Informacje o walkach o półwysep pojawiały się już w listopadzie ubiegłego roku. Udana kontrofensywa Ukraińców w regionie sugerowała, że wojska błyskawicznie przejmą także i ten fragment terytorium. Jak się jednak okazuje, Rosjanie wciąż utrzymują swoje pozycje na mierzei i uczynili z półwyspu fortecę, do której zwożą kolejną broń. Półwysep Kinburnski i wieńcząca go mierzeja o tej samej nazwie to teren na południu Ukrainy, który oddziela ujście Dniepru i Bohu do Morza Czarnego. Teren podzielony jest między dwa regiony - obwód mikołajowski i obwód chersoński. Rosjanie nie odpuszczają Jeszcze w listopadzie ubiegłego roku Ukraińcy deklarowali, że walczą o półwysep, a Rosjanie chwalili się sukcesami na tym odcinku. Wydawało się jednak, że Ukraińcy są o krok od przejęcia kontroli nad mierzeją. Brytyjski wywiad, dostarczający regularnej aktualizacji sytuacji na froncie, również wskazywał na przewagę Ukrainy na tym terenie. Jak się jednak okazuje, Rosjanie nie odpuszczają. Witalij Kim, gubernator obwodu mikołajowskiego, powiedział w rozmowie z Kanałem 24, że rosyjskie siły zwożą na Mierzeję Kinburnską nowe dostawy broni, w szczególności wyrzutnie rakiet. W jego opinii, celem Rosjan nie jest militarna przewaga w tym regionie, a jest to jedynie element odstraszania i pozorowania kontroli. - Pozostają tam, by obwód mikołajowski nie został dołączony do "korytarza zbożowego". Demonstrują, że kontrolują to przejście - wskazuje. - Co więcej, próbują też zastraszyć lokalną ludność i przypominać na każdym kroku, że wciąż tam są - dodaje. - Walka o uniemożliwienie im gromadzenia broni na mierzei trwa - ogłosił Kim.