- Było dużo bratobójstwa - powiedział brytyjskiemu dziennikowi były wysoki rangą urzędnik USA, wypowiadający się anonimowo i dodał: "to może nie były dwucyfrowe liczby, ale więcej niż jeden czy dwa". - Możliwe, że nie mieli pilotów z doświadczeniem bojowym, którzy byli gotowi latać nad Ukrainą i ryzykować swoje karki w tym szalonym otoczeniu - ocenił. Nie tylko samoloty "FT" zaznacza, że na polu walki siły ukraińskie były również świadkami strącania przez Rosjan własnych śmigłowców i samolotów. Wiceszef ukraińskiego wywiadu wojskowego Wadym Skibicki potwierdził, że służby wywiadowcze Kijowa przechwyciły rosyjskie komunikaty mówiące o tego typu incydentach. - To miało miejsce. Zarówno z jednostek artylerii, jak i z czołgów, a nawet zauważyliśmy to z przechwyconych przez nas rozmów - powiedział. Dziennik przypomina, że w lipcu rosyjskie media donosiły, iż siły powietrzne Moskwy zniszczyły na niebie cel i uczyniły z niego "płonącą kulę". Jak się później okazało, był to należący do Rosji bombowiec Su-34M. Zdaniem brytyjskiego think-tanku Royal United Services Institute Moskwie od początku brakowało doświadczonych pilotów, a jej siły powietrzne rozpoczęły inwazję z "mniej niż 100 w pełni wyszkolonymi i aktywnymi pilotami". Według think-tanku Rosja zaczęła angażować pilotów instruktorów do operacji bojowych, ograniczając tym samym swoją zdolność do szkolenia kogokolwiek innego.