utrzymania czy (w optymistycznym scenariuszu) poszerzenia wpływów na Starym Kontynencie. W tej drugiej kwestii arcyważne dla Chin jest wbicie klina między Unię Europejską a Stany Zjednoczone. Człowiek Pekinu w Moskwie Grając na siebie, Chiny nie chcą jednak zadrażnić dobrych relacji z Rosją. Gwarantem właściwego odbioru "pokojowej" misji Pekinu jest właśnie postać ambasadora Li. - Był w Rosji 10 lat w roli ambasadora. Co więcej, był tam już w czasach pierestrojki i widział, jak wali się Związek Radziecki. Doskonale zna Rosję, rosyjską politykę i rosyjską mentalność. Jego wybór do tej misji świetnie pokazuje, czyją stronę biorą już na starcie Chiny. To pseudoneutralność - charakteryzuje chińskiego dyplomatę prof. Michał Lubina. Dekada w roli ambasadora Chin w Rosji to niejedyny związek Li z tym krajem. Gdy zajrzymy w dyplomatyczne CV 70-latka, zobaczymy, że cała jego zawodowa kariera związana jest z Rosją, a wcześniej Związkiem Radzieckim. Już w latach 1975-81, gdy zaczynał pracę w chińskim MSZ, trafił do departamentu zajmującego się ZSRR. Lata to 1985-91 to kolejno stanowiska sekretarza, zastępcy dyrektora i I sekretarza Departamentu ZSRR i Spraw Europejskich w chińskim MSZ. W latach 90. Li przebywał już w ZSRR, a później w Rosji, gdzie sprawował stanowisko I sekretarza ambasady Chin najpierw w ZSRR (1990-91), a potem w Rosji (1991-92). Na przełomie wieków (lata 1999-2003) pełnił funkcję dyrektora generalnego Departamentu Euroazjatyckiego chińskiego MSZ. Przed kolejnym wyjazdem na placówkę do Rosji, przez rok (2008-09) awansował jeszcze na stanowisko wiceszefa MSZ. O tym jak zasłużoną postacią dla relacji chińsko-rosyjskich jest Li, świadczy fakt, że jest jednym z zaledwie dwóch Chińczyków (obok Xi Jinpinga) odznaczonych Orderem Przyjaźni. Utracona wiara w Putina W wyborze ambasadora Li do tej misji nie ma cienia przypadku. To bardzo ważna, ale i bardzo delikatna dla Pekinu sprawa. Dlatego powierzono ją człowiekowi, który z jednej strony zna Rosję i Rosjan jak własną kieszeń, z drugiej - wykorzysta tę wiedzę i kontakty do jak najskuteczniejszej realizacji chińskich interesów. Nie we wszystkich kwestiach interesy Chin i Rosji są bowiem zbieżne. - Chinom ta wojna się dłuży i zaczyna być uciążliwa, więc starają się przybliżyć jej zakończenie. Wojna generuje dla Chin problemy - mówi w rozmowie z Interią prof. Michał Lubina. Jakie to problemy? Po pierwsze, wojna konsekwentnie umacnia globalne przywództwo Stanów Zjednoczonych. Po drugie, rosyjska agresja na Ukrainę zjednoczyła Zachód, a Unię Europejską mocno pchnęła w stronę Ameryki, co poważnie zagraża chińskim interesom na Starym Kontynencie. - Trwa ofensywa uroku wobec UE i Europy Zachodniej. Niektórzy się na to nabierają, jak choćby Emmanuel Macron, ale inni wiedzą, że Chiny blefują i są wobec nich ostrożni - dodaje autor książki "Niedźwiedź w objęciach smoka. Jak Rosja została młodszym bratem Chin". Mówi dr Marcin Przychodniak z PISM: - Chiny są świadome, że wojna się przedłuża, a szanse Rosji na spektakularne zwycięstwo dramatycznie zmalały. Dlatego kalkulują w dłuższej perspektywie czasu, myśląc o swoich interesach w Europie i basenie Pacyfiku. Wbrew pozorom Kremlowi dyplomatyczna eskapada ambasadora Li do Europy wcale nie jest w smak. Nasi rozmówcy podkreślają jednak, że relacja Chin i Rosji jest na tyle asymetryczna, że Pekin nie musi oglądać się na Władimira Putina i poszukiwać jego akceptacji dla swoich pomysłów. Wątpliwe jest też to, żeby Chiny zawczasu skonsultowały z Kremlem propozycje, z którymi Li uda się na Stary Kontynent. - Chiny nie muszą spowiadać się Kremlowi ze swoich planów. Patron nie pyta klienta o pozwolenie - dosadnie diagnozuje sytuację prof. Lubina. Dodaje jednak, że kluczowe interesy obu państw są tożsame: obalenie światowego przywództwa Stanów Zjednoczonych, podzielenie Unii Europejskiej i wypchnięcie Ameryki z Europy Zachodniej. Polska wśród najważniejszych graczy Na wspomnianej drodze Chin do zaistnienia w Europie znalazła się również Polska. Obok Francji i Niemiec jest trzecim państwem UE, z którym Pekin chce skonsultować swoje propozycje normalizacji sytuacji w Ukrainie. Rozmówcy Interii zgodnie oceniają, że Polska w tym gronie znalazła się z dwóch powodów. Pierwszym jest niezaprzeczalnie kluczowa rola naszego kraju w pomocy Ukrainie i ułatwianiu współpracy Ukrainy z Zachodem. Drugim - docenienie faktu, że Polska ma dzisiaj najlepsze relacje z Chinami, jeśli chodzi o państwa naszego regionu. I chociaż obecnie stoimy po dwóch stronach wojennej barykady, to relacje są utrzymywane, a dialog między stolicami prowadzony. - Jeśli Chiny miały wybrać kogoś z Europy Środkowej do takiej roli, to Polska wydawała się najoczywistszym wyborem - analizuje dr Marcin Przychodniak z PISM. Czy na wizycie ambasadora Li Polska może ugrać coś dla siebie? Mocno wątpliwe. Przełomu w kwestii zakończenia wojny nie należy się spodziewać. Eksperci wskazują jednak, że to nie stoi na przeszkodzie, żeby poczynić postępy w mniej fundamentalnych, ale też istotnych, kwestiach. Takich jak rozwiązanie kryzysu zbożowego czy deeskalacja gróźb nuklearnych Kremla. - Dlatego powinniśmy grać w tę grę. Nic nas to nie kosztuje, a jesteśmy wśród najważniejszych graczy. Tylko musimy przy tym zachowywać trzeźwą ocenę sytuacji i nie oczekiwać cudów, których nie będzie - zaleca prof. Michał Lubina.