"Od dziś, 26 lutego 2022 r., godzina policyjna będzie trwać od 17:00 do 8:00, aby skuteczniej bronić stolicy i bezpieczeństwa jej mieszkańców. Ta godzina policyjna jest wprowadzana do rana 28 lutego. Wszyscy cywile, którzy będą przebywać na ulicy w czasie godziny policyjnej, będą uważani za członków grup dywersyjnych i rozpoznawczych wroga. Proszę potraktować sytuację ze zrozumieniem i nie wychodzić na zewnątrz" - podał na Twitterze mer ukraińskiej stolicy Witalij Kliczko. Wcześniej Kliczko zaapelował o pomoc dla mieszkańców przebywających w szpitalach i schronach. - Apeluję do biznesu, bo miasto robi dziś wszystko, co może - wesprzyjcie kijowian produktami żywnościowymi, wodą, rzeczami pierwszej potrzeby - powiedział Kliczko. Wyjaśnił, że pomocy potrzebują pacjenci w szpitalach, ludzie znajdujący się w schronach i na stacjach metra. Dodał, że pomoc potrzebna jest też tym, którzy walczą. Wezwał mieszkańców, by zostali w domu lub schronach. Metro będzie działać jako schron, a nie będzie już przewozić pasażerów - dodał Kliczko. Sytuacja w Kijowie. "Chowamy się w wannie" - Śpimy w korytarzu obok łazienki, słysząc wybuchy chowamy się w wannie, a w chwilach spokoju robimy koktajle Mołotowa - opowiada mieszkanka atakowanego przez Rosjan Kijowa, Iryna Prokofiewa. Dodaje, że przez całą noc w jej dzielnicy było bardzo głośno. - Około godziny 3. atakowana była jednostka wojskowa przy stacji metra Berestejska. Widzieliśmy ogień, słyszeliśmy strzały, wszystko się trzęsło, dzwoniły szyby w oknach... ta noc była bardzo ciężka - powiedziała. Iryna z mężem nocuje we własnym mieszkaniu. Tłumaczy, że to dlatego, że w pobliżu nie ma porządnego schronu. - Śpimy z mężem po kolei, w korytarzu przy łazience. To najbezpieczniejsze miejsce. Jak lecą bomby, to wchodzimy do wanny, która może nas ochronić przed falą uderzeniową albo odłamkami. Nasi przyjaciele z Doniecka, którzy byli tam w gorącym okresie w 2014 roku, właśnie tak robili. Trzeba schować się w wannie i jeszcze obłożyć się poduszkami - wskazała. Przyznaje, że jak każdy człowiek, na dźwięk eksplozji i strzałów odczuwa strach. - Z jednej strony odczuwamy strach, a z drugiej ogromną złość. Zdecydowaliśmy z mężem, że nie opuścimy miasta, choć mieliśmy możliwość wyjazdu. Zostaliśmy, bo trzeba pomagać wolontariuszom i - jak trzeba - także własnymi rękami. Jak będzie potrzeba, to nie wystraszymy się i partyzantki - oświadczyła. Mieszkanka Kijowa: Nie oddamy Ukrainy ruskim Pytana o stosunek do Rosjan, którzy atakują jej kraj, Iryna odpowiada, że każdy Rosjanin ponosi za to odpowiedzialność. - Widzę nagrania z rosyjskimi jeńcami. Patrzę na tych rosyjskich żołnierzy i rozumiem, że oni mają po 20 lat. Oni się trzęsą, oni się boją. Nasi ich nie biją, tylko na nich krzyczą, pytają, po co tutaj przyszliście? Widzę to dziecko w mundurze i mi go szkoda. Oglądam inne nagrania i rozumiem, że są oni mięsem armatnim, wysłanym przez Rosję na pierwszą linię frontu - powiedziała. Kobieta jest przekonana, że jej kraj w końcu wygra wojnę z o wiele silniejszym przeciwnikiem. - Ludzie są zmobilizowani, pomagają sobie wzajemnie, jednoczą się. Nasi przyjaciele w różnych punktach Kijowa robią koktajle Mołotowa. My z mężem też je robimy. Nie oddamy Ukrainy ruskim, będziemy się bili do ostatniego - zapewniła Iryna. Prezydent Zełenski: Skutecznie odpieramy ataki Na temat sytuacji w Kijowie wypowiedział tez też prezydent Wołodymyr Zełenski. - Skutecznie odpieramy ataki Rosjan - powiedział w wygłoszonym oświadczeniu. - Wytrwaliśmy i odparliśmy ataki wroga. Walki trwają. W wielu miastach i regionach naszego państwa. Ale wiemy, co chronimy - kraj, ziemię, przyszłość dzieci. To nasza armia kontroluje Kijów i kluczowe miasta wokół stolicy - powiedział Zełenski. - Rosjanie chcieli umieścić tu swoje marionetki, jak w Doniecku. Złamaliśmy ich plan - dodał. Sytuację na Ukrainie relacjonujemy NA ŻYWO tutaj